WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Labirynt odbić |
Tytuł oryginalny | Лабиринт отражений |
Data wydania | sierpień 2002 |
Autor | Siergiej Łukianienko |
Przekład | Ewa Skórska |
Wydawca | Amber |
Cykl | Głębia |
ISBN | 83-241-0033-4 |
Format | 336s. 125×195mm |
Cena | 29,80 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Labirynt odbićSiergiej Łukianienko
Siergiej ŁukianienkoLabirynt odbićMoje okaleczone ciało leży na dłoni potwora. Czaszka zgnieciona, jedno oko patrzy na rozpalone niebo, drugie na kamienny paznokieć. Usatysfakcjonowany Ifrit głośno chichocze, potem krzyczy: – Ty, który przyszedłeś tu w ciele wilka, zapamiętaj jego los! Aha, to w ten sposób określił mój język… słyszał naszą rozmowę. Tylko zabrakło mu „rozumu”, żeby pojąć, z kim ma do czynienia. Potwór znowu zastyga. Odczekuję chwilę i wstaję. Ciało powoli zbiera się do kupy. Normalny użytkownik deep technologii ocknąłby się teraz w realności, przed wygłaszającym morały komputerem. Czy program ochronny Al Kabaru bierze pod uwagę istnienie nurków? Ostrożnie wchodzę na most. – Kim jesteś? Znowu to samo. Widocznie program reaguje właśnie na dotknięcie mostu. – Tym, który nie jest w twojej władzy. – A w czyjej? Coś nowego. – Allacha – mówię na chybił trafił. Tym razem potwór pacnął mnie wolną ręką tak, że częściowo przeciekam za krawędzie dłoni. Mówi pouczająco: – Nie tobie wymieniać imię Najwyższego, złodzieju. Wilk tarza się ze śmiechu po piasku. Widzę to jedynym ocalałym okiem. Widocznie poczucie humoru programu jest bardziej amerykańskie niż arabskie. Leżę, rozmyślając. Znowu wstaję. Na razie potwór się nie rusza. – Wika, można to obejść? – pytam. – To jedyny zewnętrzny kanał – oznajmia natychmiast mój komputer. Głos traci intonację, wibruje… Rzeczywiście, trzeba będzie dokupić pamięci. – Pozostałe linie Al Kabar otwierają się wyłącznie na rozkaz z wewnątrz. – Wariant siłowy? – dotykam rękojeści miecza. Wirus lokalnego działania jest miniaturowy, nie trzeba go nawet ściągać z domu. Wyciągnę miecz, uderzę… – Kanał ulegnie zniszczeniu. No jasne, nie na darmo potwór trzyma most w dłoni. Zniszczę strażnika i włos nad przepaścią zerwie się. – Cholera. – Nie rozumiem. – Cicho bądź. Oglądam potwora. Kamienne powieki opuszczone, z paszczy zwisają stalaktyty śliny. Pozory dla graczy o słabych nerwach. Tak naprawdę to zwyczajny cerber przy wejściu. Gdzieś w środku włosa przebiega kanał łączności z dzielnicą Al Kabar. Tam biegną sygnały z rozkazem – przepuścić czy zlikwidować nieproszonego gościa… – Hej, Iwanie carewiczu, spieszy mi się! – woła wilk. Trzeba działać. Na razie program odrzucał mnie samodzielnie, ale następnym razem mogą się za mnie wziąć prawdziwi programiści Al Kabaru od rzeczywistości wirtualnej i konserwatorzy. – Ożyw cień – rozkazuję. Ciemna sylwetka na dłoni zaczyna się poruszać, staje się trójwymiarowa i kolorowa, prostuje się. Wykrzywiam się do sobowtóra, on wykrzywia się do mnie. – Prowadź, cieniu – rozkazuję. – Szukaj hasła. Sekunda przerwy – maszyna ładuje do pamięci cienia wszystko, co wiadomo o Al Kabarze. Sobowtór wkracza na most. Będę miał przynajmniej chwilę czasu. – Kim jesteś? – ryczy potwór, chwytając cień. Ledwie zdążam się uchylić przed poruszającymi się palcami, pełznę po mocno zaciśniętej pięści, skaczę na