Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹Ustrój świata, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUstrój świata, tom II
Tytuł oryginalnySystem of the World
Data wydania7 marca 2008
Autor
Wydawca MAG
CyklCykl Barokowy
ISBN978-83-7480-058-7
Format350s. 135×200mm
Cena25,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ustrój świata, tom II

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
« 1 2 3 4 »

Neal Stephenson

Ustrój świata, tom II

Wszystko to było całkiem interesujące dla księżniczki, która zgłębiała tajniki geometrii, siedząc na kolanach barona Gottfrieda Wilhelma von Leibniz. Artylerię ulepszano systematycznie, lecz w gruncie rzeczy powoli, a artylerzyści nauczyli się już wszystkiego co mogli z matematyki, toteż fortyfikacje nie zmieniły się znacząco w ciągu tych mniej więcej dziesięciu lat, kiedy Karolina prawie codziennie je mijała. Przejażdżka wśród umocnień była okazją do zadumy i snów na jawie. Zmysły księżniczki nie rejestrowały świata zewnętrznego, dopóki nie wjechała na drugą z dwóch grobli przecinających zatopione nieużytki, ulokowane w tym akurat miejscu, by zagwarantować obrońcom miasta przyzwoity dystans od dział Ludwika XIV. Najdalej wysuniętym punktem umocnień – znajdującym się w miejscu, gdzie deski grobli przechodziły w żwir stałego lądu – była zbudowana z bali wartownia.
Rozciągał się stamtąd widok na prostą jak strzała Allee wiodącą do oranżerii Zofii, która stała półtorej mili od wartowni, w narożniku otaczającego Herrenhausen ogrodu. Drogę wytyczały cztery szeregi drzew limonkowych, okryte kożuchami jasnozielonego mchu i dzielące ją na trzy równoległe trakty. Środkowa część była dostatecznie szeroka, by przejechał po niej powóz, i biegła pod gołym niebem – była więc widoczna na całej długości i nie skrywała żadnych tajemnic. Za to po obu bokach ograniczały ją ścieżki znacznie węższe, w sam raz nadające się do przechadzek we dwoje. Gałęzie limonek splatały się nad nimi, tworząc nieprzebyte dla oka sklepienia. Patrząc z góry na Allee, Karolina widziała całe jej półtorej mili w perspektywicznym skrócie. W paru miejscach mignęli jej wędrujący w grupce dworzanie i ogrodnicy przy pracy.
Zofia realizowała swoje imperialistyczne zapędy, projektując ogrody, tak jak Ludwik XIV swoje – budując twierdze. Gdyby nic ich nie powstrzymało, pewnego dnia jej żywopłoty i klomby zderzyłyby się z jego barričre de fer gdzieś w okolicach Osnabrück i doszłoby do pata.
Karolina pierwszy raz spacerowała po ogrodach Herrenhausen przed dziesięciu laty, kiedy Zofia Charlotta sprowadziła ją, sierotę z książęcego rodu, z Berlina, by Jerzy August mógł z nią poflirtować. Znały się już wtedy z elektorką Zofią od paru lat, ale nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by dostąpiła zaszczytu zaproszenia na spacer.
Na tę przechadzkę udał się wraz z nimi Leibniz, ponieważ łączyło go z Zofią Charlottą swoiste platoniczne zauroczenie, zresztą obustronne. Zofia zaś nie miała nic przeciw obecności doktora, zwłaszcza w chwilach, gdy okazywało się, że warto mieć przy sobie podręczną bibliotekę, w której można sprawdzić nieznane fakty.
