Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrzej Pilipiuk
‹2586 kroków›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł2586 kroków
Data wydania5 kwietnia 2005
Autor
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-56-5
Format528s. 125×195mm
Cena29,99
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Strefa

Esensja.pl
Esensja.pl
Andrzej Pilipiuk
Zapraszamy do lektury fragmentu opowiadania „Strefa” autorstwa Andrzeja Pilipiuka. Wchodzi ono w skład objętego patronatem Esensji zbioru „2586 kroków”, który ukaże się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Andrzej Pilipiuk

Strefa

Zapraszamy do lektury fragmentu opowiadania „Strefa” autorstwa Andrzeja Pilipiuka. Wchodzi ono w skład objętego patronatem Esensji zbioru „2586 kroków”, który ukaże się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Andrzej Pilipiuk
‹2586 kroków›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł2586 kroków
Data wydania5 kwietnia 2005
Autor
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-56-5
Format528s. 125×195mm
Cena29,99
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Ihor Biłyj zatrzymał swojego zdezelowanego UAZ-a przed bramą z pociemniałego drewna. Obok smętnie przechylała się budka strażnicza. W obie strony ciągnął się pas zardzewiałych zasieków z drutu kolczastego. Przed nim na bramie wisiała tablica.
Wnimanie! Opasnaja zona!
Skrzywił się lekko. Od dawna powinni ją wymienić na nową. Z napisami po ukraińsku albo przynajmniej dwujęzyczną. Ale to nie leżało w jego kompetencjach. Nie musiał nawet wysiadać z samochodu. Wartownik sam do niego podszedł. Chwiał się lekko, pewnie znowu pił. Ihor rzadko używał tej bramy, zazwyczaj wjeżdżał bezpośrednio z sektora, ale strażnik go poznał. Wszyscy go tu znali.
– A, pan Biłyj – powiedział na powitanie.
– No, ja.
– Znowu pan jedzie do Strefy? To niezdrowo.
Biłyj potrząsnął wiszącą mu na piersi kliszą.
– Jeszcze nie sczerniała – powiedział. – Wykonuję swoje obowiązki i płacą mi za to. Masz prognozę meteo?
– Padało na wschód od Czarnobyla. Pył wrócił na ziemię i w powietrzu nie ma specjalnie dużo izotopów.
– Ile dzisiaj osób w Strefie?
– Jakieś półtora tysiąca. Zaczęły się prace przy mogilniku na jedenastym kilometrze.
– Już jedenasty kilometr…
– Minęło dwadzieścia lat. A, i pojechał ten genetyk.
– Profesor Siergiej Karpow? To dobrze, bo jesteśmy umówieni…
Wartownik wcisnął guzik i brama powoli odsunęła się w bok. Ihor wjechał na szeroką szosę. Budowano ją dość długo. Pierwotną nawierzchnię zmyto najpierw dużą ilością wody, potem pokryto betonowymi płytami, a na koniec położono asfalt. Dotarł do skrzyżowania. Znajdował się tu jeden z większych mogilników. Gdy siedem lat temu zaczynał służbę w Strefie, właśnie kończono go napełniać. Ihor pamiętał, że ten widok wzbudził w nim mimowolny szacunek. Najpierw koparki wyryły dół. Miał sześćset metrów długości i trzysta szerokości. Głęboki był na ponad trzydzieści metrów. Ściany wzmocniono zbrojonym betonem.
Pomieścił pięć milionów metrów sześciennych skażonej ziemi, rozebranych chałup, zdartych nawierzchni dróg, pociętych na szczapy drzew i martwych zwierząt. Jeden taki pagórek oznaczał oczyszczenie pięciuset hektarów. Skażoną glebę przykryto także betonem i dodatkowo nadsypano na nim górkę oczyszczonego piasku. Żaden kozacki ataman nie miał tak wspaniałego kurhanu.
