Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Trzynastka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTrzynastka
Tytuł oryginalnyBlack Man
Data wydania1 sierpnia 2008
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-205-8
Format592s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Trzynastka

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 8 9 10 11 12 17 »

Richard Morgan

Trzynastka

Powtarzam, szpica. Pojazd nie ma prawa utonąć. Sprawdź ten właz.
Jego buty uderzyły w kadłub z głośnym brzękiem jakiś tuzin metrów od włazu, trochę poniżej. Wokół jego nóg zawirowała sięgająca kostek woda, potem się cofnęła. Westchnął i odpiął się od linki.
– Zrozumiano, dowództwo. Skończyłem zejście.
– Utrzymamy pozycję.
Przykucnął częściowo i wspiął się po niewielkiej pochyłości do włazu, a potem do niego zajrzał. Woda zdecydowanie dostała się do środka – zobaczył, jak pobłyskuje mokro na szczeblach drabiny prowadzącej do drugiego, wewnętrznego włazu, który zapewne stanowił wewnętrzną część śluzy powietrznej. Kiedy zaglądał, przez kadłub przeciągnęła kolejna fala, zalewając właz, spływając do środka i rozpryskując się na dnie śluzy. Zajrzał głębiej, po czym wzruszył ramionami i zszedł po drabinie, aż zostało mu kilka dolnych szczebli tuż nad wewnętrznym włazem. Woda miała tu jakieś pięć palców głębokości, falowała leniwie wraz z kołysaniem statku na falach. Profil włazu pod powierzchnią wyglądał nienaturalnie czysto, jak coś widzianego na dnie górskiego stawu. Plakietka ostrzegawcza zwracała uwagę na konieczność wyrównania ciśnień, zanim możliwe będzie otwarcie włazu.
Joe domyślił się, że jakiekolwiek ciśnienie by nie panowało w środku, do tej pory musiało być dość bliskie standardowemu ziemskiemu, bo coś (lub ktoś) otworzyło już wewnętrzny właz. Został otwarty na tyle, by woda powoli spływała do wnętrza. Joe prychnął.
Gdyby nie to, cholerna śluza byłaby już w połowie zalana przez fale.
Stuknął w mikrofon.
– Dowództwo? Mam tu otwarty wewnętrzny właz. Nie wiem, czy to systemy, czy, uch, działalność człowieka.
– Zrozumiano. Zachowaj ostrożność.
Skrzywił się. Miał nadzieję, że każą mu się wycofać.
Jasne, ale chociaż podeślijcie cholerne wsparcie. To maleństwo przyleciało z kosmosu, najpewniej z Marsa. Cholera wie, co za robale mogą tam szaleć. Do tego właśnie służy nanokratownicowa kwarantanna, nie?
Przez chwilę myślał, żeby mimo wszystko się wycofać.
Ale…
Masz wyposażenie, prawie słyszał cierpliwy głos tłumaczący mu wszystko. Masz maskę i żel ochronny, zresztą nie spodziewamy się żadnych zagrożeń. Nie masz żadnego powodu, by kwestionować rozkazy.
I głos Zdeny: Za to właśnie nam płacą, kowboju.
I drwiny pozostałych.
Odepchnął od siebie lekki dreszcz, zszedł jeszcze niżej i włożył nogę do wody, naciskając mocno na właz. Ten częściowo ustąpił.
– Świetnie.
– Szpica?
– Nic – odpowiedział kwaśno. – Po prostu zachowuję najwyższą cholerną ostrożność.
Zaparł się ręką o ścianę śluzy, jeszcze mocniej nadepnął na właz i…
…ten ustąpił pod jego nogą.
Właz odchylił się ciężko w dół na zawiasach, zrzucając wodę do mrocznego wnętrza z głośnym, długim chluśnięciem. Joe nie był przygotowany na nagłą utratę podparcia i stracił chwyt na szczeblu. Poleciał, niezdarnie próbował złapać dłonią w rękawicy kolejny szczebel, nie trafił i zahaczył głową o drabinę. Przeleciał wprost przez otwarty dolny właz, mając czas na stłumiony okrzyk…
– Kurwaaaa…
…i wylądował na czymś, co musiało być boczną ścianą korytarza poniżej.
Wstrząs uderzenia, zęby zaciśnięte na końcu języka. Ostre walnięcie w ramię i dźgnięcie w żebra lufą karabinka. Zasyczał z bólu przez zaciśnięte zęby.
Mimo wszystko wyglądało na to, że wylądował na czymś miękkim. Przez chwilę leżał nieruchomo, wysłuchując raportów o uszkodzeniach składanych przez splątane kończyny.
Świadomość całego ciała, panie sierżancie.
Przywołał uśmiech. Chyba niczego sobie nie złamał. Patrząc do góry, stwierdził, że nie przeleciał więcej niż trzy metry.
Odetchnął głęboko z ulgą w filtr maski. Cicho dokończył swoje przekleństwo.
– Mać.
Szpica? – odezwało się dowództwo, wreszcie z przejęciem w głosie. – Podaj swój status. Jesteś ranny?
– Nic mi nie jest. – Podniósł się na ramieniu, rozejrzał się w mroku i włączył latarkę na hełmie. – Po prostu spadłem. Nic powa…
Skraj wiązki światła złapał coś, co nie miało sensu. Wykręcił głowę i wiązka oświetliła niewyraźny obiekt…
– Kurwa, człowieku, to…
