To, że wydawnictwo Zysk i S-ka pokusiło się o wydanie komiksu, samo w sobie jest zaskakujące. W teorii decyzja powinna też zakończyć się sukcesem: na okładce kusi George R.R. Martin, autorka rysunków i scenariusza, Raya Golden, ma na koncie nieco albumów i nominację do Hugo, a samo wydanie jest naprawdę dobrze przygotowanie. Ale jednak coś nie zagrało.
Dagmara Trembicka-Brzozowska
A mogło być pięknie
[Raya Golden, George R.R. Martin „Gwiezdny port” - recenzja]
To, że wydawnictwo Zysk i S-ka pokusiło się o wydanie komiksu, samo w sobie jest zaskakujące. W teorii decyzja powinna też zakończyć się sukcesem: na okładce kusi George R.R. Martin, autorka rysunków i scenariusza, Raya Golden, ma na koncie nieco albumów i nominację do Hugo, a samo wydanie jest naprawdę dobrze przygotowanie. Ale jednak coś nie zagrało.
Raya Golden, George R.R. Martin
‹Gwiezdny port›
Cofnijmy się odrobinę. Mamy rok 1994. George R. R. Martin ma już 46 lat i dość stabilną pozycję jako pisarz fantastyki – to jeszcze okres przed „Pieśnią Lodu i Ognia”, ale już po publikacji szeregu dobrze przyjętych opowiadań i mikropowieści, w tym doskonałych „Żeglarzy nocy”. Autor romansuje z telewizją – regularnie pisze scenariusze serialowe. W tym roku przygotował kolejny, do pilotowego odcinka serialu science fiction utrzymanego w klimacie komediowego buddy movie. Serial nie powstał – pilot też nie – ale 25 lat później Martin postanowił wykorzystać gotową, leżącą odłogiem historię i w 2019 światło dzienne ujrzała powieść graficzna „Gwiezdny Port” (ang. „Starport”).
Założenia fabularne kojarzą się przede wszystkim ze znanym filmem „Men in Black” – swoją drogą, powstałym trzy lata po scenariuszu Martina: na Ziemi pojawiają się kosmici. W trzech miejscach globu stawiają swoje Gwiezdne Porty, współpracują i handlują z ludźmi, uznając, że pora wprowadzić Homo sapiens na kosmiczne salony. Dla Ziemian wiąże się to z licznymi problemami: ksenofobia, nowe rodzaje przestępstw, szkolenia służb do protokołu dyplomatycznego ponad 300 gatunków obcych… Nie jest lekko. Zwłaszcza w Chicago, gdzie rozgrywa się akcja – budowa Portu była opóźniona, przestępczość rośnie, policja jest nieprzygotowana. Placówkę ma odwiedzić znaczący kosmiczny dygnitarz, którego bezpieczeństwo jest zagrożone zamachem – jak to się skończy? Wybuchowo, można by rzec.
Samo to, co opisałam powyżej, wystarczyłoby na naprawdę sporo komiksowego materiału. W „Gwiezdnym Porcie” mamy jednak upchniętych o wiele więcej wątków: album zaczyna się od przedstawienia nowego nabytku chicagowskiej policji, przeniesionego tam policjanta, który teraz musi wpasować się między znających się jak łyse konie oficerów dochodzeniówki. Jest wątek zarządcy Portu, kosmity, który usiłując działać wbrew procedurom Ziemi, sam dba o swój przybytek. Są oddziały wojowniczych Obcych – bardzo ludzkich z wyglądu – kierujących się wyłącznie honorem i mających spory wpływ na wydarzenia. Jest pani detektyw, która z jednym z takich honorowych obcych zaczyna romansować. Jest policjant działający pod przykrywką, jest kosmiczny złodziej torebek…
Jak widać, dzieje się wiele, postaci jest naprawdę dużo, a wszystko na 270 stronach. To po prostu za mało miejsca – akcja sprawia momentami wrażenie pourywanej, a bohaterowie gubią się w tłumie, nie mamy czasu ich poznać czy osadzić sobie w odpowiednim miejscu narracji, czasami wręcz pojawiają się na 2-3 kadrach i więcej ich nie widzimy. Wynikają z tego pewne nielogiczności, dziury fabularne i nasze, czytelnicze drapanie się w głowę pt. „ale co się dzieje?”.
Im dalej, tym lepiej – gdy Golden kończy z ekspozycją i zajmuje się tylko akcją, całość staje się swobodniejsza, przyjemniejsza w odbiorze i nawet sympatyczna. Czytałoby się to naprawdę bezproblemowo, jako rozrywkowy komiks do autobusu czy relaksu z drineczkiem w ręku, gdyby nie rysunki.
Mówiąc wprost: „Gwiezdny Port” jest zwyczajnie brzydki. Twarze postaci są koślawe, ich mimika sztywna, przesadzona i zwyczajnie drażniąca. Kadry przeskakują – czasami brak jakichś sekwencji, które wyjaśniałyby, co stało się między jednym a drugim, dlaczego bohater nagle jest w innym kącie pokoju itp. Dynamika ruchu też wychodzi dość średnio. Tak naprawdę najlepiej sprawdzają się kosmici niehumanoidalni – bo nie drażnią nas wyglądem i graficznymi potknięciami.
Naprawdę szkoda, bo historia miała pewien potencjał, a od strony edytorskiej Zysk i S-ka doskonale się sprawdzili. Twarda oprawa, porządny papier, dobrej jakości druk, dość udane tłumaczenie – przyjemnie trzyma się ten album w ręku i prezentuje się bardzo ładnie. Widać, że pracował nad tym ktoś, kto komiksy czytuje i wie, co lubią komiksiarze.
„Gwiezdny Port” to zmarnowana szansa. Fabuła, która mogłaby się sprawdzić jako lekka seria kosmicznych kryminałków z komedią w tle, niekoniecznie oryginalne, ale spełniające swoje role postacie, nadzieja na niezły poziom historii od uznanego, sprawnego twórcy… ale adaptacja jest nieudana. Poszatkowanie akcji, nielogiczności wynikające z braków fabularnych, nieatrakcyjna, zwyczajnie nieładna szata graficzna – po prostu niewypał.
Plusy:
- nostalgiczny klimat „Facetów w czerni”
- dużo fajnych kosmitów
- dość przyjemna wariacja na temat SF komedii akcji
Minusy:
- rysunki, rysunki, RYSUNKI
- zbyt dużo treści na zbyt małej przestrzeni, przez co narracja traci spójność