Ihor wjechał na szczyt wzniesienia i zatrzymał samochód. Wyszedł i wyciągnął licznik Geigera. Strzałka wychyliła się nieznacznie. Z torby przewieszonej przez ramię wydobył silną lornetkę, dwanaście na pięćdziesiąt, i zaczął lustrować okolicę. Łany stepowych traw i brzozowe zagajniki chwiały się lekko w słabym wietrze. Gdzieś daleko na wschodzie wznosił się tuman kurzu. Napełniano mogilnik na jedenastym kilometrze.
Drogi były puste. Jak okiem sięgnąć żadnego samochodu. Niespodziewanie wzrok mężczyzny zatrzymał się na niewielkiej, jasnej plamie. Znajdowała się daleko od niego, jakieś osiem, może nawet dziesięć kilometrów. W szczerym stepie stała nieduża, biała budowla. Przypominał sobie, jak przed kilku laty brygady, zajmujące się „usypianiem” skażenia, dotarły do tamtej wsi. Chaty zrównano z ziemią, ale z kościoła zdarto jedynie zewnętrzne tynki i położono nowe, akrylowe. I tak pozostał, samotny na niewielkim pagórku, pośród łanów traw. Ludzie mieli tu kiedyś wrócić. Cała skażona gleba trafi do mogilników za sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt lat. Potem trzeba będzie odczekać jeszcze ze sto, na wszelki wypadek. W dwusetną rocznicę katastrofy na te ziemie wrócą rolnicy. Może wówczas kościół znowu się przyda?
Ihor wskoczył do samochodu i pojechał dalej. Niebawem dotarł znowu do szosy. Na jedenastym kilometrze przystanął, by popatrzeć. Potężna maszyna, podobna do tych, jakich używano w kopaniach odkrywkowych, darła ziemię. Sunęła wolno na rolkach, prąc do przodu. Nie zdzierała dużo, zaledwie około pół metra gruntu na odcinku długim na blisko kilometr. Ziemia taśmociągami jechała do tyłu, gdzie na prowizorycznie utwardzonej nawierzchni stał sznur wagoników kolejki wąskotorowej. Załadowane, jechały pół kilometra do mogilnika i, zostawiwszy tam swój śmiercionośny ładunek, wracały na miejsce.
Wysiadł z auta i stanął na brzegu niecki wyrwanej przez maszynę. Przyłożył licznik do gleby na brzegu i z zaciekawieniem popatrzył na jego wskazania. Nieźle.
Step zaczął przechodzić w zdziczałe zboże. Wreszcie pojawiły się zabudowania. W sadzie owocowały drzewa. Nad kominami snuły się strużki dymu, gdzieś za płotem leniwie zaszczekał pies. Pozornie nic się tu nie zmieniło od dwudziestu lat. Na dźwięk klaksonu z jednej z chałup wyszli, rozglądając się nieufnie, dwaj staruszkowie, bracia Iwan i Aleksiej. W dłoniach trzymali strzelby z obciętymi lufami. Ihor znał ich dobrze. Samosielcy. Po awarii postanowili zostać i uciekli wraz z chudobą w step. Gdy zakończono ewakuację, ukrywali się jakiś czas w opuszczonych wioskach, a potem wrócili na swoje. Zdziczałe pola same obradzały. W sąsiednim kołchozie wyszabrowali kombajn, opodal mieli porzuconą stację benzynową. Biłyj wysiadł z wozu i pomachał do nich przyjaźnie. Uspokoili się i opuścili broń.
– No i co tam słychać? – zagadnął po powitaniach.
– Nu, niedobrze – powiedział Aleksiej. – Wczoraj przejechała mafia. Siedem samochodów.
– Jechali w głąb Strefy czy wracali?
– W głąb. Na południe. Wyjątkowo im się spieszyło.
– Sprawdzę to.
– Przywiozłeś dla nas zakupy?
Z tylnego siedzenia wydobył sporą paczkę. Przeszli do domu. Chałupa wyglądała obłędnie. Całą jedną ścianę zajmował regał z telewizorami. Wszystkie grały jednocześnie. Cóż, w trakcie pospiesznej ewakuacji zabiera się wprawdzie cenne rzeczy, ale w strefie zamkniętej przed awarią było całe pięćdziesięciotysięczne miasto, a dodatkowo sto tysięcy ludzi mieszkało w okolicznych kołchozach. Niektórzy pozostawili telewizory. Dywan na podłodze także pochodził z szabru. Ihor postawił karton na stole. Wyciągnął z niego lekarstwa, proszek do prania i paczkę gazet. Tak jak zazwyczaj.
