WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Martwy rewir |
Tytuł oryginalny | Dead Beat |
Data wydania | 22 stycznia 2016 |
Autor | Jim Butcher |
Przekład | Wojciech Szypuła |
Wydawca | MAG |
Cykl | Akta Dresdena |
ISBN | 978-83-7480-628-2 |
Format | 624s. 125×195mm |
Cena | 39,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Martwy rewirJim Butcher
Jim ButcherMartwy rewir– Kolejną biegaczkę – mruknąłem, znów przechodząc w tryb Kaina. – Obiecałeś nie sprowadzać tutaj obcych. W dodatku w moim łóżku? Na dzwony piekieł, człowieku, spójrz, jak to miejsce wygląda! Spojrzał i na moich oczach doznał olśnienia, jakby widział moje mieszkanie pierwszy raz w życiu. Jęknął. – Do diabła, Harry, przepraszam… To było takie… Angie była… naprawdę napalona, a poza tym jest… no… wysportowana. Nie wiedziałem, że… – Podniósł egzemplarz Opiekunów Deana Koontza i spróbował wyprostować załamanie na okładce. – Rany… – mruknął bez przekonania. – Ale bałagan. – No właśnie. Cały dzień byłeś w domu. Miałeś zaprowadzić Myszka do weterynarza. Trochę posprzątać. Zrobić zakupy. – No daj spokój, przecież nic się nie stało. – Nie mam piwa – burknąłem, wodząc wzrokiem po pobojowisku. – Poza tym dzwoniła Murphy. Powiedziała, że wpadnie. Thomas uniósł brwi. – Powaga? Nie obraź się, Harry, ale wątpię, żeby miała ochotę na bzykanko. Spiorunowałem go wzrokiem. – Mógłbyś w końcu przestać? – Powtarzam ci: zaproś ją gdzieś i miej sprawę z głowy. Zgodzi się, zobaczysz. Trzasnąłem drzwiami lodówki. – To nie tak – zaoponowałem. – Jasne, jasne… – zgodził się Thomas. – Razem pracujemy. Przyjaźnimy się. To wszystko. – Oczywiście. – Nie interesuje mnie randkowanie z Murphy. A jej nie interesuje randkowanie ze mną. – Dobrze już, dobrze. Przyjąłem do wiadomości. – Przewrócił oczami i zaczął zbierać rozrzucone książki. – I dlatego chcesz, żeby tu był porządek. Żeby twoja koleżanka z pracy miała ochotę chwilę się zasiedzieć. Zgrzytnąłem zębami. – Na gwiazdy i kamienie, Thomas: przecież nie proszę cię o gwiazdkę z nieba, do cholery! Nie każę ci płacić za wynajem. Korona by ci z głowy nie spadła, gdybyś mi trochę pomagał w utrzymaniu porządku, zanim pójdziesz do pracy. – Wiem. – Thomas przeczesał palcami włosy. – Ale właśnie o tym chciałem… – O co chodzi? Umówiliśmy się, że ulotni się po południu, żeby moja ekipa sprzątająca mogła zrobić swoje. Elfy nie przyjdą sprzątać, jeśli ktoś mógłby je zobaczyć, a gdybym komuś o nich powiedział, nie przyszłyby już nigdy więcej. Nie pytajcie, dlaczego takie są; może mają surowe przepisy związkowe. Thomas wzruszył jednym ramieniem i usiadł na podłokietniku kanapy. – Nie miałem pieniędzy na weterynarza i zakupy – powiedział, nie patrząc na mnie. – Znów mnie zwolnili. Patrzyłem na niego przez sekundę, usiłując podsycić wzbierający we mnie gniew, ale ten rozpłynął się bez śladu. Rozpoznałem nutę frustracji i upokorzenia w głosie Thomasa. Nie kłamał. – Do licha… – mruknąłem tylko częściowo pod jego adresem. – Co się stało? – To, co zwykle. Kierowniczka drive-through. Weszła za mną do chłodni i zaczęła się rozbierać. Właściciel wpadł akurat na inspekcję i z miejsca mnie wylał. Za to, sądząc po tym, jak na nią patrzył, dziewczyna chyba może się spodziewać awansu. Jak ja nie cierpię dyskryminacji ze względu na płeć! – Przynajmniej tym razem to była kobieta – zauważyłem. – Musimy popracować nad twoją samokontrolą. – Połowa mojej duszy pochodzi od demona – odparł z goryczą Thomas. – Jej nie da się kontrolować. To niemożliwe. – Nie przekonałeś mnie. – To, że jesteś magiem, nie znaczy jeszcze, że masz jakieś pojęcie, o czym mówię. Nie mogę żyć jak zwykły śmiertelnik. Nie jestem do tego stworzony. – Dobrze ci idzie. – Dobrze? – powtórzył, podnosząc głos. – Potrafię z odległości pięćdziesięciu kroków przełamać opory każdej dziewicy, ale nie umiem utrzymać się dłużej niż dwa tygodnie w pracy, w której noszę siatkę na włosach i papierowy kapelusz. To ma być dobrze? Z impetem otworzył małą skrzynię, w której trzymał swoje ubrania, wyjął buty i skórzaną kurtkę, włożył je z gniewną precyzją, po czym wyszedł i przepadł w przedwieczornej szarówce. Nie obejrzał się. I nie posprzątał po sobie, pomyślałem nieprzychylnie. Pokręciłem głową i spojrzałem na Myszka, który leżał z łbem złożonym na łapach i patrzył na mnie smutnymi psimi ślepiami. Thomas był moją całą rodziną, ale w niczym nie zmieniało to faktów: przystosowanie się do normalnego życia nie szło mu najlepiej. Świetnie wypadał w roli wampira, taką miał naturę, ale