„Hellboy: Spętana trumna” część 1, „Joe Bar Team”, „Rallye Raid – Calagan”, „Tytus, Romek i A`Tomek, ksiega XXVII: Tytus graficiarzem”, „Mangamix” nr 4, Jim Davis „Garfield: Smacznego!” (Garfield – Bon Appetit), Jim Davis „Garfield: Nie można mi się oprzeć” (Garfield – The Irresistible), „Akira #10: Spotkanie w podziemiach”, „Akira #11: Masakra w świątyni Miyako”
„Hellboy: Spętana trumna” część 1, „Joe Bar Team”, „Rallye Raid – Calagan”, „Tytus, Romek i A`Tomek, ksiega XXVII: Tytus graficiarzem”, „Mangamix” nr 4, Jim Davis „Garfield: Smacznego!” (Garfield – Bon Appetit), Jim Davis „Garfield: Nie można mi się oprzeć” (Garfield – The Irresistible), „Akira #10: Spotkanie w podziemiach”, „Akira #11: Masakra w świątyni Miyako”
Piekielnie dobre opowieści
Oto, po doskonałym „Nasieniu zniszczenia” otrzymujemy kolejny tom z przygodami Hellboya. Właściwie jest to kolejne pół tomu. Egmont zdecydował się podzielić wydanie na dwie części. Nie przeszkadza to w lekturze, ponieważ tom składa się z krótkich opowieści z chłopcem z piekieł w roli głównej. Hellboy nie od razu dorobił się własnych miniserii. Najpierw jego przygody ukazywały się w różnego rodzaju wydawnictwach tematycznych: numery poświęcone grozie, antologie ukazujące się specjalnie na konwenty itp. „Spętana trumna” to zbiór takich właśnie opowieści. Tom otwiera świetny „Wisielec”. Zdaniem wielu jest to najlepsza krótka historia z Hellboyem i zgadzam się z tym. Niesamowita opowieść czerpiąca z irlandzkich mitów, nadająca im nową jakość. Potem jest różnie. „Żelazne buty” to, jak przyznaje sam autor, nie pełnoprawna historia, ale krótka opowiastka. Reszta historii opiera się na tym samym schemacie: Hellboy podróżuje, spotyka potwora, pokonuje go, rusza w dalszą drogę. Na kilka ciepłych słów zasługuje wiktoriańska opowieść wigilijna – druga najlepsza historia w tomie.
Komiks znakomicie pokazuje ewolucję bohatera Mignoli. Z niezbyt skomplikowanych historyjek, polegających na mordobiciu, po wspaniałe powieści graficzne, jak opublikowane już w Polsce „Ziarno zniszczenia”.
U Mignoli cenię to, iż bez skrępowania sięga po legendy i mity ludowe, następnie przetwarza je, dodaje współczesne wątki. Dzięki temu te opowieści zyskują nową jakość, nie tracąc nic ze swej wartości. Jeśli dodamy do tego świetną, mroczną i nastrojową kreskę, to otrzymamy piekielnie dobry komiks.
Dymki dla motocyklistów
Wydawnictwo Motopol swą przygodę z komiksem nie zaczęło od wydawania albumów, ale od publikacji komiksu w prasie. Przez jakiś czas w magazynie „Świat motocykli” ukazywały się historie z serii „Joe Barr”. Teraz te opowiastki zostały wydane w albumie.
Bohaterami komiksu jest grupa zapalonych motocyklistów. Motor to ich życie. Całe godziny spędzają albo w barze, przechwalając się (często wyimaginowanymi) osiągnięciami, albo w garażu gdzie grzebią w swoich cudeńkach. W przerwach ścigają się po ulicach miasta, nie zważając na przechodniów i doprowadzając policję do białej gorączki.
Album składa się z krótkich, zazwyczaj jednoplanszowych historii. No ogół śmieszne, mają jedną wadę: wszystkie kręcą się wokół motocykli. Nie jest to wada, jeśli jesteś posiadaczem własnych dwóch kółek, ale czy wielu komiksiarzy jest zapalonymi motocyklistami? A nie sądzę, by miało się to zmienić po przeczytaniu tego komiksu.