– Co wam przywieźć następnym razem? – zapytał, gdy się rozliczyli.
– Może parę nowych książek – powiedział Iwan.
Mieli pod ręką opuszczoną bibliotekę miejską w Pripiati, ale jej zbiory, ze zrozumiałych powodów, nie były uzupełniane.
– Dobrze. Coś jeszcze?
– Resztę mamy. Napijesz się samogonu?
Przeszli do sąsiedniego pokoju. Pracowała tu niezłej klasy aparatura bimbrownicza. Najlepsza z pozostawionych. Kolumna rektyfikacyjna szumiała cicho. Odchodziła od niej gumowa rura, niknąca gdzieś za oknem. Ihor wyjrzał. Za domem stała cysterna na mleko. Szlauch kończył się w jej włazie.
– Po co wam aż tyle? – zdziwił się. – I skąd macie ten zbiornik?
– Produkujemy na zapas, a cysterna z mleczarni w Rownie. – Aleksiej machnął ręką w stronę majaczących na horyzoncie pozostałości kombinatu przetwórczego.
Biłyj wyjął z kieszeni licznik i skierował do kadzi z zacierem. Wskazówka wychyliła się spory kawałek.
– Może szklaneczkę przed dalszą podróżą?
– Nie, dziękuję.
– Wy, miastowi, tacy strachliwi. Nie widziałeś ostatnio profesora Karpowa?
– Genetyka? Będę się z nim widział dzisiaj. Za dwie godziny. Coś mu przekazać? Potrzebny wam lekarz?
– Nie, ale prosił nas o przysługę. Mieliśmy mu spirytusować takie tam zwierzęta ze zmianami.
– Jeśli coś macie, to z miłą chęcią zawiozę.
Kiwnęli głowami jednocześnie, a potem jeden poszedł do szopy, skąd wrócił po chwili, dźwigając kubeł nakryty folią.
– Tyle tego na razie – powiedział.
– Dobra. Zawiozę. Nie wylezie?
– Zabite i w spirycie.
Zadźwigał kubeł do UAZ-a i, pożegnawszy się, ruszył dalej. Niebawem w pyle drogi wypatrzył ślady kilku pojazdów. Zatrzymał się i zaczął je badać.
– Aha, samochody mafii – stwierdził.
Otarł pot z czoła. Ślady niebawem zakręciły w step. Wyjął dokładną mapę i przyjrzał się jej. Pojechał dalej drogą i po chwili skręcił w polną dróżkę, nieco już zarośniętą. Dotarł nią na szczyt niewysokiego pagórka. W dolinie była plantacja. A właściwie początek plantacji. Kilkunastu brudnych i obdartych narkomanów kopało motykami, przetwarzając step w kawałek ornego pola. Kilku wytyczało grządki na oczyszczonym już terenie. Kilku innych sadziło flance marihuany. Nad całością czuwało ośmiu dobrze zbudowanych byczków. Spostrzegli go w tej samej chwili, w której on zauważył ich. Zdążył się schylić, gdy kula z pistoletu roztrzaskała przednią szybę wozu. Wytoczył się na bok z pojazdu i wydobył z kieszeni krótkofalówkę.
– Mówi Biłyj, natknąłem się na gniazdo. Ośmiu, dziesięciu uzbrojonych. Mają terenową toyotę i półciężarówkę. Kwadrat osiemdziesiąty szósty. Przyślijcie posiłki.
– Przyjęte. – Rozległ się głos koordynatora.
Z dołu naleciało jeszcze kilka kul. Zagrzechotały ponuro na karoserii. Powiał wiatr i cisnął mu prosto w twarz kawałek papieru, który wcześniej był przyklejony do szyby. Na kartce widniała tylko data. Jutrzejsza data. Miał się zgłosić na badania lekarskie. Kiedyś nie było tego problemu. Obecnie, w razie najlżejszej infekcji, pakowano ich natychmiast do kwarantanny, a już szczególnie starannie selekcjonowano wszystkich, którzy wjeżdżali do Strefy. Było to konieczne, obawiano się mutacji bakterii chorobotwórczych i wirusów. Ba, były nawet ku temu podstawy. Wiosną zmutowany wirus grypy zabił blisko dwieście osób w Kijowie.
