Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Dukaj
‹Król Bólu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKról Bólu
Data wydania25 listopada 2010
Autor
Wydawca Wydawnictwo Literackie
ISBN978-83-08045-37-4
Format824s. 145×205mm; oprawa twarda
Cena59,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Linia oporu

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 5 6 7

Jacek Dukaj

Linia oporu

– Musieliśmy –
Iago otworzył usta i strzelił w dracunkulusa śliną słonecznego żaru. Smok zawył, smagnął maga ogonem i przydepnął drugą łapą, aż z rozgniecionego na miazgę Karalucha wyprysnęły na boki soki żywota.
– Ssss! Jak cię zwą, robaku?
– Iago – jęknął Iago – Karaluch.
– Karaluch! – zaśmiał się dracunkulus, z ciekawości aż nachylając łeb nad zmiażdżonym człowiekiem.
– Bo nie idzie mnie ubić. – I Iago wcisnął w paszczę gada koniec lagi, stwora wygięło, jakby bułat połknął, wybałuszył ślepia i rozłożył skrzydła, z lagi poszły wióry, a dracunkulus padł ze złamanym w kąt prosty kręgosłupem.
Wielkim wysiłkiem woli Iago pozbierał się do kupy.
Siedział potem długo i trzymał się za głowę, przyciskał pięść do skroni.
Przysiadłem obok.
– Nie podniesiesz Kajtusia?
Iago spojrzał ponuro na Niemotę wyrywającego z jaszczurzej padliny szczątki Bożątka, strzęp po strzępie. Dzieci skakały dokoła, wybierając z zezwłoku co bardziej lśniące łuski.
– Wypluty jestem.
– Cholera. – Pocieszyciel pogwizdywał w pochwie; ścisnąłem rękojeść. – Słuchaj, on skądś wiedział, że pójdziemy tędy.
Iago podniósł wzrok.
– Podejrzewasz maluchy? Pamiętają z góry, bo ich Odma zakręciła.
– Tak, ale to, co pamiętają, musiało stać się w czasie samo z siebie. Dlaczego stało się tak właśnie, a nie inaczej?
– Jeździec podsłuchał naszego przewodnika przez cewkę. Mówiłem ci, diabelstwo przewodzi w obie strony.
– Obawiam się, że to sięga jeszcze głębiej. – Im dłużej tak obserwowałem Ola i jego siostrę, tym mniej dzieci w nich widziałem. – Załóżmy, że masz rację i tamto małżeństwo magów zostało zlalkowane przez Jeźdźca, który wsączył się im niepostrzeżenie po nerwach Smoka przez cewki anielskie. Magia Smoka nie jest sztuką fałszu – on gra na samej rzeczywistości, nie rozpoznasz zmiany. Poszło dwoje magów, mężczyzna i kobieta. Znaleźliśmy dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę. Sam mówiłeś, że temu, co widzisz w ich głowach, nie można wierzyć.
– Jeśli są lalkami Smoka… dokąd nas prowadzą?
– Kto powiedział, że nie można zlalkować piętrowo?
Poprowadziły nas do samej krawędzi wielkiego kanionu. Wisiał tam nad mroczną przepaścią rodzaj mostu uplecionego z nerwowodów wysupłanych ze zwojów po lewej i prawej stronie. Czyżby więc Jeździec rezydował na przeciwnej półkuli? Lecz Iago wypuścił naprzód obłok dymnej światłości i ujrzeliśmy, że to Jeździec jest owym mostem – most jest Jeźdźcem, wiszącym tam w sercu najgęstszego splotu żył myślowych Smoka, jak poczwarka w kokonie, jak anielica na białych skrzydłach rozpostartych na dziesiątki metrów, od urwiska do urwiska.
Jeździec obrócił głowę, otworzył oczy, uśmiechnął się.
Odskoczyłem.
– Dzieci! – krzyknąłem na Niemotę. – Zostaw dzieci!
Ale znowu się spóźniłem. Zanim Tomasz zatrzasnął przyłbicę, siedząca na pancernym barku dziewczynka wbiła mu w oko długą i ostrą jak pazur łuskę dracunkulusa. Niemota zwalił się niczym dąb ścięty, potoczył do krawędzi i poleciał w otchłań.
Pocieszyciel sięgnął zaraz serca zabójczyni. Lecz Olo umknął i mnie, i Karaluchowi – wbiegł na nerwomost, a biegnąc, z każdym krokiem przybliżającym go do Jeźdźca starzał się o rok, aż stanął nad nim w postaci dorosłego mężczyzny, maga przypieczonego; stanąwszy, osunął się na kolana i uderzył czołem ku wiszącemu pod nim Jeźdźcowi. – Panie.
Podszedłem do mostu, uniosłem Pocieszyciela Zmarłych i ciąłem przez sieć żywej tkanki. Biało-szara substancja prysnęła naokoło, kilka oślizłych wisi chlasnęło mnie po twarzy – a byle ich muśnięcie, dotyk najsłabszy otwierał mi w głowie rezerwuary obrazów, dźwięków, uczuć, wspomnień. Nie należały do mnie, nie pochodziły ze mnie.
Jeździec wierzgnął wściekle w swej uprzęży symbiotycznej, Olo poderwał się na nogi, a ze szczytów gór mózgowych ponad nami wystrzeliły wiry błyskawic, spłynęły tabuny piorunów kulistych.
– Czego chce?! – krzyknął Olo wielkim głosem, i nie był to jego głos.
– Dobijemy targu albo utracisz swojego wierzchowca!
Olo wskazał wtedy w dół, w głąb czeluści na mile przepastnej. Coś tam się poruszało, ciemność w ciemności, coś wzbierało masywną falą.
– Nie ujdzie żywy!
– Zapewne. Wliczyłem to w koszta. – Ciąłem ponownie. – Oddasz mi coś spoza tego świata i zachowasz swoją władzę w świecie. Albo ją utracisz. – Ciąłem. – Wybieraj!
– Mówi!
– Twoja zabawka najnowsza, lalka Hermana, zwrócisz jej wolność w zaświatach.
Olo zawahał się, a potem zaśmiał.
– Niemożliwe!
Ciąłem.
– Na czym bardziej ci zależy: na jakiejś niewolnicy, którą dopiero co kupiłeś, będziesz miał dziesiątki innych – czy na wyjątkowej potędze tutaj, którą budowałeś latami i której nie odzyskasz, raz utraciwszy?
– O czym mówi! Nie wie, o czym mówi!
