Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Dukaj
‹Król Bólu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKról Bólu
Data wydania25 listopada 2010
Autor
Wydawca Wydawnictwo Literackie
ISBN978-83-08045-37-4
Format824s. 145×205mm; oprawa twarda
Cena59,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Linia oporu

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 4 5 6 7 »

Jacek Dukaj

Linia oporu

Nazajutrz rozpoczęliśmy wspinaczkę w górę czaszki. Szliśmy głównie po trawersach tkanek miękkich; co jakiś czas Iago przepalał swoją laską tunele w masie pulsującej.
Kilka mil ponad krawędzią kościanego urwiska Lilia spotrzegła pierwszego wszytego. W dół do niewidocznych masywów kręgosłupa biegł warkocz srebrnych żył geologicznych. Mag wisiał przypieczony wpłask do tego srebra – odsłoniętego nerwu Smoka.
To odwieczna pokusa czarodziejów: włamać się do jego systemu nerwowego, splątać myśli z jego myślami, magię z jego magią, wyssać mądrość i potęgę. Giną jeden po drugim, a mimo to próbują.
– Wepchnij sobie w gardło rurę – rzekł Iago, odwracając z niesmakiem wzrok – i wlej w siebie ocean.
Są wszakże wyjątki, którym się udaje.
Nasz przewodnik wkłuł w nerw swój tajemniczy aparacik, posłuchał, pomedytował i wskazał drogę. Powinniśmy się przebić możliwie blisko Jeźdźca – żeby potem nie ugrzęznąć na zbyt długo w samym mózgu. Spytałem jeszcze dzieci, czy taką właśnie drogę pamiętają. Potwierdziły. Po chwili zwątpiłem – pamiętały także naszą klęskę, może więc jednak inną trasę należało obrać. Cień Odmy wisiał nad nami wszystkimi.
Aby przebić się przez opony mózgowe Smoka, nie wystarczy laska Karalucha i trochę ognia. Mózg Smoka nie jest mózgiem gada ani mózgiem człowieka, znacznie mniej jednak przypomina ten pierwszy. Jeździec zresztą się ufortyfikował; opona twarda to gruba na kilkadziesiąt jardów warstwa skrystalizowanej tkanki, w której chaotycznymi zakosami biegną druty piorunowe.
Naciąłem sobie żyłę w łokciu i krwią serdeczną wypisałem na gładkiej skorupie bomby orzechowej poezje życia i śmierci. Po czym cisnąłem bombę w oponę. Miałem kiedyś tuzin takich orzechów, to moja część łupu z wielkiego rajdu do Korzeni Świata; tylko jeden zmarnowałem, niepotrzebnie zamykając Cieśninę Uka. Ten tutaj powinien nam zapewnić bezpieczne przejście przez wszystkie opony i poprzez płyn mózgowo-rdzeniowy, w którego morzach, jak opowiadał przewodnik, Jeździec hoduje odmianę inteligentnych kałamarnic żywiących się logiką i pamięcią. Nie jadają jedynie myśli wariatów, kretynów i niemowląt.
Bomba eksplodowała, od razu wgryzając się dziesiątkami pędów korzeniowych w sino-rdzawą ścianę opony. Musieliśmy się cofnąć, dać miejsce na główny pień orzecha. Wyrósł on w pół klepsydry – pusty w środku i lekko skręcony. Słyszeliśmy, jak krystaliczna struktura błony jęczy i trzeszczy, rozpychana przez wciąż rosnące wewnątrz drzewo. A może to drzewo trzeszczało. Kiedy wprowadziłem drużynę do jego wnętrza, pachnącego świeżymi sokami spiralnego tunelu (Karaluch rozpylał w mroku chmury światła), dzieci się rozpłakały, przerażone, że orzech zaraz pęknie pod naciskiem i zmiażdży nas wszystkich. Trzaski bowiem wybuchały w długich salwach armatnich, hałas prawie ogłuszał. Aż wreszcie Kajtuś zagrał maluchom kołysankę; zasnęły w ramionach Niemoty.
Przeszliśmy w pniu orzecha przez pierwszą i drugą błonę, przeszliśmy przez głębiny myślożernego oceanu, przeszliśmy przez oponę miękką, za nią bomba rozszczepiała się na setki mniejszych i większych konarów, wyskoczyliśmy więc z drewnianej trąby na bagniste pogórze wyżyn mózgowych spiętrzonych w fałdy i turnie sięgające aż czaszkonieba, wyskoczyliśmy na łąkę krwistego śluzu i szarego torfu – a tam już na nas czekali.
Jako że kryła ich pieśń niewidzialności, maskując nawet przed maską wszystkowidzącą, Lilia wbiegła prosto w zasadzkę. Mnie ostrzegł wrzask Pocieszyciela Zmarłych, a Iagona – wyładowanie prądów mózgowych Smoka: Smok pomyślał, czaszkoniebo rozjarzyło się purporowo-złotymi łańcuchami błyskawic przeskakujących po zboczach korteksowego górotworu, i wprost z jego myśli stanęły przeciwko nam nieprzeliczone zastępy koszmarów-drakmarów. Rzeczywistość uginała się przed Smokiem.
W dwa uderzenia serca otoczyli Lilię Niepokalaną, owijając ją kurtynami nocy. Usłyszeliśmy jej krzyk rozdzierający i brzęk tłuczonego szkła. Tomasz porzucił sieroty, zatrzasnął przyłbicę i popędził na pomoc Lilii; pognałem za nim, skryty w kilwaterze zaklęć ochronnych jego zbroi. Kajtuś rozbrzdąkał się szaleńczo – płynęły jedna po drugiej melodie potężne, nastrojone przeciwko pieśniom koszmarów. Obmywały mnie ciepłymi falami, aż poczułem, że to właściwie nie ja biegnę, nie ja koszę mieczem nieważkim szeregi drakofagów zmiennokształtnych, mutujących przede mną niczym sen, z jednej niemożliwości w drugą, nie ja – to sam rytm wygrywany wymuszał ruchy i decyzje.