Schował kartkę do kieszeni i sięgnął dłonią po mikrofon do megafonu na dachu auta.
– Uwaga, mówi inspektor Biłyj. Pojazd, do którego strzelacie, jest własnością rządu Ukrainy. Nie ważcie się niszczyć mienia państwowego!
Czasami lubił sobie przed robotą pożartować dla odprężenia. Wziął głęboki oddech. Spokojnie wyciągnął z bagażnika AKR i kilka granatów – spadek po niezwyciężonej armii radzieckiej. Wychylił się tylko tyci-tyci zza krawędzi skarpy.
– Może się dogadamy? – Dobiegło z dołu.
– Gówno – mruknął.
To przypominało zajęcia na strzelnicy. Po pierwszym strzale ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony. Strzelał pojedynczo, jedenaście razy. Wszyscy. Zbiegł na dół, podszedł do półciężarówki i otworzył z rozmachem tylne drzwiczki. Siedział tu jeszcze jeden człowiek. Przez szybę musiał wszystko widzieć.
– Nie zabijaj – zaskomlał. – Mam żonę i dzieci.
– Ja też, świnio, miałem dzieci – powiedział Ihor.
Pociągnął za spust, a po chwili starł strzępek mózgu faceta z czoła. Nikt nigdy nie kwestionował jego metod działania. Władze nie miały już czasu działać w białych rękawiczkach. Nadchodził etap szwadronów śmierci. Mafia była jak rak. Gdy liczba bandytów w społeczeństwie przekroczy wartość krytyczną, mnożą się bez żadnego opamiętania. Walka szła na śmierć i życie. Zza wzgórz wyłonił się patrolowy helikopter. Odsiecz. Zaraz nadjechały jeszcze dwa samochody patrolowe. Z pierwszego wysiadł major Akimow. Popatrzył na jatkę w dolince i pokręcił głową.
– Biłyj, ile razy mam ci powtarzać, że druga wojna światowa już się skończyła, a trzecia jeszcze nie zaczęła?
– Melduję posłusznie, że AKR mi się zaciął i nie mogłem przestać strzelać. – Ihor zrobił minę niewiniątka.
– Zaczynam mieć już dosyć podpisywania waszych raportów. Natknięcie się na uzbrojoną bandę – przywołanie do porządku, kroki zaczepne ze strony bandy – obrona konieczna mienia państwowego, w trakcie obrony zablokowanie się karabinu i konieczność strzelania aż do wyczerpania amunicji. Opanuj się trochę, człowieku. To nie są przedmieścia Kabulu, tylko strefa ochronna wokół elektrowni jądrowej w Czarnobylu.
– Widocznie zmyliło mnie ich uzbrojenie. Jeśli pozwolicie, to już pojadę. Jestem umówiony z Siergiejem Karpowem. A jeszcze mam jakąś dziwną plamę na zdjęciach lotniczych z ubiegłego tygodnia. Chcę to sprawdzić.
– Dobra. Proszę jechać. Wezwanie na rozprawę tych, którzy przeżyli, przyślemy gdzieś w przyszłym miesiącu.
Wzrok dowódcy daremnie szukał na pobojowisku oznak życia.
[…]
koniec
17 marca 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

2586 kroków na Wschód
— Marcin Łuczyński

Tegoż twórcy

Zbierając okruchy przeszłości
— Wojciech Gołąbowski

O pożytkach ze zdrowych zębów oraz powrót do Liszkowa
— Wojciech Gołąbowski

Ani śmieszno, ani straszno
— Wojciech Gołąbowski

Krótko o książkach: Nie jedzcie bajkowych kucyków
— Wojciech Gołąbowski

Dwupak tematyczny: Bez trzymanki
— Wojciech Gołąbowski

Kram z pomysłami
— Agnieszka Szady

Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Mała Esensja: Dziennik, czyli co zjadłem dziś na śniadanie i dlaczego podrapałem się za lewym uchem
— Jakub Gałka

Wyższe stadia stanu podgorączkowego
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.