nić… – A ty, kim jesteś? – dobiega zza pleców. Zamach prawej ręki strąca mnie na piasek. Zostaje ze mnie miazga. Leżę na wznak, patrząc na sobowtóra szamoczącego się w garści monstrum. Niezły kawałek fatalnej roboty… – Kim jesteś? – pyta znowu potwór. – Tym, który nie jest w twojej władzy – sobowtór nadal odwraca uwagę strażnika. – W czyjej jesteś władzy? – Swojej. Ciekawe, ile rodzajów śmierci dla złodziei ma w zanadrzu potwór? Zęby, rogi… A może fallus? Też nieźle wygląda. – Po co tu przyszedłeś? – Znaleźć władzę nad sobą. – Więc przejdź i znajdź ją. Ręka rozwiera się, potwór kamienieje. Leżę, chwytając powietrze. Sobowtór stoi nieruchomo na krawędzi dłoni. – Wika, skąd są odpowiedzi cienia? – Z otwartego pliku Al Kabaru. „Procedura wirtualnego podania o przydzielenie pracy”. Wilk podchodzi bliżej, szepcze: – Co się stało? Wyjaśniam. – Iwanie carewiczu, czyś ty czasem nie Iwan głuptas? – pyta wilk. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Trzeba było poznać wszystkie pliki, a nie tylko skradzione dane o wewnętrznej przestrzeni wirtualnej dzielnicy. – Wika – połączenie – rozkazuję. Jakby wessało mnie w cień. Teraz to ciało podstawowe, już przepuszczone przez most. Pyrrusowe zwycięstwo. Strażnik i tak już zaraportował, że gość próbuje przejść przez most. Już tam pewnie na mnie czekają. Dobra, trudno. Idę przez ten włos. Szczerze mówiąc, ta procedura jest praktycznie nie do złamania, nawet dla profesjonalnego skałkera. Most jest nicią nad przepaścią. Wieże Al Kabaru w dali są kuszące, ale nieosiągalne. Głębia, głębia, nie jestem twój… Zamykam i otwieram oczy. Przed mną obrazek – przepaść, most, budynki w oddali. Śmiesznie to wygląda. Patrzę uważnie na nić i starannie przestawiam po niej nogi. To tylko obrazek. Nie ma tu grawitacji, a narysowane ciało nie może mieć środka ciężkości. Po prostu idź i wszystko będzie dobrze… Zabawne, okazuje się, że dno przepaści jest prawie nie narysowane… Czyli górską rzekę wymyśliłem sobie sam… Ktoś inny na moim miejscu mógłby zobaczyć korony drzew albo strumienie lawy… Teraz, gdy moja podświadomość nie uczestniczy w grze, szybko pokonuję dystans. Po trzydziestu sekundach jestem na drugim końcu mostu. Nić dochodzi do murów twierdzy. Mur jest szeroki, na nim już czeka jakichś dwóch, pewnie na mnie. Starannie narysowani, krzepkie grubasy z mieczami przy pasach, jeden w turbanie, drugi łysy… Stanąłem na cegiełki i wyszeptałem: – Wika, włączaj deep… Ogniste iskry przed oczami. Nadużywam dzisiaj wyłączania podświadomości. Jutro gwarantowany ból głowy, palpitacja serca, i ogólne rozbicie. To nic. Żebym tylko dożył do jutra… A oto i witający – już w normalnych wymiarach. – Szybko doszedłeś, gościu – mówi łysy. Ma dobroduszną fizjonomię Araba ochroniarza, z dziecięcego przedstawienia Sindbada Żeglarza. Drugi, równie karykaturalnym typie arabskim, wygląda bardziej złowieszczo: łyska oczami i nie puszcza rękojeści miecza. Tylko mi w maszynie brakowało bojowego wirusa… – Inni dochodzą wolniej? – pytam. – Nikt nigdy nie pokonał tego mostu – oznajmia uprzejmie ochroniarz. – Zachowanie równowagi na końskim włosie przekracza możliwości człowieka. – W takim razie raj jest pusty – wzdycham. Zdaje się, że nie ja kieruję wydarzeniami, lecz one mną. Nie podoba mi się taki obrót sprawy. – Za to w piekle miejsca starczy dla wszystkich. Sympatyczna obietnica. – Idziemy. Podporządkowuję się. Będę posłuszny i uprzejmy. Jak się wchodzi między wrony, trzeba krakać tak jak one… W dół z murów prowadzą szerokie strome schody. Schodzimy. Dobroduszny ochroniarz przede mną, sapiący nieżyczliwy z tyłu. Starannie go ignoruję, patrzę tylko na łysinę dobrodusznego. Na samym ciemiączku wielka brodawka. Ciekawe, czy naprawdę jest narysowana, czy to ironia podświadomości? Ale nie będę przecież wychodzić z głębi, żeby sprawdzić takie głupstwo. Al Kabar nie jest duży. W przestrzeni wirtualnej zajmuje najwyżej kilometr kwadratowy. To zresztą o niczym nie świadczy. Microsoft dostarcza swoim pracownikom roboty na całe pałace, inni poprzestają na standartowych pokoikach, aż dziw, po co im w ogóle wirtualna realność? Al Kabar najwidoczniej należy do tych ostatnich. Zaglądam w jedno z okien niskiego kamiennego budynku, obok którego przechodzimy. Wyposażenie… zbyt obce, żebym mógł cokolwiek rozpoznać. Kilku ludzi przy stołach. Jeden ma w rękach probówkę. Ha, doświadczenia chemiczne w wirtualnej przestrzeni! Coś nowego. Sensowne, jeśli pracuje się nad trującymi substancjami, albo kulturami bakterii. Zanotować. – Dokąd mnie prowadzicie? – pytam ochroniarza. Łysy się nie odwraca. – Do dyrektora korporacji. Nie wymienia imienia, ale i tak dużo mi to mówi. Al Kabar to ponadpaństwowa korporacja, specjalizująca się w produkcji lekarstw, łączności telefonicznej, chyba jeszcze w wydobyciu ropy… Mimo arabskich rekwizytów, kontrolowana jest ze Szwajcarii. Dyrektor, Friedrich Urman, to zbyt ważna persona, żeby rozmawiać z każdym gościem. Szykuje się ciepłe przyjęcie. Zatrzymujemy się przed malutką, porośniętą dzikim winem drewnianą altanką, ochroniarz mnie popycha, wchodzę. Arabowie zostają za progiem. Pomieszczenie jest znacznie większe niż wydawałoby się, patrząc na nie z zewnątrz. Ogromny pawilon, pośrodku basen z sennymi, połyskującymi rybami. Obok stolik z dwoma fotelami. Mnóstwo kwiatów, zaczynam nawet czuć zapach. Nikogo nie ma. Cóż… poczekamy. Siadam w fotelu. Obraz rozmazuje się… Należało się tego spodziewać, wymacują mój kanał łączności, próbują określić, skąd przyszedłem, masę informacji, którą mogą przyjmować i przekazywać w ciągu sekundy programy… Pracujcie, pracujcie. Sześć dzierżawionych routerów, przez które biegnie sygnał. I wszystko wystarczające odporne na włam. A na koniec płatny internetowy portal w Austrii, przez który wszedłem w wirtualną przestrzeń. Ślady zostały, ale prowadzą donikąd. Mogą w każdej chwili przerwać łączność, „wykopać” mnie stąd. Tylko co im to da… Wszystkie programy, które mam przy sobie, natychmiast się uaktywnią. Niewiele zostanie do zbadania. A ja chyba jestem dla nich bardzo interesujący. – Wyśledzony pierwszy router – oznajmia „Windows Home”. Szybko… Kręcę głową i w tym momencie fotel na przeciwko przestaje być pusty. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski
Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta
Kryminał w kosmosie
— Sebastian Chosiński
Od cyberpunku do space opery
— Sebastian Chosiński
Wszechświat jak wioska globalny
— Sebastian Chosiński
Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta
Dokąd zmierza świat… a dokąd Rosja…?
— Sebastian Chosiński
Poszukiwanie
— Eryk Remiezowicz