choćby nie wiem jak się starał prowadzić nieco zwyczajniejsze życie, co rusz pakował się w kłopoty. Nigdy o tym nie mówił, ja jednak wyraźnie wyczuwałem narastające w nim z biegiem czasu ból i rozpacz. Myszek na wpół sapnął cicho, na wpół zaskomlił. – Wiem – odparłem. – Też się o niego martwię. Wziąłem go na długi spacer. Wróciliśmy, gdy nad Chicago zapadał późnopaździernikowy zmierzch. Wyjąłem listy ze skrzynki i ruszyłem w stronę schodów, gdy kilka stóp ode mnie na małym żwirowym parkingu przed pensjonatem zatrzymał się samochód. Drobna blondynka w dżinsach, niebieskiej koszuli i połyskliwej kurteczce White Sox przestawiła lewarek w położenie parkingowe i nie gasząc silnika, wysiadła. Karrin Murphy w niczym nie przypominała przełożonej policyjnej komórki odpowiedzialnej za rozwiązywanie nocnych tajemnic Chicago i okolic. Kiedy trolle zaczynały napastować przechodniów, wampiry porzucały na ulicach umierające lub martwe ofiary, albo ktoś, u kogo moc przerosła sumienie, wpadał w szał, śledztwo prowadził Wydział Dochodzeń Specjalnych chicagowskiej policji. Oczywiście nikt na serio nie wierzył w istnienie trolli, wampirów i czarowników, ale kiedy wydarzało się coś niezwykłego, to WDS musiał tłumaczyć obywatelom, że nie ma powodów do niepokoju, a sprawcą jest człowiek w gumowej masce. Robota niewdzięczna, ale pracownicy WDS nie byli głupi. Doskonale zdawali sobie sprawę, że w mroku czają się rzeczy wykraczające poza konwencjonalne rozumienie świata. Murphy była wyjątkowo zdeterminowana, żeby zapewnić podwładnym wszelką możliwą przewagę w walce z nadprzyrodzonym zagrożeniem, a ja byłem jej najlepszą bronią. Zatrudniała mnie jako konsultanta, gdy WDS stawał w obliczu wybitnie niebezpiecznych lub obcych przeciwników, a ja z tych pieniędzy pokrywałem gros swoich codziennych wydatków. Myszek sapnął na powitanie i podbiegł do Murphy, merdając ogonem. Gdybym odchylił się w tył i usztywnił nogi, mógłbym sunąć po żwirze jak na nartach – poza tym jednak psisko nie dało mi wielkiego wyboru. Poszedłem za nim. Murphy przyklęknęła, żeby wytarmosić Myszka za gęstą sierść za obwisłymi uszami. – Cześć, mały. – Uśmiechnęła się. – Co u ciebie? Myszek złożył na jej rękach parę zaślinionych psich pocałunków. – Fuj! – mruknęła Murphy, ale roześmiała się przy tym. Delikatnie odsunęła jego pysk i wstała. – Dobry wieczór, Harry. Cieszę się, że cię złapałam. – Wracam właśnie z wieczornego włóczenia się po chodnikach. Wejdziesz? Miała śliczną buzię i bardzo niebieskie oczy. Złociste włosy związała w koński ogon, który bardzo ją odmładzał, minę miała jednak niepewną i niewyraźną. – Przykro mi, nie mogę. Śpieszę się na samolot. Naprawdę nie mam czasu. – Aha. Co się stało? – Wyjeżdżam na parę dni. W poniedziałek po południu powinnam być z powrotem. Chciałam cię poprosić, żebyś popodlewał mi kwiatki. – Aha. – Chciała, żebym popodlewał jej kwiatki. Jakie to urocze. Jakie seksowne. – Nie ma sprawy. Zajmę się tym. – Dzięki. – Podała mi klucz. – Do tylnego wejścia. Wziąłem klucz do ręki. – Dokąd lecisz? Zakłopotanie na jej twarzy wyraźnie się pogłębiło. – Takie tam… Na krótki urlop. Zamrugałem ze zdumienia. – Od lat nie brałam wolnego – dodała tonem usprawiedliwienia. – Kiedyś trzeba. – Pewnie. Jasna sprawa. Mhm. Urlop, powiadasz. Lecisz sama? Wzruszyła ramionami. – No… To właściwie jest druga sprawa, o której chciałam z tobą pogadać. Nie spodziewam się żadnych kłopotów, ale chciałabym, żebyś wiedział, gdzie i z kim lecę. Wiesz, na wypadek, gdybym nie wróciła na czas. – To zrozumiałe. Ostrożność nie zawadzi. Pokiwała głową. – Lecę z Kincaidem na Hawaje. Znowu zamrugałem. – Aha. Służbowo, domyślam się? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Przeczytaj to jeszcze raz: Kolejne ratowanie świata
— Miłosz Cybowski
Przeczytaj to jeszcze raz: Zabawa w wojnę
— Miłosz Cybowski
Przeczytaj to jeszcze raz: Dresden-egzorcysta
— Miłosz Cybowski
Przeczytaj to jeszcze raz: Dresden ma kłopoty
— Miłosz Cybowski
Nieustraszony
— Beatrycze Nowicka
Esensja czyta: Lipiec 2016
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Grudzień 2015
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Anna Kańtoch, Tomasz Kujawski, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Listopad 2015
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Trzy miasta i trzej magowie – część pierwsza
— Beatrycze Nowicka
Esensja czyta: Grudzień 2012
— Kamil Armacki, Jacek Jaciubek, Anna Kańtoch, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski