Prezentujemy premierowo w Internecie fragmenty opowiadania Jacka Dukaja „Linia oporu”, które wchodzi w skład zbioru „Król Bólu”. Esensja jest patronem medialnym książki, która ukaże się 25 listopada 2010 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Linia oporu
Prezentujemy premierowo w Internecie fragmenty opowiadania Jacka Dukaja „Linia oporu”, które wchodzi w skład zbioru „Król Bólu”. Esensja jest patronem medialnym książki, która ukaże się 25 listopada 2010 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Spóźnił się na uroczystość, dziecko mu choruje, zostawił w domu ze ślubną. Andrzejek, kuzyn, żywy powidok dzieciństwa.
Paweł pamięta. Andrzej pamięta. Uśmiechają się przez próg, full access hearts.
Graba.
Graba.
Kopę lat.
Ano.
W rzeczywistości (w gnoju) widzieli się parę miesięcy temu, w Boże Narodzenie.
Kuzyn, ale jak brat. Jeszcze gdy seplenili: kusyn, kusyn, kusynek. Pozostał na życie – ten jeden kuzyn między kuzynami – brat, który nie ma brata. Ongi logował się jako Qqsyn. (…)
Andrzej pozostał tutaj, a Paweł poszedł z duchem. Andrzej się ożenił, spłodził dzieci, artysta biolo; Paweł – nic z tego nie rozumie. (Rozumiał, ale zapomniał).
Usiedli na drewnianej werandzie, żarówka kołysze się pod blaszanym kloszem, wczesnowiosenna ciemność przypływa i odpływa, grają owady, dzwoni łańcuch psa. Po drugiej stronie szosy ktoś próbuje zapalić rzężący grat.
Chłodno, więc gorące kakao. Popijając, skubią z porcelanowych talerzyków ostatnie kawałki Michałowego tortu. Paweł rozmazaną oblewą czekoladową maluje na swoim talerzyku bajkowe pokraki.
(Dialogi). Jak w domu? W domu jak w domu. Wszyscy włażą sobie na głowy. A ty – w czym się pławisz? E tam. Mam już potąd. Ale czego, pieniędzy, ruchu, życia miastowego, gejdżu szalonego? Jakie przygody, opowiadaj!
Żadne przygody. Nie ma co opowiadać. Nic się nie dzieje. Zero fabuły. Ot, przypadki życiowe, obroty kalendarza. Dzień, dzień, dzień, dzień, dzień, dzień, dzień.
Czemu taki przypłaszczony? Stało się coś? Nie wiem, Andrzej, to banał, są takie terminarze życia, dla kobiet i dla mężczyzn: tyle a tyle lat i musisz przestawić zwrotnice, bo inaczej wylądujesz gdzieś na egzystencjalnym ugorze. Kotki wygejdżowują sobie hormony macierzyństwa, faceci – mid-life crisis. Mam to rozpisane, krok po kroku, disco proteo.
Chłopie, co ty gadasz, ile ty, ile my mamy lat, szczeniaki jesteśmy.
I co z tego. Czuję tę smycz, obrożę na karku.
Smycz?
Liczę bezustannie. Już długa na prawie dwa lata.
Wisi nad tobą kredyt?
Paweł patrzy na Qqsyna jak na wariata.
Rzuca mu w duchu wizuale, co za faux pas, Qqsyn jest bezduchny jak reszta wieśniaków.
Ech. Wszystko na odwrót, Kuku. Jeszcze parę latek i ta smycz będzie dłuższa niż przewidywany czas mojego życia. Zostanę wyzwolony przez wolny kapitał. Potem już tylko luksus rentiera.
Teraz to Qqsyn ujrzał idiotę.
Alleluja i chwalmy Pana! Każdy by tak chciał.
Wisi tu między nimi szara zasłona, folia nieprzepuszczalna. Przelatują ćmy i komary, ale nie przelecą myśli.
Paweł napiera mimo wszystko.
Kuku, to nie tak, nie tak.
Wałęsa mode: Nie o takje luksusy walczyliśmy.
Wolałbyś na odwrót?
Praca to luksus.
Zdefiniuj pracę.
Praca, czyli to, co robisz, żeby mieć pieniądze na życie.
Nie. Na życie masz pieniądze zawsze.
(Wiem, że nie rozumiesz. Przyjmij na wiarę).
No więc poprawka. Praca, czyli to, co robisz, żeby mieć pieniądze na luksusy.
Ale praca to luksus.
Kogo „stać” na pracę?
Zobacz, jak się teraz zapętla w głowie:
Etyka pracy – nie ma czegoś takiego. Metafizyka pracy – nie ma czegoś takiego. Uczciwa zapłata za pracę – zasługuje robotnik na swoją zapłatę! – nie ma czegoś takiego.
W ostatecznym rozrachunku praca jest zapłatą za pracę.