Do rysunku w zasadzie nie można się przyczepić: komiks utrzymany w humorystycznej konwencji, oferuje podobny styl graficzny. Nie jest to rysunek wybitny, ale też nie jest to nic, czego można się wstydzić. Plusem jest to, że każdy motocykl narysowany jest bardzo dokładnie – ekspert bez trudu rozpozna narysowaną maszynę.
Jednym słowem – jeśli masz, lub marzysz o własnym motocyklu, to koniecznie kup ten komiks. Nie powinieneś się zawieść. Inni niech czytają na własną odpowiedzialność.
Czterokołowe dymki
Twój komiks dba nie tylko o motocyklistów, ale również o fanów czterech kółek. Równocześnie z ukazaniem się komiksu „Joe Barr” na rynek trafił „Calagan”.
Są to przygody ekipy rajdowej, która ściga się na bezdrożach Afryki. Calagan jest niezbyt rozgarniętym kierowcą, który ma więcej szczęścia niż rozumu, dzięki czemu czasem udaje mu się dojechać do mety. Jego największym konkurentem jest Maximo – Włoch -playboy, który wygrywa większość rajdów i nie przepuści żadnej panience na trasie.
Ale nasi bohaterowie nie samym wyścigiem żyją. Przecież wydmy idealnie nadają się do gry w golfa, trzeba poflirtować z barmanką wydającą kolację, albo po raz kolejny zrobić z Maxima głupka. Przygotowanie samochodu do jazdy, nie jest łatwe, jeśli wcześniej prowadził go Calagan.
Rajdy samochodowe cieszą się we Francji dużo większą popularnością niż w Polsce, nie dziwi więc tematyka komiksu. Pytanie tylko, czy polscy fani Hołowczyca lub ostatnio Wojciechowskiej sięgną po ten komiks i czy im się spodoba.
Graficznie rzecz przypomina „Joe Barra” – w zasadzie są to komiksy z tej samej półki – skierowane do podobnego odbiorcy. Jednak, moim zdaniem bez odpowiedniej promocji, oba te albumy zalegną na półkach księgarskich, zamiast zdobyć rzesze fanów.
Kończ waść…
Papcio Chmiel zmienia wydawnictwa jak rękawiczki. Do niedawna, Prószyński i spółka dość regularnie publikował książeczki z przygodami Tytusa, były to zarówno wznowienia jak i nowy przygody. Księga XXVI ukazała się w innym wydawnictwie – z powodu „nieobyczajnych treści” Prószyński zrezygnował z jej wydania. Z kiosków jeszcze nie znikło wznowienie czwartej księgi, a już w księgarniach można kupić kolejną, XXVII księgę z przygodami sympatycznego Szympansa. Wydaje się, że Papcio na dłużej zatrzyma się w stajni Egmontu – szykowana jest zerowa część przygód Tytusa, czyli publikacja niepublikowanych fragmentów ze „Świata Młodych”.
„Tytus Graficiarzem” wbrew pozorom nie traktuje jedynie o tworzeniu graffiti. Pierwsza połowa powinna nazywać się „Tytusowy sennik” – chłopcy przeżywają różne senne przygody, interpretują swe sny. Dopiero w drugiej połowie mamy do czynienia z tytułowymi rysunkami.
Jest to zlepek kilku autonomicznych opowieści, tak jakby Papciowi nie starczyło konceptu (albo sił) na zapełnienie jednolitymi przygodami jednej części komiksu.
Również pod względem graficznym nie jest tak jak dawniej. Rysunki są mniej dopracowane, razi w oczy niestaranna kolorystyka. Owszem Papcio młodym człowiekiem nie jest, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. Skoro chce dalej rysować przygody Tytusa, niech robi to porządnie.
Jest takie powiedzenie, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Na początku miało być dwadzieścia książeczek – to były dobre tytuły. Niestety to co po nich nadeszło, pozostawia wiele do życzenia. Dla wielu czytelników, którzy wychowywali się na przygodach Tytusa i przyjaciół, owe przygody skończyły się na dwudziestym tomie właśnie.
Minus za kolejną rzecz: Do tej pory cena książeczek z Tytusem oscylowała wokół 6 – 7 zł. Teraz za tę samą jakość (o przepraszam, dodano grzbiecik) musimy zapłacić 15 złoty.