Rozpruwszy ciemne zastępy, Tomasz przebił się w końcu do Niepokalanej. Do tej pory zdążyli rozszarpać ją na strzępy. Kajtuś zaśpiewał z daleka rezurekcję; Lilia przeciekała Niemocie między żelaznymi palcami. Kosiłem tymczasem drakmary z lewa i prawa, Pocieszyciel Zmarłych wył opętańczo, już sama ciemność rozpadała się pod jego ostrzem na dwa, już fruwały naokoło odłamki stali, kamienia i diamentu; lecz drakmarów nie ubywało. Koszmar nie ma końca, snu nie strwoży arytmetyka.
Jeszcze jedno uderzenie serca, jeszcze jedno – Karaluch nareszcie zakończył inkantację i uwolnił demona. Hetman piekielny stanął na ukrwionej glebie smoczego mózgowia, zaskwierczała przyżegana tkanka. Sięgnął jedną ręką i spalił dziesięć drakmarów. Sięgnął drugą ręką i spalił sto drakmarów. Sięgnął trzecią ręką i spalił tysiąc drakmarów. Lecz drakmarów nie ubywało, oświetlające nas z wysokości w wiązkach i pajęczynach piorunów intensywne fantazje Smoka rodziły kolejne i kolejne zastępy. Koszmar nie ma końca.
Karaluch dotąd musiał już pojąć, że w ten sposób nie zwyciężymy. Zniknął z powrotem we wnętrzu pnia, pociągając za sobą demona. Bożątko również skręcił melodię w inne, nieznane mi rytmy.
Staliśmy tu z Tomaszem w okrążeniu, plecy w plecy, chore potwory gadziego umysłu napierały zbitą ścianą, Pocieszyciel Zmarłych chichotał obłąkańczo… Zwały trupów zamknęły nas w ciasnym okopie. Tomasz przepychał się przez nie, ja za nim, lecz zaraz grzęźliśmy w nowym okrążeniu, bo zmory, potwory, horrory opadały nas zewsząd, z góry, z flanki i z dołu, wyłażąc spod świeżych trupów, od trupów nieodróżnialne. W końcu nas przygniotą samą masą koszmaru. Oderwałem z pasa drugą bombę.
Zanim wszakże zdążyłem ją nastroić i cisnąć, inna eksplozja rozdarła przestwór czaszkowy: z wielusetjardowego pustego pnia wystrzelił kielich ognia niczym z lufy armatniej – Iago Karaluch uczynił bowiem żywą amunicję z inferno-demona i palił nim teraz na wprost, a także pod kątem, wykręcając drzewo-garłacz niczym węża. Najpierw pomyślałem, że pudłuje fatalnie, bo ta oślepiająca salwa demoniczna szła całkowicie ponad łbami drakmarów. Ale zaraz pojąłem zamysł przebiegły: ostrzał demolujący kładł się na góry i doliny, wyżegując materię mózgową i gasząc pod chmurami krematoryjnego popiołu burze smoczych myśli. Im mniej i słabiej Smok myślał, tym mniej i słabszych stawało przeciwko nam drakmarów; aż wreszcie wyginęli pod ostrzem Pocieszyciela do ostatka, i koszmar się skończył.
Staliśmy w upiornych ciemnościach, wdychając drobiny żywej spalenizny, pośrodku wielomilowego Udaru, krajobrazu martwoty i bezmyśli.
Nie żył przewodnik, nie żyła Lilia i Kajtuś, zjedzony przez rekinowego drakmara z ostatniej fali. Iago rozpruł to truchło i animował Bożątko; ten zatańczył sobie powstańduszę i rychło wrócił do żywych. Ale Niepokolanej i przewodnika nie zdołał wskrzesić, było już za późno. Tomaszowi drakmary odgryzły w kolanie nogę; Bożątko ją przyśpiewał z powrotem. Dzieci patrzyły na to wszystko wielkimi oczyma, rozmazując po buziach smugi węglowe.
Wskazałem kierunek wylosowany uprzednio przez przewodnika.
– Tędy? Jak pamiętacie? Olo! Tędy?
Pokiwał głową.
Powędrowaliśmy wgłąb rozumu bestii.
Ciemnymi i dusznymi wąwozami korteksu przeszliśmy poza granicę spalenizny. Na kościanym horyzoncie, pod sferami oponowymi, błyskały odległe sztormy podłości. Gdybym znał tajemne księgi Sprzysiężeń Anatomów, może mógłbym stwierdzić, o czym Smok w tej chwili duma.
Trzy mile przed wielkim kanionem śródmózgowym wyskoczył na nas dracunkulus: smok wewnątrz smoka. Nie było ostrzeżenia, wylazł nam wprost spod nóg, spod kory. Zaatakował od tyłu i zanim się obejrzeliśmy, przegryzł wpół Kajtusia i przydepnął Iagona.
– Robaki nędzne! – zaryczał, po czym wypluł spod języka kiszki Bożątka. – Precz z mojej głowy!
Przyskoczyłem do niego z obnażonym Pocieszycielem Zmarłych; na co dracunkulus mocniej przydepnął Iagona i zionął ogniem.
– Jeśli naprawdę jesteś nim – rzekłem – a nie kolejną lalką Jeźdźca, to nie masz się czego lękać: my właśnie chcemy cię uleczyć.
– Kłamca! – warknął smok i zagrzmiało na wzgórzach środkowego cerebrum. – Już wbijacie mi gwoździe w duszę!
Przypomniałem sobie o orzechu-armacie.
« 1 4 5 6 7 »