Dla tych, co nie pracują, musimy – my, którzy pracujemy – dostarczać nieustannie contentu ich życia.
Content: gameplay.
„Co mam ze sobą zrobić?” Otóż właśnie to lub to lub to lub to lub –
„Pracowaliśmy nad ofertą dla pana miesiącami”.
Na początku nazywało się „spędzaniem wolnego czasu”. Ale w miarę wzrostu wydajności pracy ów czas wolny rósł w proporcji do czasu pracy. Rosły działy gospodarki zajmujące się dostarczaniem contentu dla życia w „wolnym czasie”.
Tak zwane celebryctwo (life by proxy)
Tak zwane samokształcenie
Tak zwany sportowy tryb życia
Tak zwana działalność charytatywna
Tak zwana działalność publiczna
Content. Wypełniacz. (Content to be content).
Bo przecież – coś musisz robić, kiedy nie musisz robić niczego.
(Mam rodzinę, Paweł. Spróbuj wtedy nic nie robić!)
Nie patrz w tył, patrz do przodu. NIE MUSISZ ROBIĆ NICZEGO.
To ciężka praca – najcięższa! – wymyślać i nieustannie aktualizować repertuar sensów życia.
Może być kolor bluzki. Może – miecz z bonusem do atrybutów. A może – system metafizyczny.
Są rozmaite konsekwencje. Bies z nimi. Ja o ekonomii.
Wyrastają i odrywają się jak bańki mydlane. Całe radosne gospodarki niekonieczne.
Smarkacze pod blokiem prztykają kapslami. Ten kapsel lepszy, ten gorszy. Jasiek ma cztery, Kuba ma siedem. Przyszedł Grzesiek i ukradł. Przyszła Asia i rozdała darmo nowe. A co zrobisz, jak dam ci takie? A za ile mniejszych oddasz jeden większy? A za ile, za ile, za ile?
To już jest ekonomia.
Już masz popyt, podaż, fluktuacje cen, trendy rynkowe, a nawet marketing, mody i indykatory mód, królestwa wielkości naparstka.
Jak przekłada się ona na ekonomię gnoju, na ekonomię oficjalnej waluty i roboczogodziny?
Nijak.
To zabawa, gra, teatr dzieci.
Dzieci nie pracują. Coś w tej swojej zabawie zrobią lub nie zrobią – taka sama strata/zysk dla gospodarki mainstreamowej.
Ale jeśli tych dzieci jest nie troje, lecz trzy tysiące?
Trzy miliony?
Trzy miliardy?
I mają po dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, osiemdziesiąt lat?
I spędzają w grze cztery, sześć, dziesięć godzin dziennie?
Pomyśl. Coraz mniej robisz, bo musisz (dla zysku lub ze strachu). Coraz więcej – bo chcesz; a COŚ robić trzeba.
Więc od zamków budowanych z piasku, przez wikipedie gargantuiczne do organizacji pozarządowych większych od rządów i stacji orbitalnych konstruowanych przez herbaciane konstelacje emerytów – tak rosną gospodarki fantomowe, GOSPODARKI RADOSNE.
Playbor, graca, gra jak praca, praca jak gra pompuje mimowolnie PGB ducha i gnoju.
Czy bańka mydlana może zmiażdżyć planetę?
Trochę przecieka między ekonomiami, prawda.
Content jest do kupienia.
a na samym szczycie: ten, którego „nie można kupić”
(On jest najdroższy, oczywiście)
Qqsyn zjadł tort, oblizuje łyżeczkę. Naprawdę usiłuje pojąć.
Trawił, trawił, trawił, aż przetrawił i:
Chodzi ci o to, że wieczorami nie masz do kogo gęby otworzyć.
Nie, Kukuś, nie. Otwierasz gębę – i o czym mówisz? Przypomnij sobie. Ale szczerze.
Czy starczy do pierwszego
Jak sobie radzi twoja gildia
Klub kupił mocnego bramkarza
Jutro wychodzi nowa szlaja
A może wybierzemy się na wakacje do Nowej Zelandii
W tej plai – rozstanie, w innej – miłość na zawsze
Jak ładnie wyglądałaś w zielonej sukience, co to za styl
Opowiadanie absolutnie genialne i można powiedzieć wręcz prorocze. Taka pokręcona stylistyka języka jest wyraźnym zabiegiem narracyjnym, jak wspomniał przedmówca. Pisanie opowiadania jednym, klasycznym, utartym tonem w tym wypadku było by bezsensowną decyzją. Chwała autorowi, który aż tak potrafi bawić się jeżykiem.
Do up, czytałem już dawno, ale z tego co pamiętam: plaja jest rozwinięciem filmów, szlaja gier. Na kształt szlaji wpływasz swoimi akcjami, plaja jest bardzie odtworzeniem konkretnych emocji, stanów uczuć mających stymulować odbiorcę.