WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | 7Ew |
Tytuł oryginalny | Seveneves |
Data wydania | 9 listopada 2016 |
Autor | Neal Stephenson |
Przekład | Wojciech Szypuła |
Wydawca | MAG |
ISBN | 978-83-7480-671-8 |
Format | 868s. oprawa twarda |
Cena | 69,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
7EwNeal Stephenson
Neal Stephenson7EwTaka przynajmniej obowiązywała teoria do czasu gwiezdnego zlotu urządzonego na środku kampusu Caltechu o godzinie A+0.7.0, czyli dokładnie tydzień po wiekopomnym wydarzeniu. Zazwyczaj gwiezdne zloty organizowano wśród wzgórz, gdzie panowały lepsze warunki do obserwacji przestrzeni kosmicznej, ale oglądanie gigantycznych głazów znajdujących się tak blisko Ziemi było banalnie proste i nie było sensu pchać się samochodami w góry. Zaprzeczałoby to zresztą myśli przewodniej imprezy, jaką było zgromadzenie możliwie największej grupy zwykłych ludzi, którzy w przyjemnej, parkowej atmosferze mieli popatrzeć przez teleskopy i poczynić własne spostrzeżenia. Przy Beckmann Mall zaparkował sznur żółtych autobusów szkolnych, z rzadka przetykany wozami transmisyjnymi sieci telewizyjnych (lokalnych i ogólnokrajowych), z rozłożonymi antenami umożliwiającymi transmisję do centrum miasta. Reporterzy porozstawiali się w plamach światła na tle trawnika usianego teleskopami wszelkich możliwych typów i rozmiarów. Rozdano zestawy ilustracji złożone z siedmiu kart, przedstawiające poszczególne fragmenty Księżyca z właściwymi podpisami; dzieciaki miały za zadanie rozpoznać każdą z kosmicznych skał przez teleskop, odhaczyć ją w zeszycie do prac domowych i zapisać wynik swoich obserwacji. Większość teleskopów – co oczywiste – wycelowano w Siedem Sióstr, jednakże pewna nieliczna gromadka gapiów badała (przez lornetki lub gołym okiem) inny, ciemniejszy sektor nieba, wypatrując na nim meteorytów. W ciągu ostatnich siedmiu dni kilkaset księżycowych okruchów weszło w ziemską atmosferę (w każdym razie kilkaset na tyle dużych, żeby dało się je zaobserwować); w większości spłonęły przed dotarciem na Ziemię. W jakichś dwudziestu przypadkach meteoryt wykreślił na niebie oślepiająco białą krechę, rzucając upiorną błękitną poświatę na teren, nad którym przelatywał, a jego pojawieniu się towarzyszył ogłuszający grom dźwiękowy. Pół tuzina takich okazów spadło na Ziemię, wyrządzając mniejsze lub większe szkody, ale zebrane przez nie śmiertelne żniwo nadal nie wyrastało ponad statystyczny szum generowany przez ataki rekinów i trafienia piorunem. Wieczór przebiegał bez zakłóceń. Doob, który dochował się trójki dorosłych dzieci, dawno już się przekonał, że każda impreza, za której organizację odpowiadają głównie nauczyciele ze szkół podstawowych, będzie udana z punktu widzenia logistyki i panowania nad tłumem. Uznał więc, że może się odprężyć i wcielić w Doca Dubois; rozdawał maluchom autografy na kartach Siedmiu Sióstr, a od czasu do czasu wchodził w rolę doktora Harrisa, by wdać się w dysputę z którymś z zaprzyjaźnionych astronomów. Kręcąc się po kampusie, trzykrotnie napatoczył się przez przypadek na tę samą nauczycielkę, niejaką panią Hinojosa… i się w niej zakochał. To było coś niezwykłego. Od dwunastu lat w nikim się nie kochał, od dziewięciu był rozwiedziony i to nagłe zakochanie było dla niego na swój sposób nie mniej wstrząsające niż rozpad Księżyca. Nawet próbował sobie z nim poradzić w taki sam sposób: dokonując naukowych obserwacji zjawiska. W myśl przyjętej przez