Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Siergiej Łukjanienko
‹Nastaje świt›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNastaje świt
Tytuł oryginalnyБлизится утро
Data wydaniagrudzień 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
CyklZimne brzegi
ISBN83-05-13318-4
Format324s. 145×205mm
Cena33,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Nastaje świt

Esensja.pl
Esensja.pl
Siergiej Łukjanienko
1 2 3 4 »
„Nastaje świt” to kontynuacja „Zimnych brzegów” Siergieja Łukjanienki. Poznajemy w niej dalsze losy ksiecia Markusa, Ilmara Przebiegłego i ich towarzyszy. Już na samym początku dowiadujemy się, że Ilmar został schwytany. Co jednak stało się z innymi?

Siergiej Łukjanienko

Nastaje świt

„Nastaje świt” to kontynuacja „Zimnych brzegów” Siergieja Łukjanienki. Poznajemy w niej dalsze losy ksiecia Markusa, Ilmara Przebiegłego i ich towarzyszy. Już na samym początku dowiadujemy się, że Ilmar został schwytany. Co jednak stało się z innymi?

Siergiej Łukjanienko
‹Nastaje świt›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNastaje świt
Tytuł oryginalnyБлизится утро
Data wydaniagrudzień 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
CyklZimne brzegi
ISBN83-05-13318-4
Format324s. 145×205mm
Cena33,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział pierwszy,
w którym dostępuję najwyższego zaszczytu i wcale nie czuję radości z tego powodu.
Miałem na sobie wspaniały, jedwabny płaszcz z kapturem, który skrywał twarz.
Wprawdzie była to szata duchownego, więc prostego kroju i niezbyt jaskrawa, ale od razu rzucała się w oczy – zwykły nowicjusz takiej nie nosi. Chińskie jedwabie są bardzo drogie, taki płaszcz mógł być powodem do dumy.
Sznurek, którym związano mi z tyłu ręce, też był jedwabny.
To też pewnie powód do dumy.
Ściślej mówiąc, nie był to wcale sznurek, lecz pas od owego płaszcza. Zawiązano go pospiesznie i niedbale, w dodatku jedwab był śliski, a ja od dziesięciu minut poruszałem palcami, próbując rozluźnić węzeł i nic z tego nie wyszło! Święci bracia nie wiążą tak prosto, jak by się wydawało…
Zresztą, co dałyby mi wolne ręce? Tutaj, w Urbisie, który jest miastem w mieście, w rezydencji Juliusza, Pasierba Bożego…
Nie mówiąc już o dwóch konwojentach, którzy prowadzili mnie niekończącymi się korytarzami, mocno trzymając pod ręce. Z boku pewnie wyglądało to całkiem zwyczajnie: oto młodzi nowicjusze pomagają iść staremu kapłanowi, pogrążonemu w nabożnych rozmyślaniach…
Ale we mnie nie było teraz ani krzty nabożności. Może dlatego, że bolał mnie kark, a w głowie huczało? Nie, już raczej z powodu głębokiego przeświadczenia, że nic dobrego mnie tu nie czeka.
– Stopień, święty bracie – powiedział dobrodusznie, nawet z troską, ten z prawej strony.
Przez szparę w kapturze widziałem skrawek drogi. W niczym mi to nie pomagało, ale zawsze było jakąś rozrywką. Szliśmy już dość długo i widok zdążył się kilka razy zmienić.
Najpierw, gdy wysiadłem z karety, pod nogami miałem zwykły kamień. Gładko wyszlifowany, ale jednak kamień, nic szczególnego. Potem były drewniane podłogi długich galerii. Potem marmurowe, pałacowe, inkrustowane. Później na marmurze ścieliły się miękkie kobierce.
Coraz bardziej bogato…
Chociaż, jaka różnica, po czym się depcze?
Ważne, żeby samemu nie dać się podeptać…
– Stójcie, święty bracie…
Teraz odezwał się ten z lewej. Mówili na przemian.
Stanąłem posłusznie, tylko palce dalej robiły swoje: bawiły się węzłem, próbując rozluźnić gładki jedwab. A nowicjusz z prawej strony zadzwonił kluczami – sądząc po brzęku, klucze zrobiono z brązu dobrej jakości – i otworzył drzwi.
– Stopień, święty bracie…
Dziwne. Spodziewałem się, że pod nogami będzie teraz bukszpan i heban, inkrustowany turkusem i stalą. Pomyliłem się, znowu zwykły kamień…
Prowadzono mnie gdzieś w dół… Do podziemi?…
Serce zaczęło bić szybko i trwożnie.
Nie spodziewałem się właściwie niczego dobrego, byłem przygotowany na najgorsze, ale żeby tak od razu?
Nie wytrzymałem:
– Dokąd mnie prowadzicie? – Odpowiedzi nie było. Tylko palce konwojentów zacisnęły się mocniej…
Więc to tak…
Szliśmy schodami, które opadały dość łagodnie, ale ciągnęły się tak długo, że do powierzchni ziemi było teraz co najmniej dziesięć metrów. Wymarzone miejsce na sale tortur: do pałaców Urbisu nie dobiegną żadne krzyki, nie będą niepokoić świątobliwych ojców.
Zacisnąłem usta i postanowiłem nie zadawać więcej pytań.
Skoro umiałem żyć, zdołam też umrzeć.
Klucze zabrzęczały jeszcze trzy razy. Ale nie spotkaliśmy nikogo, panowała martwa cisza. Nie wyglądało mi to na sale tortur. Najzręczniejszy oprawca potrzebuje pomocników, a przygotowywane do pracy narzędzia nieźle hałasują…
Wiedziałem, że tylko się pocieszam. Ale tak bardzo nie chciałem uwierzyć w to, co najgorsze. Taka już jest natura ludzka: żywić się nadzieją, nie przyjmować tego, co nieuniknione. Czasem to pomaga. Gdy w piramidzie egipskiej zgasła mi lampka, pocieszałem się myślą: wyjdę na pamięć, a pamięć mam dobrą…
I poszedłem.
I wyszedłem... wyczołgałem się na trzeci dzień.
Ale nie przez wejście, przez które wszedłem do grobowca.
Człowiek nigdy nie chce umierać. Dlatego do ostatniej chwili wierzy, że wszystko będzie dobrze.
– Siadajcie, święty bracie.
Nacisnęli na moje ramiona, a ja opadłem na twarde siedzenie. Oparć, do których można by przymocować ręce, nie było. To mi dodało otuchy.
Przez minutę panowała cisza. Konwojenci stali w milczeniu, nie ruszali się, jakby ich w ogóle nie było. Tylko oddychali zbyt szybko.
Potem gdzieś z przodu skrzypnęły drzwi. Zapłonęło jaskrawe światło – od gazowych albo karbidowych lamp. Rozległy się kroki… i moi konwojenci zapomnieli o oddychaniu.
– Ściągnijcie mu kaptur.
Głos był cichy, łagodny. Ale jakże władczy!
Kaptur zdarły mi cztery ręce. Pewnie jak zajdzie potrzeba, głowę ukręcą mi z taką samą gorliwością…
Rozglądając się, zamrugałem, by przywyknąć do jasnego światła; próbowałem zrozumieć, gdzie się znalazłem.
Nie przypominało to sali tortur.
W ogóle niczego nie przypominało!
Niewielka, okrągła sala, na ścianach kilkanaście gazowych lampek, na suficie – starodawna, pociemniała, prawie niewidoczna mozaika. Ściany były kamienne, podłoga też. Siedziałem na krótkiej, drewnianej ławie bez oparcia; konwojenci zastygli obok mnie. Przede mną stała identyczna drewniana ława, prosta i twarda. Na niej siedział człowiek: twarz pomarszczona, oczy półślepe, wytrzeszczone, jakby senne…
Zwykły człowiek w białym płaszczu i białej tiarze…
– Rozwiążcie mu ręce.
Mówił, ledwie poruszając ustami. Jakby każde jego słowo miało wartość klejnotu, a w dodatku nie wiadomo było, czy jesteśmy godni je usłyszeć.
A przecież tak właśnie było!
Przede mną siedział Sukcesor Zbawiciela Juliusz.
To, co nie udało się mnie, świętym braciom nie sprawiło żadnego problemu. Jedwabny pas rozwiązano w jednej chwili.
– Odejdźcie.
¦więci bracia skłonili głowy i bezszelestnie wyśliznęli się za drzwi, przez które mnie wprowadzili.
Zostaliśmy sami.
Nie minął nawet miesiąc od czasu, gdy dostąpiłem zaszczytu oglądania na własne oczy biskupa Ulbrichta. Pamiętam, jak padałem przed nim na kolana, jak prosiłem o przebaczenie i błogosławieństwo…
Teraz coś się we mnie wypaliło, zgasło.
Oto siedzę przed Pasierbem Bożym i nie ruszam się…
– Rozumiem… – powiedział Juliusz. Popatrzył gdzieś w bok i westchnął. – Podaj swoje imię.
– Ilmar.
– Jesteś złodziejem? – zapytał Pasierb Boży tym samym sennym, obojętnym głosem. Lekko grasejował jak człowiek, który długo uczył się prawidłowej wymowy, a jednak nie do końca mu się udało.
– Tak… Wasza Świątobliwość.
– Na Smutnych Wyspach pomogłeś uciec z katorgi chłopcu o imieniu Markus?
– Tak… Wasza Świątobliwość.
– Wiedziałeś wówczas, że Markus to młodszy książę Domu?
– Nie.
Pasierb Boży opuścił powieki i jakby zapadł w drzemkę. Rozejrzałem się niespiesznie. To niemożliwe, żeby mnie, katorżnika i zbója, zostawili samego z Juliuszem!
Ale nikogo prócz nas w tym dziwnym pokoju nie było. I żadnych otworów strzelniczych, przez które mogliby do mnie celować, też nie widziałem. Może źle patrzyłem?
– Dlaczego go uratowałeś? – wymamrotał Juliusz. – Co? Dlaczego…
Nawet nie zabrzmiało to jak pytanie. Pasierb Boży rzucił te słowa ot tak, w przestrzeń…
– Pomógł mi uciec.
– Pomógł, a potem? – Chude ramiona pod białym płaszczem drgnęły. – Czemu go ratowałeś, skoro nie znałeś prawdy?
– Siostra Orędowniczka zakazała porzucać towarzyszy…
– Czcisz Siostrę… To dobrze – Juliusz popatrzył na mnie. – Zbawiciela też?
– Tak.
– Wierzę ci – przystał łatwo Juliusz. – Można by pomyśleć, że jesteś godnym synem Kościoła. Więc jak doszedłeś do takiego życia?
– Jakiego? – spytałem tępo.
Pasierb Boży zamilkł i po chwili zapytał z nutką zainteresowania:
– Wiesz, gdzie się znajdujemy?
Pokręciłem przecząco głową.
– To kaplica, w której koronowano Zbawiciela na rzymski tron. Wokół niej zbudowano cały Urbis. To serce wiary, Ilmarze. Komnata na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorna, a jednak to podstawa Mocarstwa. Ona, a nie wielkie klasztory, wspaniałe świątynie, ogromne sobory…
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Apostoł zdrady na służbie Kusiciela…?
— Sebastian Chosiński

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Prawdziwa historia komunizmu
— Jarosław Loretz

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Październik 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Trzy miasta i trzej magowie – część pierwsza
— Beatrycze Nowicka

Jesteśmy inni
— Magdalena Kubasiewicz

Mam takie życzenie…
— Magdalena Kubasiewicz

Dwa oblicza Moskwy
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Za wolność naszą i waszą!
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.