Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹Cryptonomicon›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCryptonomicon
Tytuł oryginalnyCryptonomicon
Data wydania19 listopada 2010
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
ISBN978-83-7480-188-1
Format1200s. 160×230mm; oprawa twarda
Cena89,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Cryptonomicon

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
« 1 4 5 6

Neal Stephenson

Cryptonomicon

Zapatrzył się na globus: nie wypełnioną kontynentami i oceanami kulę, lecz sam szkielet – eksplozję południków, zakrzywiających się w klatkę wokół kopuły pomarańczowego żaru. Oświetlone płonącym paliwem południki były cienkie i wyraźne, jak narysowane piórkiem kreślarza. Gdy podszedł bliżej, rozpadły się na sprytne konstrukcje z pierścieni i belek, puste w środku jak ptasie kości. Oddalając się od biegunów, wcześniej czy później zaczynały wędrować, wyginać się, albo po prostu odłamywały się i wisiały w płomieniach, drżąc jak suche badyle. Tu i ówdzie idealną geometrię plamiły sieci przewodów i uprzęże kabli elektrycznych. Lawrence prawie wjechał na rozbitą flaszkę po winie i postanowił, że dalej idzie na piechotę, żeby oszczędzić opony. Położył rower, nakrywając przednim kołem metalowy wazon, wyglądający jak wytoczony na tokarce. Sterczało z niego kilka zwęglonych róż. Kilku marynarzy złączyło ręce w tron, dźwigając kawał węgla drzewnego w kształcie człowieka, pokryty skafandrem z nieskazitelnego azbestu. Kiedy szli, ich stopy plątały się w potężnych zwojach lin i metalowych strun, kabli i drutów; te poruszały się ukradkowym ruchem w promieniu kilkunastu metrów. Lawrence zaczął starannie stawiać stopy jedna za drugą, próbując zmierzyć ogrom tego, co widział. Gondola w kształcie rakiety sterczała skosem z piasku, podpierając parasole pogiętych śmigieł. Ponad nią widniały kilometrowej długości duraluminiowe zastrzały i pomosty. Na ziemi ujrzał otwartą walizkę, z parą damskich butów, jak na wystawie eleganckiego sklepu, kartę dań, spaloną na owalny węgielek, parę zniszczonych paneli z boazerii, jakby z nieba spadł cały pokój – jeden był ozdobiony wielką mapą świata, wielkimi kołami rozchodzącymi się promieniście od Berlina, drugi zaś zdjęciem znanego grubego Niemca w mundurze, szczerzącego zęby na ukwieconej trybunie; za nim znajdował się potężny widnokrąg nowego sterowca.
Po pewnym czasie Lawrence przestał już zauważać nowe rzeczy. Wsiadł więc na rower i ruszył z powrotem przez Sosnowe Ugory. Zgubił się w mroku i trafił pod wieżę dopiero o świcie. Nie przejął się, że zabłądził – jadąc po ciemku przez las, rozmyślał o maszynie Turinga. W końcu odnalazł brzeg stawu, nad którym biwakowali. Misa spokojnej czerwonawej wody ­oświetlona wschodzącym słońcem wyglądała jak jezioro krwi. Alan Mathison Turing i Rudolf von Hacklheber, przytuleni jak łyżeczki, leżeli na brzegu, wciąż umazani glonami ze stawu. Lawrence rozpalił małe ognisko, zaparzył herbatę i wtedy się obudzili.
– Rozwiązałeś ten problem? – zapytał Alan.
– A więc możesz przekształcić Uniwersalną Maszynę Turinga w dowolną maszynę, po prostu zmieniając kombinację…
– Kombinację?
– Przepraszam, Alan. Myślę o twojej UMT jak o czymś w rodzaju organów.
– Aha.