niego roboczej hipotezy rozpad Księżyca odmłodził go, zdarł z jego duszy liczne warstwy emocjonalnego zrogowacenia i odsłonił różowe, błyszczące, podatne na wpływy serce, gotowe dać się skolonizować pierwszej z brzegu atrakcyjnej kobiecie. Rozmawiał akurat z Amelią (bo tak właśnie, jak się z czasem okazało, miała na imię), gdy nad trawnikiem z wolna poniósł się szmer, jakby powiał delikatny zefirek. Wszyscy spojrzeli w górę. Dwa większe odłamki – Chochla i Fasolka – zbliżały się do siebie. Nie byłoby to pierwsze ich zderzenie, bo takie kolizje co rusz się zdarzały, ale widok dwóch dużych odłamków pędzących sobie na spotkanie ze sporą prędkością zapowiadał niezłe widowisko. Doob starał się uciszyć kiełkujący w piersi niepokój – może spowodowany interakcją z Amelią, a może zupełnie naturalną trwogą, jaką każdy zdrowy na umyśle człowiek powinien odczuwać, gdy dokładnie nad jego głową dwa gigantyczne kamulce obrały kurs na zderzenie. Dobra wiadomość była taka, że gapie zaczynali postrzegać ewolucję skalnego roju jako coś w rodzaju wydarzenia sportowego, którego śledzenie może być zabawne i fascynujące, ale raczej nie przerażające. Ostra krawędź Chochli grzmotnęła w zagłębienie, od którego Fasolka wzięła swoją nazwę, i rozłupała Fasolkę na dwoje. Wszystko to oczywiście wydarzyło się w super zwolnionym tempie i bez dźwięku. – I już jest ich osiem! – powiedziała Amelia. Odruchowo odwróciła się od Dooba w stronę swojej trzódki liczącej dwadzieścioro dwoje uczniów. – Co się stało z Fasolką? – zapytała w ten charakterystyczny nauczycielski sposób, wypatrując uniesionych rąk, szukając ochotnika, którego mogłaby wyrwać do odpowiedzi. – Kto mi powie? Dzieci milczały. Chyba czuły się trochę nieswojo. Amelia podniosła swoją kartę Fasolki i przedarła ją na pół. Doktor Harris szedł już w stronę swojego samochodu, gdy niespodziewanie zadzwonił jego telefon. Wypłoszony Harris o mało nie zderzył się ze szkolnym autobusem. Co się z nim działo? Poczuł, że mrowi go skóra głowy, i zdał sobie sprawę, że wszystkie włosy właśnie próbują stanąć mu dęba. Spojrzał na wyświetlacz telefonu: dzwonił kolega po fachu z Manchesteru. Odrzucił połączenie i na ekranie pojawiła się nie do końca utworzona karta kontaktu Amelii: zdjęcie jej twarzy – zarys profilu na tle telewizyjnych reflektorów – i numer telefonu. Pacnął palcem „Gotowe”. Zdarzyło mu się już kiedyś, że skóra na głowie drętwiała mu w podobny sposób. To było na safari w Tanzanii. Odwrócił się wtedy i stwierdził, że stado hien przygląda mu się z niezwykłym zainteresowaniem. Jednakże to nie one najbardziej go przeraziły, bo w tamtej okolicy nie brakowało ani hien, ani innych, groźniejszych zwierząt. Zgrozą napawała go świadomość, że się odsłonił, opuścił gardę, skupił całą uwagę na niewłaściwej rzeczy, podczas gdy prawdziwe niebezpieczeństwo zakradło się do niego od tyłu. Stracił tydzień na roztrząsanie fascynującej zagadki naukowej pod tytułem „Co rozsadziło Księżyc?”. To był błąd. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Barok w pigułce
— Kamil Armacki
Read me?
— Daniel Markiewicz
Siła spokoju
— Daniel Markiewicz
Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Teologia Matrixa
— Michał Foerster
Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski
Zimny początek
— Eryk Remiezowicz
Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz
Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz
Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz