Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 22 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Siergiej Łukjanienko
‹Nastaje świt›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNastaje świt
Tytuł oryginalnyБлизится утро
Data wydaniagrudzień 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
CyklZimne brzegi
ISBN83-05-13318-4
Format324s. 145×205mm
Cena33,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Nastaje świt

Esensja.pl
Esensja.pl
Siergiej Łukjanienko
« 1 2 3 4 »

Siergiej Łukjanienko

Nastaje świt

Chyba jednak za grzechy niebiańskie przyjdzie mi zapłacić na ziemi!
Powlekli mnie z powrotem, już nie zakładając kaptura na głowę. Rąk też nie związywali. Gdyby na miejscu kapłanów byli zwykli strażnicy, zarzuciłbym im niedbalstwo. A tym? Co to dla nich za różnica, czy mam ręce związane czy nie.
Nie ciągnęli mnie do schodów prowadzących na górę, do pałaców Urbisu. I nie w dół, chociaż czułem, że muszą tu być podziemne poziomy. Prowadzili mnie długim, niemal zupełnie ciemnym korytarzem starej budowli z cegieł, w którym pochodnie paliły się co czterdzieści kroków. Ściany były wilgotne, pachniało pleśnią i zgnilizną. Zdumiewające – obok świętości nad świętościami, kaplicy, w której koronowano Zbawiciela, takie niedbalstwo!
– Bracia w Siostrze – wydawało mi się, że właśnie Siostrę wymieniają w modlitwach. – Pasierb Boży odpuścił mi wszystkie ziemskie grzechy!
W końcu doczekałem się odpowiedzi:
– Słyszeliśmy, Ilmarze złodzieju – odpowiedział ten z lewej.
– Ale nadal ciążą na tobie grzechy niebiańskie – dorzucił ten z prawej.
Więc to już koniec.
Za chwilę odeślą mnie do Pana, żebym kwestię grzechów niebiańskich mógł omówić osobiście. Tu już nawet Siostra się za mną nie wstawi.
Doliczyłem się dwunastu pochodni, nim korytarz wreszcie się skończył. Nie bezdenną jamą w ziemi i nie piecem ognistym, czego się w głębi duszy bałem, lecz niewielką salą, nieco jaśniejszą od korytarza.
To nie była cela, lecz pokój mieszkalny.
Pod ścianą stały dwie prycze zbite z desek i zaścielone grubymi kołdrami. Stół był równie prosty, na nim niewyszukane dania – dwie cebule, bochenek chleba, miska z dwoma śledziami, dwa gliniane kubki z winem, a może wodą. Przy stole siedziały dwie osoby: czterdziestoletni mężczyzna o topornej, niby siekierą wyciosanej twarzy, szarej cerze, jak gdyby z tej piwnicy nie wychodził z dziesięć lat, a obok niego dziesięcioletni chłopak, podobny do starszego jak dwie krople wody – ani chybi syn. Obaj ubrani byli w jednakowe habity z szarego sukna, obaj mieli takie same puste oczy, jakby wyżarte przez ciemność.
– Ilmarze złodzieju – powiedział jeden z moich konwojentów uroczyście, niczym majordomus, który oznajmia przybycie gościa na ważnym przyjęciu. – Z rozkazu Pasierba Bożego odpuszczono ci grzechy ziemskie, zostały jednak niebiańskie.
Starszy z zakonników wstał. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, powściągliwy, ale radosny. Jakby czekał tu na mnie przez całe życie, zdążył nawet dorobić się syna nie wiadomo z kim, skóra mu już poszarzała, i wreszcie się doczekał!
– Ilmar złodziej – zaskrzypiał. Głos miał ochrypły, pewnie od wiecznej wilgoci podziemi. – Dobrze. Cela numer trzynaście.
Cela?
– Pasierb Boży rozkazał mi modlić się o odpuszczenie grzechów niebiańskich – powiedziałem.
– Tutaj wszyscy się modlą – oznajmił jeden z konwojentów. – Właśnie dlatego cię tu przyprowadziliśmy.
Mnich-strażnik otworzył ciężkim kluczem jeszcze jedne drzwi i wyprowadzono mnie na kolejny korytarz – długi i ciemny. Konwojenci zręcznie pochwycili ze ścian dymiące pochodnie. Co to za zacofanie, co za średniowiecze! Czyżby nie było w Mocarstwie karbidowych czy naftowych lamp?
Zdążyłem się jeszcze obejrzeć i dostrzec, jak siedzący w mrocznym pomieszczeniu chłopak łapczywie je śledzia, popijając winem z kubka.
– Długo mam się tu modlić, bracia w Siostrze? – zapytałem.
Nie odpowiedzieli. Zresztą, nie spodziewałem się odpowiedzi. I tak wszystko było jasne.
Przeszliśmy korytarzem dwadzieścia kroków. Minęliśmy kilka włazów w podłodze, zasłoniętych drewnianymi kratami z potężnymi kłódkami. Tam panowała absolutna ciemność, ale wydawało mi się, że za jedną z krat coś się poruszyło.
Przed trzynastą klapą – liczyłem – strażnik pochylił się ze stęknięciem, otworzył kłódkę i odchylił kratę. Skinął głową:
– Skacz, Ilmarze złodzieju.
Stałem jak wryty. Strażnik z idiotyczną troską dodał:
– Skacz, tu jest nisko. Jak Siostra zechce, nie rozbijesz się.
Obejrzałem się na ochroniarzy i zrozumiałem – jeszcze chwila i pomogą mi.
– Święci bracia, przecież Pasierb Boży kazał mi czytać Pismo Święte, modlić się – wpadłem na koncept. – Tak nie można…
Konwojenci popatrzyli na siebie. Ale strażnik zatrząsł się, jakby dostał dreszczy:
– Nie wolno! Nie wolno!
– Zapytamy Pasierba Bożego, co zrobić – zdecydował jeden z nich – a na razie skacz.
– Poczekajcie, poczekajcie! – zakrzątnął się strażnik. – Przecież to nie jest jego!
Wyciągnął rękę do mojego płaszcza, wyraźnie chcąc go ze mnie zedrzeć. Nie wstydziłem się nagości, nie o to mi chodziło, ale nie miałem najmniejszego zamiaru siedzieć w celi nago! W końcu moje ubranie mi zabrali!
Kolanem uderzyłem strażnika w krocze i rozkołysałem się z całych sił, po czym opuściłem nogi w czeluść i zawisłem na rękach konwojentów.
Święci bracia nie chcieli mi towarzyszyć, rozwarli palce i spadłem.
Rzeczywiście nie było głęboko. Może ze trzy metry. I nawet udało mi się tak skoczyć, żeby nie odbić sobie pięt. Przeturlałem się po kamiennej podłodze i wstałem.
Na górze, w jasnym otworze włazu widać było dwie zatroskane fizjonomie, do których po chwili dołączyła trzecia. Strażnik sapał i mamrotał coś o zbójach przez Boga przeklętych.
– Zdejmij płaszcz i rzuć na górę – zażądał.
– Zaraz, zaraz, już zdejmuję – odpowiedziałem, rozglądając się pospiesznie. Światła to już mi na pewno nie zostawią, muszę się przynajmniej zdążyć rozejrzeć.
Cela była nieduża. Trzy na trzy – prawie sześcian. Ściany i podłoga z solidnych, kamiennych płyt. Czyli nie wydłubię kamienia i nie przekopię przejścia… W jednym kącie dziura w podłodze, nieduża, wielkości dłoni. Nad nią, w ścianie, mały otwór, z którego nieprzerwanie sączy się woda, spływając do dziury. W przeciwnym kącie sterta trocin – właśnie trocin, drobnych i chyba nawet czystych.
Nieźle wymyślone.
Oto woda do mycia i ubikacja jednocześnie. A oto łóżko – i to takie, że nie sposób użyć go jako drabiny. Bez drabiny do sufitu nie dosięgnę. Po suficie się do luku nie doczołgam. Rosyjska ciemnica, jednym słowem.
– Płaszcz! – krzyknął strażnik. – Oddaj płaszcz, zbóju! Muszę się z niego rozliczyć! Płaszcz!
– Pismo Święte, lampa karbidowa i kilof! – odkrzyknąłem.
Strażnik splunął ze złością w dół i zaczął zasuwać drewnianą kratę, chociaż nie było takiej potrzeby.
– Może by go nie karmić, dopóki nie odda… – zaproponował półgłosem jeden z konwojentów.
– Nie wolno! – wykrzyknął strażnik ze szczerym bólem w głosie. – Zbój przeklęty! Czegoście nie trzymali?
Czyli nie będą mnie morzyć głodem… Dobrze.
– Niech się udławi tym płaszczem!
– A jeśli się naprawdę udławi?
Głosy już się oddalały. A razem z nimi światło pochodni.
Usiadłem na podłodze, przesunąłem dłonią po kamieniu. Czysto, zaskakująco czysto. Widać, że umyto celę po poprzednim więźniu.
Na wszelki wypadek podszedłem do sterty trocin i powoli przesypałem je między palcami. Niczego. Ani zapisków krwią na kawałku materiału, ani ukrytego narzędzia do dłubania w ścianie…
– Aleś teraz wpadł, Ilmar – powiedziałem sam do siebie. – Aleś wpadł…
Bardzo powoli – nie miałem się już dokąd śpieszyć – poruszałem się po obwodzie celi. I wszędzie, gdzie tylko dosięgnąłem, obmacywałem ściany. Wszystkie kamienie były mocno, trwale osadzone. Nie znalazłem też żadnych wydrapanych informacji. Zresztą, czym mieliby je wydrapywać, skoro do celi wrzucają na golasa? Paznokciami? A może wyrwać sobie ząb i spróbować nim pisać? Nie da rady, nie ma na świecie zębów mocniejszych od granitu.
Pół godziny później nie zostało mi już nic do obmacywania. Złożyłem ręce tak, że utworzyły czarkę, podstawiłem pod sączącą się leniwie wodę. Siostro Orędowniczko, spójrz na mnie, pokrzep, naucz…
Woda była smaczna, czysta. Wodociąg w celi – niesłychany luksus. Zresztą, czy jest na świecie ktoś bogatszy od Świętego Kościoła? Chyba że Władca… Ale i to nie na pewno.
Poszedłem z powrotem do mojego „łoża”. Usiadłem, skrzyżowałem nogi, zagarnąłem pod siebie jak najwięcej trocin. Dobra, celę już zbadałem. Siostra nie poskąpiła umiejętności orientowania się w ciemnościach. Co tam, nie w takich opałach bywałem…
Potrząsnąłem głową, sam sobie tłumacząc, że nie mam racji. W takie tarapaty się jeszcze nie pakowałem. Egipskie grobowce, kirgiskie kurhany, saksońskie podziemia – wszystko od dawna było opustoszałe. Jedynymi przeszkodami są tam podstępne, ale oklepane pułapki. Poza tym nie wchodziłem tam nago, miałem liny, lampy, inne wyposażenie. A to jest więzienie. Cela, w której będę siedział do końca życia, jeśli nie uda mi się z niej wydostać.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Apostoł zdrady na służbie Kusiciela…?
— Sebastian Chosiński

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Prawdziwa historia komunizmu
— Jarosław Loretz

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Październik 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Trzy miasta i trzej magowie – część pierwsza
— Beatrycze Nowicka

Jesteśmy inni
— Magdalena Kubasiewicz

Mam takie życzenie…
— Magdalena Kubasiewicz

Dwa oblicza Moskwy
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Za wolność naszą i waszą!
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.