– W każdym razie, jeśli ją zrobisz, będziesz mógł wykonać dowolne obliczenie, o ile tylko taśma będzie wystarczająco długa. Kurczę, Alan, ciężko będzie zrobić taśmę, która jest wystarczająco długa i można na niej pisać symbole, a potem je kasować – bęben z kondensatorami Atanasoffa będzie działał tylko do pewnej wielkości. Trzeba będzie…
– To dygresja – wtrącił łagodnie Alan.
– No… no dobrze. Jeśli masz taką maszynę, możesz wyrazić dowolną kombinację jako liczbę – ciąg symboli. Żeby rozpocząć obliczenia, wpuścisz do maszyny taśmę z innym ciągiem symboli. Cały czas polegamy na dowodzie Gödla – jeśli każda kombinacja ustawień maszyny i danych może być zapisana jako ciąg liczb, możesz po prostu ułożyć wszystkie możliwe kombinacje w olbrzymią macierz, wtedy podpada to pod przekątniowy dowód Cantora; wniosek brzmi: niektóre z liczb na pewno nie dadzą się obliczyć.
– A co z Entscheidungsproblem? – przypomniał Rudy.
– Udowodnienie bądź obalenie twierdzenia, kiedy zakodujesz je jako liczby, jest po prostu działaniem na tych liczbach. Odpowiedź więc brzmi: nie! Niektóre z twierdzeń nie mogą być udowodnione ani obalone przez mechaniczny proces! Dlatego sądzę, że mimo wszystko ma sens bycie człowiekiem!
Dotychczas Alan wyglądał na zadowolonego, ale teraz twarz mu się zapadła.
– No, Lawrence, tutaj poczyniłeś nieuzasadnione założenia.
– Nie słuchaj go, Lawrence! – rzekł Rudy. – On zaraz ci powie, że nasze mózgi to maszyny Turinga!
– Ale przecież udowodniłeś, że jest mnóstwo wzorów, których maszyna Turinga nie potrafi ugryźć!
– Ty też to udowodniłeś, Lawrence.
– A nie sądzisz, że potrafimy robić pewne rzeczy, których nie umie maszyna Turinga?
– Lawrence, Gödel zgodziłby się z tobą – dodał Rudy. – I tak samo Hardy.
– Daj mi choć jeden przykład – powiedział Alan.
– Funkcji niepoliczalnej, którą może wykonać człowiek, a maszyna Turinga nie?
– Tak. I daruj mi sentymentalne bzdury o kreatywności. Uważam, że Uniwersalna Maszyna Turinga mogłaby wykazywać zachowania, które uznalibyśmy za kreatywne.
– No to nie wiem… Postaram się rozejrzeć za czymś takim…
Jednakże później, gdy wracali do Princeton, rzucił nagle:
– A sny?
– Jak te anioły w Wirginii?
– No, na przykład.
– Lawrence, to po prostu szum w neuronach.
– A dzisiaj w nocy śniło mi się, że palił się sterowiec.
• • •
Wkrótce Alan zrobił swój doktorat i wrócił do Anglii. Napisał do Lawrence’a parę listów. W ostatnim z nich po prostu stwierdził, że nie ma już nic „istotnego” do napisania i żeby Lawrence nie brał tego do siebie. Lawrence natychmiast zrozumiał, że społeczeństwo Alana skierowało go do pracy nad czymś użytecznym – zapewne rozwiązaniem problemu, jak obronić się przed pożarciem żywcem przez jednego z sąsiadów. Zastanawiał się, jaką robotę znajdzie jemu Ameryka.
Wrócił na stanową uczelnię w Ohio, przemyśliwał nad zmianą specjalizacji na matematykę, ale nie uczynił tego. Wszyscy, których się radził, zgadzali się, że matematyka, podobnie jak konserwacja organów, to piękna rzecz, ale trzeba jeszcze jakoś zarobić na chleb. Został więc na mechanice i radził sobie coraz gorzej, aż wreszcie w połowie ostatniego roku ­uniwersytet ­zaproponował, by zajął się czymś użytecznym – na przykład kryciem dachów. Wymaszerował więc stamtąd, wprost w oczekujące ramiona marynarki wojennej.
Dali mu test na inteligencję. Pierwsze pytanie z matematyki dotyczyło łodzi na rzece: „Port Smith jest oddalony sto mil w górę rzeki od portu Jones. Rzeka płynie z szybkością 5 mil na godzinę. Łódź wyciąga 10 mil na godzinę. Ile czasu zajmie rejs od portu Smith do Jones? A ile z powrotem?”.
Lawrence od razu się zorientował, że to podchwytliwe pytanie. Trzeba być idiotą, by przyjąć to prostackie założenie, że szybkość prądu, 5 mil na godzinę, należy po prostu odjąć lub dodać od szybkości łodzi. Pięć mil na godzinę to oczywiście średnia szybkość. Prąd jest szybszy pośrodku nurtu i wolniejszy przy brzegach. Na łukach zmienia się w sposób jeszcze bardziej skomplikowany. Pytanie dotyczy więc hydrodynamiki i da się do niego podejść za pomocą pewnych, dobrze znanych, równań różniczkowych. Lawrence zanurkował w zadanie, szybko (przynajmniej tak mu się wydawało) zaczerniając obustronnie obliczeniami dziesięć kartek papieru. Gdzieś po drodze zauważył, że jedno z poczynionych założeń, wraz z uproszczonymi równaniami Naviera-Stokesa, daje możliwość zbadania szczególnie interesującej rodziny równań różniczkowych cząstkowych. Mimochodem udowodnił nowe twierdzenie. Jeśli to nie dowodzi jego inteligencji, to co mogłoby jej dowieść?
Wtem rozbrzmiał dzwonek. Zaczęto zbierać kartki. Lawrence’owi udało się wynieść brudnopis. Zabrał go do akademika, przepisał na czysto i wysłał do jednego z bardziej przystępnych profesorów matematyki w Princeton, który od razu postarał się o publikację w paryskim piśmie matematycznym.
Kilka miesięcy później Lawrence otrzymał dwa darmowe egzemplarze tego pisma. Był już w San Diego w Kalifornii, na pokładzie dużego okrętu USS Nevada. Okręt miał własną orkiestrę, a marynarka przydzieliła Lawrence’a do gry na dzwonkach, ponieważ testy wykazały, że nie jest wystarczająco inteligentny do innych zadań.
Worek z listami, zawierający wkład Lawrence’a w literaturę matematyczną, przyszedł dosłownie w ostatniej chwili. Jego okręt, wraz z kilkoma siostrzanymi, cumował do tej pory w Kalifornii. Teraz jednak wszystkie zostały skierowane do jakiegoś Pearl Harbor na Hawajach, żeby pokazać Nipom, kto tu rządzi.
Lawrence nigdy tak naprawdę nie wiedział, co chce zrobić ze swoim życiem, ale szybko stwierdził, że posada okrętowego muzyka na pancerniku kotwiczącym na Hawajach, w czasie pokoju, nie jest wcale taka zła. Główna wada: czasem trzeba było siedzieć lub maszerować w upał i wytrzymywać sporadyczne fałsze innych muzyków. Miał mnóstwo wolnego czasu, który wykorzystywał do pracy nad szeregiem nowych twierdzeń z zakresu teorii informacji. Dyscyplinę tę wynalazł i miał prawie na wyłączność jego przyjaciel Alan, lecz wiele szczegółów nadal wymagało dopracowania. Wraz z Rudym i Alanem opracowali ogólny plan: co wymaga jeszcze udowodnienia bądź obalenia. Lawrence pruł przez tę listę jak ścigacz. Zastanawiał się, co porabiają Alan i Rudy w Anglii i Niemczech, ale nie mógł do nich napisać, zachował więc swe prace dla siebie. A kiedy nie grał na dzwonkach i nie pracował nad twierdzeniami, zostawały jeszcze bary i potańcówki. Waterhouse sam trochę popracował penisem, złapał trypra, wyleczył go1), kupił prezerwatywy. Wszyscy marynarze tak robili. Jak trzyletnie dzieci, które wtykają sobie ołówek do ucha, odkrywają, że to boli, i więcej już tego nie robią. Pierwszy rok minął mu jak z bicza trzasł. W okamgnieniu. Nie było na świecie bardziej słonecznego i rozleniwiającego miejsca niż Hawaje.
koniec
« 1 4 5 6
19 listopada 2010
1) Rok 1940 dobrze nadawał się na eksperymenty z chorobami wenerycznymi, ponieważ właśnie zaczęła pojawiać się penicylina w zastrzykach (przyp. aut.).

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.