I nagle, z falą pełnego niedowierzania zrozumienia, zadławił się wymiocinami wylewającymi się do maski, palącymi mu nos i gardło, ponieważ zobaczył wreszcie wyraźnie, czym była ta miękka rzecz, która zatrzymała jego upadek.
Rozdział 4
Sevgi Ertekin obudziła się z dziwnym przekonaniem, że całe miasto pokrywa gęsta zasłona deszczu.
W czerwcu?
Zamrugała. Gdzieś na zewnątrz otwartego okna apartamentu usłyszała przyzywający głos syreny. Intymny i nostalgiczny niczym dźwięk ezanu, którego wciąż brakowało jej ze starej okolicy, ale też napakowany adrenaliną, jakiej nie mogło dostarczyć wezwanie do modlitwy. Obudziły się w niej przygaszone instynkty zawodowe, po czym obróciły się na drugi bok z nadejściem wspomnień. To już nie jej sprawa. Zresztą i tak ryk syreny policyjnego radiowozu dobiegał z daleka i prawie tonął w odgłosach handlu toczącego się sześć pięter niżej. Słychać było krzyki, przeważnie przyjazne, i muzykę z zamontowanych w budkach kolumn, szaleńcze neoarabskie nuty, na które aktualnie nie miała nastroju. Dzień zaczął się bez niej.
Wbrew rozsądkowi obróciła się w stronę okna. Blask słońca uderzył ją w twarz, zmuszając do zmrużenia oczu. Zmiennopolaryzacyjne zasłony wydymane podmuchami z zewnątrz skrzyły się porannym światłem. Wyglądało na to, że znów zapomniała przestawić je na nieprzezroczyste. Spod jednej z zasłon wystawała pusta butelka Jamesona, ktoś – ktoś, jasne, Sev, kto to mógł być? – poturlał ją po wypolerowanych klepkach podłogi, gdy nie zostało jej już nic do zaoferowania. Salon, w którym najwyraźniej usnęła w ubraniu na kanapie. Chwila namysłu pozwoliła przywołać mętne potwierdzenie. Usiadła na niej po zakończeniu imprezy i dopiła resztę butelki. Niejasne wspomnienia przemawiania do siebie między łykami dymnego ciepła whisky. Cały czas myślała, że po prostu wypije jeszcze jednego, tylko jeszcze jednego, potem wstanie i…
Nie wstała. Usnęła.
To coś nowego, Sev. Zazwyczaj udaje ci się dojść do łóżka.
Zebrała się w sobie i usiadła zrywem, po czym pożałowała, że zrobiła to tak gwałtownie. Poczuła się, jakby zawartość jej głowy przesunęła się jak trawa na wietrze. Przetoczyła się przez nią fala mdłości i Sev poczuła się skrępowana odzieżą. Gdzieś wczoraj pozbyła się butów – leżały pod przeciwległymi ścianami pokoju, tak daleko, jak to było możliwe – ale wciąż miała na sobie bluzkę i spodnie. Niejasno przypomniało się jej coś o leżeniu na plecach po czyimś wyjściu i szarpaniu się z butami i skarpetkami. Najwyraźniej udało się jej ich pozbyć, ale reszty już nie zmogła.
Teraz koszulę miała zmiętą i pomarszczoną pod pachami, a miseczki profilujące odkleiły się od piersi i uciekły podczas wygibasów z butami. Jedna wylądowała pod pachą, druga przepadła. Spodnie zdołały się jej wykręcić tak, że przestały być luźne, miała też pełne wnętrzności. Nieprzyjemnie cisnął ją pęcherz, a w głowie rozpoczęło się tępe łomotanie.
Do tego pada.
Podniosła wzrok i opanowała ją nagle dzika wściekłość, gdy udało się jej prześledzić cichy szum do prawdziwego źródła. W rogu pokoju wciąż pracował stary zestaw rozrywkowy. Odtwarzany w nim czip doszedł do końca, a system nie przełączył się na ekran powitalny, wyświetlając zamiast tego śnieżny taniec przy akompaniamencie prawie niesłyszalnego szumu, tworzącego tło dla dźwięków miasta z zewnątrz. Wypełniał wszystko jak…
Zacisnęła usta. Wiedziała, jaki oglądała czip. Nie pamiętała tego, ale wiedziała.
Do jasnej cholery, tam nie pada.
Zerwała się na nogi i dźgnęła wyłącznik zestawu. Przez chwilę stała potem w swoim mieszkaniu, jakby wcale nie należało do niej, jakby włamała się, żeby coś ukraść. Poczuła, jak ściska jej się gardło i zrozumiała, że będzie płakać.
Zamiast tego gwałtownie potrząsnęła głową, zamieniając łzy na potężny impuls bólu. Niezgrabnie ruszyła przez sypialnię do łazienki, przyciskając dłonie do głowy. Na półce przy łóżku stała fiolka tabletek na ból głowy oraz listek syndu. A dokładniej kapsułek synadyny k37, uniwersalnych tabletek klasy wojskowej – jej udział w czarnorynkowych dostawach dla nowojorskiej policji w czasach, gdy jeszcze tam pracowała, o sile kilkakrotnie przewyższającej wszystko, co na ulicy nazywano syndem. Używała ich kilka razy wcześniej i przekonała się o ich przerażającej skuteczności – stymulowały reakcje synaptyczne i koordynację fizyczną, odsuwając w cień praktycznie wszystko inne, a przy tym robiły to szybko. Sevgi zawahała się chwilę, ale zdała sobie sprawę, że ma dzisiaj coś do zrobienia, choć nie bardzo pamiętała, co takiego.
« 1 8 9 10 11 12 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.