Komentarze

« 1 2
10 VI 2016   16:31:13

Opowiadanie absolutnie genialne i można powiedzieć wręcz prorocze. Taka pokręcona stylistyka języka jest wyraźnym zabiegiem narracyjnym, jak wspomniał przedmówca. Pisanie opowiadania jednym, klasycznym, utartym tonem w tym wypadku było by bezsensowną decyzją. Chwała autorowi, który aż tak potrafi bawić się jeżykiem.
Do up, czytałem już dawno, ale z tego co pamiętam: plaja jest rozwinięciem filmów, szlaja gier. Na kształt szlaji wpływasz swoimi akcjami, plaja jest bardzie odtworzeniem konkretnych emocji, stanów uczuć mających stymulować odbiorcę.

15 III 2018   22:27:49

Jak myślicie, czy Jacek Dukaj rozumie co pisze? Bo ja przeczytałem i nie wiem co Gawriłło chciał od Pawła, nie wiem też co niby na koniec Paweł dał nowego ludziom.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Człowiek przekraczający
— Daniel Markiewicz

Piołunnik
— Jacek Dukaj

Król Bólu i pasikonik
— Jacek Dukaj

Oko potwora
— Jacek Dukaj

Tegoż twórcy

O tym, czego nie boi się Dukaj
— Mieszko B. Wandowicz

Człowiek przeżywający
— Joanna Kapica-Curzytek

Przeczytaj to jeszcze raz: My nie marzniemy
— Anna Nieznaj

Przeczytaj to jeszcze raz: Dryf
— Beatrycze Nowicka

Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka

Wieczność porasta rdzą
— Justyna Lech

Scena za ciasna na Lód
— Karolina „Nem” Cisowska

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.