Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrzej Pilipiuk
‹Operacja Dzień Wskrzeszenia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOperacja Dzień Wskrzeszenia
Data wydania28 kwietnia 2006
Autor
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-88-3
Format496s. 125×195mm
Cena29,99
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Operacja „Dzień Wskrzeszenia”

Esensja.pl
Esensja.pl
Andrzej Pilipiuk
1 2 »
Zapraszamy do lektury fragmentu objętej patronatem Esensji powieści Andrzeja Pilipiuka „Operacja »Dzień Wskrzeszenia«”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Andrzej Pilipiuk

Operacja „Dzień Wskrzeszenia”

Zapraszamy do lektury fragmentu objętej patronatem Esensji powieści Andrzeja Pilipiuka „Operacja »Dzień Wskrzeszenia«”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Andrzej Pilipiuk
‹Operacja Dzień Wskrzeszenia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOperacja Dzień Wskrzeszenia
Data wydania28 kwietnia 2006
Autor
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-88-3
Format496s. 125×195mm
Cena29,99
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Fale sejsmiczne przyszły tu z dwu stron. Wstrząs nie był silny, ale wystarczył, by nie ocalał ani jeden budynek. Tylko siedemnastowieczny barokowy kościół przetrwał. Grube na dwa metry mury popękały jednak i porysowały się, a blacha na dachu podarła miejscami jak zbyt mocno naciągnięta mokra tektura.
Pod gruzami zginęła większość mieszkańców. Resztę zabiła epidemia dyzenterii. Nawet teraz spod stosów pustaków tu i ówdzie unosił się trupi odór. Przed wojną mieszkało tu półtora tysiąca ludzi. Obecnie w obozie żyło pięćdziesiąt rodzin.
Kawałki czerwonej cegły wymieszano z gliną i solidnie ubito, tworząc polepy kilkunastu baraków usytuowanych na dawnym rynku. Rozebrano liczne stodoły stojące na otaczających miasteczko wzgórzach i z ich pociemniałych desek wzniesiono ściany. Hurtownia materiałów budowlanych, której właściciel zaciągnął się do wojska i teraz spoczywał zapewne gdzieś w bezimiennej mogile, stanowiła znakomite źródło darmowego cementu. Teraz, po dwu latach, widać było błędy budowniczych. Ściany, zbyt słabo zaizolowane od spodu, ciągnęły wilgoć z podłoża i gniły.
Obóz otoczony był zasiekami z drutu kolczastego, a niewielka elektrownia wiatrowa przywieziona przez funkcjonariuszy Rady Ocalenia dostarczała prąd, aby utrzymać je pod napięciem. Po okolicy snuły się hordy zdziczałych psów. Były niebezpieczne.
Filip Berg przykląkł wśród rumowiska jakieś sto metrów od bramy obozu. Sprawdził radiometrem radioaktywność gruntu. Była niewielka. Ściągnął skórzaną lotniczą kurtkę. Odrapany rewolwer w wyszmelcowanej kaburze wisiał pod prawą pachą. Przy każdym ruchu lekko uderzał o szarą płócienną koszulę. Po różowym niebie sunęły bure chmury. Zanosiło się na deszcz. Ciekawe, czy dziś spadnie radioaktywny, czy zwykły?
Powtórzył pomiar. Wystarczyło odrzucić dwadzieścia, trzydzieści centymetrów gruzu, by skażenie zmalało prawie do zera. Odwalił jeszcze kilka cegieł. Pod okruchami tynku, niegdyś pomalowanego na niebiesko, zarysowała się rozmokła dykta. Z torby wyjął bagnet i zręcznie wypruł w niej dziurę. Tak jak się domyślał, odsłonił kawałek tylnej ściany szafy. Wstrząs sejsmiczny ją przewrócił, a walący się dom zasypał pryzmą potrzaskanych kawałków muru. Filip zanurzył dłoń wewnątrz. Namacał tekturową, nieco lepką okładkę. Nozdrza wychwyciły subtelną woń zawilgłego papieru i stęchlizny. Książki. Wydobył pierwszą z nich. Podręcznik do podstawówki. Zacisnął zęby. Sięgnął ponownie. Jeszcze jeden podręcznik. Kilka zeszytów zapisanych równym, starannym pismem. To musiała pisać dziewczyna. Wstał i rozejrzał się. Nigdzie w okolicy nie widać było psów. Niebo z wolna się przecierało. Południe. Wyjął rewolwer z kabury, odbezpieczył i położył w zasięgu ręki. Znowu legł płasko i zanurzył rękę naprawdę głęboko. Ciągle miał nadzieję, że znajdzie coś ciekawszego niż szkolne książki. Coś, co mógłby czytać wieczorami przy świetle słabej żarówki.
Jeszcze dwa podręczniki, kilka wilgotnych, rozłażących się w palcach gazet. Nieoczekiwanie jego dłoń natrafiła na coś twardego. Nieduży format, sztywna okładka, w każdym razie nie wyglądało to na podręcznik. Wyciągnął ostrożnie na wierzch. Pamiętnik. Otworzył go na pierwszej stronie. Zdjęcie dziewczyny z grubym jasnym warkoczem. Filip wiedział, komu go oddać. Wsadził rewolwer do kabury i szybkim krokiem ruszył do obozu.
Wbiegł na hałdę gruzu i, jak wiele razy wcześniej, zagryzł wargi. Baraki, w zasadzie raczej szopy, długie, porażająco brzydkie, przywodzące na myśl raczej obóz koncentracyjny niż schronienie. Wysypane piaskiem alejki, snujący się bez celu ludzie… W nos uderzył go znajomy zapach butwiejącego drewna, mydlin, gotowanej kapusty. I pomyśleć, że zaledwie dwa lata temu w nieskazitelnie czystym, odprasowanym mundurze trzymał wartę przed swoją uczelnią. A po zajęciach wracał do pokoju, uruchamiał komputer, a potem, leżąc w ciepłym łóżku, czytał. Dziś jego przestrzeń życiowa skurczyła się do pryczy we wspólnej sali, spodnie musiał już kilka razy połatać, podeszwa lewego buta pękła… Dwa lata temu pilotował pod okiem instruktora nowiutkiego orlika. Dziś pod pachą w parcianej kaburze miał czarnoprochowy rewolwer, replikę broni sprzed stu siedemdziesięciu lat. Spluwa może dobra, by postrzelać sobie do tarczy, w starciu z watahą zdziczałych psów miała znaczenie głównie odstraszające. A wszystko przez to, że zaraz w początkach wojny został raniony, a w konsekwencji zdemobilizowany.
Dziewczyna siedziała na progu swojego baraku i naszywała łatkę na kolanie spodni.
– Mam dla ciebie prezent – powiedział, robiąc tajemniczą minę.
Obrzuciła go niechętnym, wyniosłym spojrzeniem. Te kilka rodzin, które przeżyły wybuch wojny, demonstracyjnie gardziło przybyszami.
– Zobacz. – Podał jej pamiętnik. – Wygrzebałem z gruzów.
– Dziękuję. – Obojętnie wzięła od niego książeczkę.
Podniosła się i weszła do baraku. Filip stał przez chwilę w pyle ulicy, a potem niechętnie powlókł się do bramy. Spostrzegł to nagle. Nad odległymi wzgórzami pojawił się na polnej drodze tuman kurzu. Wojskowy jeep…
Były lotnik podszedł do wiszącej na łańcuchu metalowej szyny i uderzył w nią kilka razy kawałkiem pręta zbrojeniowego. Z największego baraku wyszli wójt i nauczyciel. Filip odsunął rygiel i pokryty kurzem samochód wjechał do obozu. Wysiedli z niego dwaj żołnierze. Powoli zebrali się wszyscy mieszkańcy.
– Witajcie, ludziska – powiedział wyższy, noszący na kombinezonie naszywki pułkownika.
Powitał go pomruk zgromadzonych. Po ostatniej wojnie zawód żołnierza znacznie stracił na prestiżu.
– Macie gazety. – Niższy wyładował paczkę drukowanych w Lublinie dzienników oraz tygodników i podał je nauczycielowi.
– Z czym przybywacie? – zagadnął wójt.
– Mieszka tu u was niejaki Filip Berg. – Pułkownik zlustrował gromadkę uważnym spojrzeniem. – Podchorąży z Dęblina.
– To ja. – Wywołany wyszedł przed szereg. Odruchowo stanął na baczność i skinął głową.
– Uzyskałeś najlepsze wyniki z testów. Ojczyzna wzywa. Pakuj się, jedziemy do Warszawy.
– Jak to najlepsze wyniki? – zdenerwował się nauczyciel. – Mamy całą kupę ludzi dużo od niego mądrzejszych. Na przykład…
Przerwał, gdy wojskowy spojrzał na niego obojętnie. Ludzie zaszemrali. Filip zastanawiał się tylko chwilę.
– Możemy jechać – powiedział.
– Spakuj się – powtórzył pułkownik.
– Ale ja nic więcej nie mam. – Były student klepnął się po kieszeniach spodni.
– Zostaw broń, jest nasza – syknął wójt.
Podchorąży posłusznie odpiął rewolwer i podał mu wraz z kaburą. Wskoczył do przytulnego wnętrza samochodu. Silnik zagrał i pojazd pomknął szosą.
• • •
Od zachodu powiał wiatr. Dozymetry w zegarkach zapiszczały ostrzegawczo. Profesor Rawicz docisnął maskę przeciwpyłową zasłaniającą mu usta. Jego asystent, doktor Sperański, przyspieszył kroku. Na okopconym, pokrytym bąblami i skorupą obtopieniową frontonie gmachu Muzeum Narodowego wisiał wielki, nowy transparent:
Nie przegap!
Skarby „Titanica” w Polsce!
Obaj uczeni okazali zaproszenia uzbrojonemu w automat wartownikowi i wpuszczono ich na dziedziniec. Otwarcie wystawy nastąpiło piętnaście minut temu, byli nieco spóźnieni, więc pospiesznie, przeskakując po kilka stopni, wbiegli po schodach. W szatni zostawili gumowe płaszcze ochronne. Tłum ludzi przesunął się już w głąb ekspozycji. Kogo tu nie było… Członkowie Rady Ocalenia, ambasador Rosji, przyszedł też prezydent. Mężczyźni w mundurach lub najlepszych garniturach, mimo blokady przemyconych jakoś z Francji, damy w wieczorowych sukniach. Uczeni, historycy i archeolodzy. Członkowie rządu i posłowie…
Profesor Rawicz ruszył powoli, oglądając zawartość kolejnych gablot. W pierwszej sali za pomocą makiety pokazano szczegóły operacji.
– Ładna wystawa. Dobrze przygotowali – mruknął.
W każdej z podświetlanych szafek znajdował się niewielki plan wraku z zaznaczonym miejscem pozyskania zabytku. Poniżej garść fotografii, na przykład kilka ujęć talerza leżącego w mule, oraz na koniec, na dole, dyskretnie podświetlony sam artefakt. Wyprawa wydobyła z dna oceanu całe kilogramy wszelakiego śmiecia. Potłuczone dzbanki i filiżanki, dzwon okrętowy, fragmenty rozmaitych sprzętów. Pośrodku sali w wielkim akwarium stały meble wydobyte z głębiny. Przetrwały pod wodą sto lat, teraz czekała je wieloletnia kąpiel w roztworach konserwacyjnych.
– Robi wrażenie – powiedział asystent.
Dziewczyna przebrana w strój pokojówki z Titanica podała im na tacy dwa kieliszki wina. Czerwony burgund z roku katastrofy. Przeszło sto lat spoczywał w butelce. Wino było mocne i miało wspaniały zapach. Ciekawe, skąd je, u licha, wytrzasnęli.
– Chodźmy dalej. – Profesor ponaglił współpracownika. – Została jeszcze jedna sala.
Weszli do pomieszczenia wybitego ciemną materią. Tu zgromadzono to, co najcenniejsze. Wydobyte z wraku klejnoty. Pośrodku, znowu umieszczony w akwarium, spoczywał spory sejf. Z uchylonych drzwiczek sypała się rzeka złotych dwudziestodolarówek.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Cyborgów nie będzie
— Konrad Wągrowski

„Operacja »Dzień Wskrzeszenia«” – ilustracje
— Grzegorz Domaradzki, Krzysztof Domaradzki

Tegoż twórcy

Zbierając okruchy przeszłości
— Wojciech Gołąbowski

O pożytkach ze zdrowych zębów oraz powrót do Liszkowa
— Wojciech Gołąbowski

Ani śmieszno, ani straszno
— Wojciech Gołąbowski

Krótko o książkach: Nie jedzcie bajkowych kucyków
— Wojciech Gołąbowski

Dwupak tematyczny: Bez trzymanki
— Wojciech Gołąbowski

Kram z pomysłami
— Agnieszka Szady

Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Mała Esensja: Dziennik, czyli co zjadłem dziś na śniadanie i dlaczego podrapałem się za lewym uchem
— Jakub Gałka

Wyższe stadia stanu podgorączkowego
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.