Po kilkumiesięcznej przerwie wreszcie ukazała się w Polsce nowa książka Siergieja Łukianienki. „Atomowy sen” to zbiór trzech opowiadań wydanych w Rosji w latach 1992, 1998 i 2002. Akcję dwóch z nich pisarz umieścił w światach znanych nam już z innych jego powieści. I choć nie odwołał się bezpośrednio do tamtych bohaterów, to jednak wzbudził tym ogromny sentyment…
Od cyberpunku do space opery
[Siergiej Łukianienko „Atomowy sen” - recenzja]
Po kilkumiesięcznej przerwie wreszcie ukazała się w Polsce nowa książka Siergieja Łukianienki. „Atomowy sen” to zbiór trzech opowiadań wydanych w Rosji w latach 1992, 1998 i 2002. Akcję dwóch z nich pisarz umieścił w światach znanych nam już z innych jego powieści. I choć nie odwołał się bezpośrednio do tamtych bohaterów, to jednak wzbudził tym ogromny sentyment…
Siergiej Łukianienko
‹Atomowy sen›
„Atomowy sen” to zbiór opowiadań, którym Siergiej Łukianienko zadebiutował trzynaście lat temu. Tak samo zatytułowano tom opublikowany w Rosji w roku 2002, czyli dziesięć lat później. Poza opowiadaniem tytułowym nie zawierał on jednak żadnego z debiutanckich tekstów. Znalazło się w nim za to opowiadanie „Przezroczyste witraże”, nie tylko swym tytułem nawiązujące do dylogii „Labirynt odbić” – „Fałszywe lustra”. Trzecia nowela, „Cienie snów”, ukazała się natomiast przed siedmioma laty jako dodatek do kolejnego wznowienia „Imperatorów iluzji”. Nie stało się to bez powodu, ponieważ Łukianienko wskrzesił w niej świat znany z kolei z kart „Imperatorów…” i „Linii marzeń”. Czytelnicy śledzący na bieżąco twórczość Rosjanina będą więc doskonale wiedzieli, czego można spodziewać się po „Atomowym śnie”. To zarazem duży plus, bo przecież czytelnik przyzwyczaja się do literackich bohaterów i lubi do nich wracać, jak i minus, gdyż tym razem Łukianienko niczym nas nie zaskakuje.
„Przezroczyste witraże” to opowiadanie otwierające zbiór. Zabiera nas ono z powrotem do Głębi – legendarnego wirtualnego świata stworzonego przez pisarza w powieści „Labirynt odbić”. Tym razem jednak, w przeciwieństwie do dylogii, głównym bohaterem historii jest kobieta – młoda prawniczka Karina, zatrudniona w milicji i oddelegowana przez swoich szefów do Deeptown na inspekcję pierwszego więzienia umiejscowionego w wirtualnej rzeczywistości. Ma sprawdzić, czy istnieje możliwość ucieczki z tego, tak nietypowego, miejsca odosobnienia. Gdy Karina po raz pierwszy przekracza próg gabinetu naczelnika aresztu, nie spodziewa się jeszcze, dokąd doprowadzi ją śledztwo, w trakcie którego niespodziewanie wpląta się w jej życie, znany nam już z „Fałszywych luster”, rosyjski haker Czyngis. Co ciekawe, opowiadanie ma dwa warianty zakończenia, nawiązujące – tytułami i kolorystyką zaznaczoną w podtytułach – do wcześniej wydanej dylogii.
„Атомный сон”, wydanie z 1992 roku
O ile „Przezroczyste witraże” nawiązują wprost do „Labiryntu odbić”, o tyle akcja drugiego z kolei opowiadania – „Cieni snów” – przywołuje jedynie wydarzenia znane z „Linii marzeń” i „Imperatorów iluzji” (postać imperatora Greya, aTan, wojna z Psylończykami). Miejscem tragicznych wydarzeń staje się zapomniana przez ludzkość planeta, na której poza nielicznymi osadnikami i wojskowym oddziałem imperialnym żyją jeszcze tajemniczy abori – humanoidalna rasa, posiadająca niezwykłe zdolności psychokinetyczne. Życie płynie tu spokojnie, by nie rzec – leniwie. Aż pewnego dnia do mieszkańców dociera hiobowa wieść: zaginiony przed laty, jeszcze podczas Wielkiej Wojny, statek Psylończyków wynurzył się właśnie z podprzestrzeni nieopodal ich planety. Co gorsza, znajdujący się na jego pokładzie komandosi nie mają pojęcia o tym, że walki zostały już dawno zakończone i podpisano pokój. Choć los planety wydaje się przesądzony, jej mieszkańcy nie zamierzają poddać się bez walki.
Po dawce cyberpunku i odprysku space opery przychodzi wreszcie kolej na opowiadanie tytułowe. „Atomowy sen” – będący swoistą mieszanką science fiction i fantasy – pokazuje jeszcze inne oblicze Łukianienki. Akcja toczy się w świecie zniszczonym wojną atomową, w którym przetrwali jedynie nieliczni. Z powodu ogromnych zniszczeń ludzkość cofnęła się w rozwoju cywilizacyjnym praktycznie do czasów średniowiecza. Niewielkie wiejskie osady terroryzowane są przez bandy wyrostków, pozbawionych jakichkolwiek ludzkich odruchów. Zatarła się granica między dobrem a złem. Nawet ci, którzy służą Bogu, nie stronią od używania przemocy. W świecie tym największą grozę budzą Smoki – grupa chłopców, którzy, dostosowując się do życia w nowych warunkach, stali się okrutni niczym bestie. Bohaterem „Atomowego snu” jest właśnie jeden z nich – Smok, który pewnego dnia trafia w lesie na tajemniczego chłopca. O dziwo, nie zabija go, jak robił to już wiele razy wcześniej z nieznajomymi. Od tej pory Los łączy ich na dobre i na złe. Jak się zresztą później okazuje, Fortuna ma w tym swój cel.
„Атомный сон”, wydanie z 2002 roku
Od pierwszego wydania „Atomowego snu” do opublikowania „Przezroczystych witraży” minęło dziesięć lat. I tę różnicę wyraźnie widać: w stylu, sposobie narracji, wreszcie – w jakości opowiadań. Bezsprzecznie opowiadanie tytułowe jest najsłabsze, najwięcej w nim zapożyczeń. A to z braci Strugackich (miejscami przypomina się „Przyjaciel z piekła”), a to z Bułyczowa (chociażby „Osada” i „Przełęcz”); w jakimś stopniu Łukianienko na pewno inspirował się dziesiątkami postapokaliptycznych wizji pisarzy zachodnich. Nieco naiwne może się też wydawać pacyfistyczne przesłanie opowiadania. Ale czy wypada krytykować autora za przejaw humanitaryzmu? Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że dzisiaj autor „Linii marzeń” takiego opowiadania już by nie napisał, a przynajmniej zmieniłby jego wydźwięk… Znacznie lepiej prezentują się za to militarystyczne „Cienie snów”. To już Łukianienko w swej najlepszej formie, choć i tutaj nie brakuje nawiązań do klasyki science fiction. Chociażby rasa abori ze swymi niezwykłymi zdolnościami psychicznymi wydaje się żywcem wyjęta z powieści Philipa K. Dicka, desant Psylończyków natomiast przywodzi na myśl „Kawalerię kosmosu” Roberta A. Heinleina. Zabawa konwencjami zawsze jednak należała do mocnych stron Rosjanina, więc trudno mu z tego podobieństwa czynić zarzut. Siła tego opowiadania kryje się jednak w pytaniach, jakie stawia Łukianienko między wierszami: Czy istnieje coś takiego jak międzyludzka solidarność? Czy rodzimy się bohaterami, czy też stajemy się nimi z przypadku? Jak wysoką cenę możemy zapłacić za realizację własnych marzeń?
Prawdziwą perełką tego zbioru opowiadań są jednak „Przezroczyste witraże”. I chociaż nie pojawiło się w nich w zasadzie nic nowego, czego nie znalibyśmy z „Labiryntu” bądź „Luster”, to mimo wszystko fabuła wciąga nie mniej niż sama Głębia. Przyznam, że gdy po raz kolejny przeczytałem znane doskonale dwa słowa: „Deep. Enter”, oznaczające wejście do wirtualnej rzeczywistości, poczułem ciarki przechodzące mi po plecach. Jestem pewny, że każdy, kto wcześniej „spacerował” ulicami Deeptown, także tym razem z radością przyjmie zaproszenie Łukianienki. Chociażby dlatego, by sprawdzić co się stało z Czyngisem i Padliną, przekonać się, czy istnieją jeszcze nurkowie lub dowiedzieć się, na ile zmieniła się Głębia od czasu, gdy rozstaliśmy się z Lońką. Lekturze „Witraży” towarzyszy mimo wszystko uczucie pewnego niedosytu – spowodowane jednak tylko tym, że historia ta kończy się zaledwie po siedemdziesięciu stronach. A chciałoby się więcej, znacznie więcej…