Ciemność w otchłani kipiała coraz wyżej; dostrzegałem już w świetle spięć nakorowych najwyższe, najprędsze pułki milionowej armii drakmarów.
Ciąłem ponownie, raz, dwa, trzy, z niehamowanym gniewem. Pędy nerwów smoczych wiły się naokoło, siejąc lękami, nadziejami, pokusami. Mignęła mi po lewej ręka Karalucha – łapał te pędy w powietrzu. Obejrzałem się. Już ich kilkanaście zdążył przycisnąć do swej skroni, gdzie niedawno pięść niemocy przyciskał, i przypiec sobie do głowy. Wchodziły jak w masło.
– Co ty wyprawiasz?! – Szarpnąłem go za ramię; odepchnął mnie. – Sam mi mówiłeś! Nie pamiętasz? Ocean w gardło! Zginiesz!
– To jest jedyny sposób – wycharczał Karaluch. – Nie ujeżdżę Smoka. Ale kto powiedział, że nie można piętrowo? Ujeżdżę Jeźdźca.
– On cię omamił, Iago, zaraził przez nerw otwarty, zginiesz!
Wyszczerzył się głupio.
– Nie-idzie-mnie-ubić.
Olo śmiał się za moimi plecami.
Obróciłem się, zrywając z pasa bombę orzechową.
– Śmiej się! Śmiej!
Jeździec zadygotał w neurosieci, otworzył oczy, otworzył usta.
– A czego się spodziewał? – Zaśpiewał już z własnej krtani, głosem mocnym, męskim. – Przecież szukał Mistrza Dyscypliny, Pana Niewolników, szukał Tresera Dusz, Architekta Kontroli. Znalazł.
Nie strojąc go nawet, zamachnąłem się orzechem.
– Uwolnij ją!
On tylko wykrzywił się odrażająco w elektrycznym blasku swego gniewu.
– Nie można wyzwolić –
– z teatru, w którym się urodziłeś.
Nie można się odcudzysłowić – z wewnątrz cudzysłowu.
Zbliż się do Mistrza, niech złoży dłoń na głowie adepta. (Wszak uczysz się dopiero).
Zbliż się, podejdź.
Popatrz: jesteś ty i jest reszta świata: widzowie.
Nie ociągaj się, nie zasłaniaj kłamstwem; wstąp świadomie na scenę.
Jeszcze pusta. Stół, krzesło. Coś na stole: kubek, miska, owoce, nóż.
Czy dostrzegasz na widowni publiczność? Czy słyszysz publiczność? Jej szepty, szelesty, szurania, kaszlnięcia, oddechy.
Pozostawmy to w zawieszeniu. Może tak, może nie. Wystarczy, że scena, że ty na scenie – a zatem publiczność tam jest, nawet jeśli jej nie ma. Reflektory wycinają cię z tła, także gdy wyłączone.
Teraz, na tej scenie, podejdź do krzesła i stołu.
Usiądź.
Zjedz jabłko.
Wypij wodę z kubka.
Wbij sobie nóż w brzuch.
Ukłoń się.
Czy zapamiętałeś?
Rewind.
Idziesz. Jesz. Pijesz. Wbijasz.
Postaw je sobie w pamięci jak prześwietlone dioramy, rentgeny czynności.
I obok, do pary: kiedy indziej dokądś szedłeś, kiedy indziej piłeś, gdzie indziej jadłeś, w innych sytuacjach szykowałeś samobójstwo.
Po czym nałóż je na siebie, jeden na jeden. I porównaj czynność z taką samą czynnością wykonaną bez reflektorów, w ciemności ducha.
Z zewnątrz różnicy nie widać. Ciało przemieszcza się tak samo, ciecz tak samo wchodzi do organizmu. Bilans materii i energii się pokrywa, wektory nakładają się na wektory.
A przecież różnicę już czujesz. TO SĄ INNE CZYNNOŚCI.
Chodzenie na scenie nie jest chodzeniem. Picie na scenie nie jest piciem. Jedzenie na scenie nie jest jedzeniem.
Obrazy się rozmijają. To samo – coś mniej – coś więcej.
Oddziel, wydestyluj tę różnicę, tę jakość teatru. Rozetrzyj między palcami. Rozgryź, posmakuj na języku.
Ażebyś potrafił rozpoznać także bez sceny. W natężeniu ułamkowym, w milimetrowej warstwie.
Najpierw u siebie samego. Łapiąc się na czynnościach, na życiu,
które jest życiem na scenie (nawet gdy nie ma widowni i milczą reflektory)
które jest życiem JAKBY
które jest ~życiem
Popatrz na siebie z zewnątrz cudzysłowu.
Rozmawiasz, ale tak naprawdę ~rozmawiasz: wcale nie chodzi o przekazanie myśli w słowach; chodzi o dobre uczestnictwo w sytuacji rozmowy. (Ujrzałeś scenę).
Pracujesz, ale tak naprawdę ~pracujesz: wcale nie chodzi ci o zarobienie na przeżycie; chodzi o uczestnictwo w grze obudowanej na rytuałach pracy: przymusie codzienności, strukturach zwierzchności, sytuacjach towarzyskich, osiąganiu stawianych przed tobą celów. (Ujrzałeś scenę).
Kochasz, ale tak naprawdę ~kochasz: wcale nie chodzi o czułość serdeczną czy bezwzględną żądzę; chodzi o dobre wypełnienie słów, zachowań, sytuacji, relacji romantycznych, erotycznych, w zgraniu z osobami ~kochanymi. (Ujrzeliście scenę).
A potem już dostrzegasz także u innych.
Niekiedy wystarczy rzut oka.
Jak idą ulicą, jak podają sobie ręce, jak się śmieją. (~Idą, ~podają, ~śmieją).
I po czym poznałeś? Nie wypunktujesz. (Różnicy nie widać). Nawet gdyby przystawić ci pistolet do głowy.
Ale co, co to jest?
W duchu możesz obrysować żółtą kredką, dodać poświatę tła: jakby czynności ~wykonywane odbywały się zawsze w cieplejszej aurze, w poblasku słabej żarówki, opalone na brzegach płomieniem świeczki.
(Nie widzisz?)
I to się przykleja, osadza na tobie cienką warstwą bezwonnego oleju. Nie zmyjesz.
Już niczego, ale to niczego nie potrafisz zrobić; wszystko ~robisz.
Nawet gdybyś umierał z głodu: pierwszy kęs – jesz; drugi kęs – ~jesz.
To ćwierć, jedna dziesiąta, karzeł-ułamek sceniczności prawdziwie teatralnej. Nikt przecież nie mówi szeptem gromkim i nie wykonuje pantomimowych gestów, nie sadzi min stukilogramowych.
Więc subtelniej, ciszej, nieświadomie. Nie rzuca się w oczy.
Ale jest wszędzie.
Teatr.
koniec
« 1 5 6 7
18 października 2010