Plan cechował się godną podziwu prostotą i był, jak mniemano, doskonały. Ogród o wymiarach pięćset na tysiąc jardów opinała poprowadzona po jego obwodzie ścieżka do jazdy konnej, obramowana z kolei prostokątnym torem wodnym. Zofia, Zofia Charlotta i Karolina zamierzały wyjść z pałacu Herrenhausen, wznoszącego się nad północnym skrajem ogrodu, i zrobić szybkie kółko po ścieżce; Leibniz miał dołożyć wszelkich starań, aby za nimi nadążyć. Żwawy spacer wywołałby rumieniec na obliczu Karoliny, które na co dzień wyglądało jak powleczone klejem do papieru. Tuż przed zakończeniem obejścia cała czwórka miała zboczyć w ogrodowy labirynt, gdzie przypadkiem natknęliby się na młodego Jerzego Augusta. On i Karolina „oddaliliby się” i razem „zabłądzili” w labiryncie, chociaż, rzecz jasna, Zofia i Zofia Charlotta znajdowałyby się przez cały czas nie dalej niż dwa jardy od nich, czając się jak osy po drugiej stronie żywopłotu, gotowe zaatakować, gdy przeciwnik choć trochę się odsłoni. Wreszcie, za sprawą przeuroczego połączenia rozsądku Jerzego i przebiegłości Karoliny oboje wymknęliby się z labiryntu i rozstali cali w pąsach.
Elektorka, królowa, księżniczka i uczony wyruszyli z pałacu o czasie; Zofia wcieliła plan w życie z krwiożerczą bezwzględnością, jakiej nie powstydziłby się książę Marlborough przełamujący francuski front pod Tirlemont. A przynajmniej tak to wyglądało do momentu, gdy pokonali dwie trzecie ścieżki i znaleźli się na takim jej odcinku, gdzie gałęzie drzew zwieszały się im nisko nad głowami, nadając okolicy dziki i odludny charakter. Tam właśnie zaskoczył ich oddział jeźdźców prowadzony przez syna i dziedzica Zofii, Jerzego Ludwika. Stało się to nieopodal wraku gondoli.
Jako miłą pamiątkę spędzonych w Wenecji rozwiązłych kawalerskich lat świętej pamięci mąż Zofii, Ernest August, sprowadził z Italii gondolę – wraz z gondolierem, który pływał nią dookoła ogrodu, po akwenie, przez Zofię nazywanym kanałem, a przez Jerzego Ludwika fosą. Utrzymanie gondoli w północnych Niemczech, z ich niewdzięczną pogodą, okazało się kłopotliwe; utrzymanie gondoliera jeszcze bardziej.
Kiedy Karolina wybrała się na pierwszą przechadzkę po ogrodzie, Ernest August nie żył od siedmiu lat. Zofia, niepodzielająca jego zamiłowania do weneckich uciech cielesnych i niepoczuwająca się do pokrewieństwa z jego rzekomymi gwelfickimi przodkami, nie zmartwiła się specjalnie, gdy gondola ugrzęzła na mieliźnie, gdzie burze, śnieżyce i skorki mogły się nad nią pastwić do woli. Czy to przypadkiem, czy też za sprawą przebiegłych knowań Jerzego Ludwika, matka z orszakiem spotkała syna z eskortą w miejscu, gdzie ścieżka przebiegała tuż obok wraku, który tkwił przechylony na płyciźnie, od czasu do czasu strząsając na wody kanału złoty łupież – tak jakby osadzono go tam w charakterze memento mori dla książąt, aby skłaniał ich do refleksji nad nietrwałą i ulotną naturą młodzieńczych żądz. Jeśli rzeczywiście tak było, Jerzy Ludwik nie zrozumiał aluzji.
– Cześć, mamusiu. Witaj, siostrzyczko – przywitał elektorkę Hanoweru i królową Prus. Po czym zapytał: – Czy to nie smutne, natknąć się na wrak gondoli tatki akurat tutaj, w morzu kwiatów?
– Uroda kwiatów rozkwita i przemija – odparła Zofia. – Czy to znaczy, że kiedy opadną ich płatki, powinnam kazać zaorać ogród?
Nastąpiła pełna ukrytych znaczeń cisza.
Gdyby to był Wersal, i gdyby Jerzy Ludwik należał do ludzi, którzy przejmują się takimi rzeczami, słowa Zofii kwalifikowałyby się do kategorii „strzał ostrzegawczy w rękę” – rana nie była śmiertelna, ale wystarczyła, by uczynić oponenta hors de combat. Znajdowali się jednak na rodzinnym podwórku Jerzego Ludwika, który w dodatku nie przejmował się byle czym – nawet jeśli to byle co zauważył. Zofia dokonała paraleli między zwiędłymi kwiatami i próchniejącą gondolą. Jerzy Ludwik miał kłopoty z rozumieniem takich środków stylistycznych, tak jak niektórzy mężczyźni mają kłopot z widzeniem barwy zielonej. Miał również vis inertiae wozu z amunicją, przez co zatrzymanie go – w tych rzadkich i wyjątkowych sytuacjach, kiedy już ruszył z miejsca – wymagało czegoś więcej niż strzału ostrzegawczego. Kto jak kto, ale Zofia z pewnością o tym wiedziała. Po co więc zadała sobie ten trud? Otóż, odwołując się do kwiatów, posłużyła się tajemnym językiem, którego jej syn nie potrafił rozszyfrować. Może elektorka po prostu myślała na głos, a może jej słowa były w rzeczywistości skierowanego do kogo innego.
Po latach Karolina zrozumiała, że to ona była adresatką stwierdzenia Zofii. Elektorka próbowała ją nauczyć, jak być królową – albo przynajmniej jak być matką.
Jeden z kompanów Jerzego Ludwika wykoncypował co nieco z jej słów i wysforował się naprzód. Kierujących nim motywów można się było tylko domyślać. Może chciał okazać swoją lojalność i przyjąć na pierś następny strzał Zofii. Może liczył na to, że wytrąci Jerzego Ludwika z obranego kursu. A może chciał się popisać przed Karoliną, wówczas jeszcze wolną i niezaręczoną. W każdym razie ukłonił się w pas, popisując się piórami u kapelusza.
– Jeżeli taka jest wola Waszej Wysokości, można nakazać ogrodnikowi oberwanie martwych kwiatów – powiedział po francusku, dziwnie zniekształcając dźwięki. – Ogród prezentowałby się wówczas przyjemniej.
Był to Harold Braithwaite, który mniej więcej w tym okresie zaczął bywać regularnym gościem w Herrenhausen: uciekał z Londynu przed prześladowaniami i zaskarbiał sobie łaski hanowerskich władców. W bitwie pod Blenheim zrobił coś niezbyt rozsądnego, ale miał fart, został więc hrabią albo kimś w tym rodzaju.
– Za słabo mówię po angielsku, by zrozumieć pańską francuszczyznę – odparła Zofia. – Przypuszczam jednak, że udzielił mi pan rady, jak mam zarządzać swoim ogrodem. Proszę zatem przyjąć do wiadomości, że uwielbiam mój ogród taki, jakim jest; zachwycają mnie nie tylko jego żywe części, lecz także martwe. Nie chcę, by stanowił odbicie życia wiecznego i doskonałego. Owszem, taki ogród kiedyś istniał, tak przynajmniej uczy nas Biblia, ale jego kres nastał, gdy pewien wąż zsunął się z drzewa.
Przy tych słowach zmierzyła interlokutora wzrokiem od stóp do głów.
Braithwaite, czerwony jak burak, cofnął się.
Jerzy Ludwik zaczynał się chyba denerwować – nie z powodu znaczenia słów Zofii (które najwyraźniej całkowicie mu umknęło), lecz z powodu tonu, jakim je wypowiadała. Był to ton królowej, która znalazłszy się w stanie wojny, odrzuca proponowany jej traktat pokojowy. Ktoś inny na jego miejscu wyczułby niebezpieczeństwo, wycofał się i przeprosił, ale Jerzym Ludwikiem rządziła inercja.
– Kwiaty mnie nie interesują – oznajmił. – Gdybyśmy jednak uprzątnęli z fosy gondolę, byłoby więcej miejsca dla galer w czasie karnawału.
Zgodnie ze starą rodzinną tradycją, na wiosnę urządzano w Herrenhausen karnawał w weneckim stylu.
– Dla galer… – powtórzyła z roztargnieniem Zofia. – Czy to nie są te okręty, które żeglują po Morzu Śródziemnym napędzane wiosłami przez nieszczęsnych, cuchnących niewolników?
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.