Komentarze

« 1 2
10 VI 2016   16:31:13

Opowiadanie absolutnie genialne i można powiedzieć wręcz prorocze. Taka pokręcona stylistyka języka jest wyraźnym zabiegiem narracyjnym, jak wspomniał przedmówca. Pisanie opowiadania jednym, klasycznym, utartym tonem w tym wypadku było by bezsensowną decyzją. Chwała autorowi, który aż tak potrafi bawić się jeżykiem.
Do up, czytałem już dawno, ale z tego co pamiętam: plaja jest rozwinięciem filmów, szlaja gier. Na kształt szlaji wpływasz swoimi akcjami, plaja jest bardzie odtworzeniem konkretnych emocji, stanów uczuć mających stymulować odbiorcę.

15 III 2018   22:27:49

Jak myślicie, czy Jacek Dukaj rozumie co pisze? Bo ja przeczytałem i nie wiem co Gawriłło chciał od Pawła, nie wiem też co niby na koniec Paweł dał nowego ludziom.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Człowiek przekraczający
— Daniel Markiewicz

Piołunnik
— Jacek Dukaj

Król Bólu i pasikonik
— Jacek Dukaj

Oko potwora
— Jacek Dukaj

Tegoż twórcy

O tym, czego nie boi się Dukaj
— Mieszko B. Wandowicz

Człowiek przeżywający
— Joanna Kapica-Curzytek

Przeczytaj to jeszcze raz: My nie marzniemy
— Anna Nieznaj

Przeczytaj to jeszcze raz: Dryf
— Beatrycze Nowicka

Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka

Wieczność porasta rdzą
— Justyna Lech

Scena za ciasna na Lód
— Karolina „Nem” Cisowska

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.