Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Trzynastka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTrzynastka
Tytuł oryginalnyBlack Man
Data wydania1 sierpnia 2008
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-205-8
Format592s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Trzynastka

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 6 7 8 9 10 17 »

Richard Morgan

Trzynastka

Słowa odbiły się rykoszetem od skraju jego umysłu i przez chwilę sądził, że źle usłyszał. Potem, gdy tego nie powtórzyła, zdjął rękę z jej ramienia. Puszkę sprayu Trojana wyciągnęła wcześniej z torebki z cyrkową sprawnością i użyła jej na nim w taki sam sposób. Przyglądanie się temu było chłodno uspokajające, wrażenie że – głupi uśmieszek – trafił w dobre ręce. Teraz ta sama durna część jego osobowości czuła się zdradzona tym przyznaniem do wcześniejszego błędu, prawie jakby oskarżała go, że ma z tym coś wspólnego.
– Cóż – zaryzykował. – To znaczy, nie możesz? No wiesz.
Jej ramiona zadygotały.
– Jesteśmy na Florydzie. To jest tutaj nielegalne już od dziesięcioleci. Trzeba pojechać do Unii albo na Wybrzeże, a ja nie mam takiej drogiej polisy. Nie wystarczyłoby mi, nawet gdybym sprzedała wszystko, co mam.
– I nie ma tu nikogo, kto…
– Nie słyszałeś? To cholernie nielegalne.
Obudziła się w nim odrobina profesjonalnej pewności siebie, wrażenie znalezienia się na własnym podwórku.
– Jasne, prawo nie ma z tym nic wspólnego. Nie o to pytałem. Zawsze są miejsca, gdzie możesz pójść.
Odwróciła się do niego, dłonią ścierając łzy z policzka. Powstałe przy tym smugi lśniły w świetle z ulicy wpadającym przez okna. Prychnęła.
– Jasne, miejsca, gdzie może ty możesz iść. Miejsca, gdzie może iść córka gubernatora. Myślisz, że mam takie pieniądze? A może myślisz, że chcę ryzykować czarnorynkową skrobankę, po której wrócę do domu, żeby umrzeć od krwotoku wewnętrznego albo zejść na zapaść enzymatyczną, bo nie chciało im się właściwie wykonać profilowania? Człowieku, skądś ty się urwał? Chorowanie kosztuje tutaj mnóstwo pieniędzy.
Miał już na końcu języka słowa odsyłające ją w diabły. To nie był jego problem, nie pisał się na to łajno. Zamiast tego znów zobaczył rozpadającą się głowę Gaby i jakby z dystansu usłyszał siebie pytającego cicho:
– Ile potrzebujesz?
Pieprzyć to. Skierował rosnącą irytację na dziewczynę i na siebie, wycelował ją na północny wschód. Niech cholerna ONZALG zapłaci dla odmiany za coś sensownego. Stać ich, do cholery. Niech ten gnojek di Palma spróbuje to kwestionować, jeśli się odważy.
Gdy już ją uspokoił, uciszył jej płacz i uciął deklaracje wdzięczności, zanim zaczęły brzmieć pusto, wyjaśnił, że potrzebuje punktu dostępowego do ściągnięcia wafli kredytowych, których mogłaby użyć. A to mogło wymagać powrotu do hotelu. Słysząc to, dziewczyna zacisnęła dłoń na jego ramieniu i domyślił się, że kieruje nią strach, że jeśli go straci z oczu, a przynajmniej wypuści z okolicy, Carl zmieni zdanie. Znała bezpieczny punkt dostępowy parę przecznic dalej, korzystali z niego czasami jej klienci z centrum. Mogła mu pokazać, gdzie to jest, choćby zaraz, tylko się ubierze, to zajmie moment.
Ulice były praktycznie opuszczone, okolica należała do tańszej wersji osiedli domków i o tej porze jej mieszkańcy albo siedzieli w domach, albo balowali w centrum. Wszystkie fronty sklepów były osłonięte przez metalowe rolety z jaskrawożółtymi nalepkami informującymi o ukrytych wewnątrz ładunkach przeciwwłamaniowych. Kilka barów wciąż było otwartych, wyblakłe neony świeciły nad ich wejściami niczym słabe miejskie latarnie. Przed jednym z nich zebrała się banda młodocianych zbirów opartych o ściany i zaparkowane samochody, groźnie przyglądając się nielicznym przechodniom. Carl poczuł, jak powoli i sugestywnie budzi się jego siatka. Zignorował ją i starał się unikać patrzenia w oczy. Objął dziewczynę ramieniem i odrobinę przyspieszył kroku. Oddalając się, usłyszał jak chłopcy rozmawiają o nim w ciężkim hiszpańskim dialekcie. Nie potrzebował przesadnej wyobraźni do rozpracowania tematu. Pieprzeni turyści, cholerni obcokrajowcy, pieprzą nasze kobiety. Odwieczny rant. Właściwie nie potrafił mieć do nich pretensji. Potem zniknęli za rogiem, a ich głosy zostały zastąpione muzyką z otwartego okna, ciężkim kubańskim jazzem brzmiącym, jakby ktoś grał na pianinie, używając tylko pięści.
Punkt dostępowy mieścił się w betonowej narośli dwa metry na dwa, przylepionej do ściany sklepu niczym jakiś architektoniczny rak. Wyposażono go w solidne drzwi ze stopu tantalu, a wejście oświetlały mocno zakratowane panele LCLS u góry. Carl wszedł w ich światło i nieoczekiwanie poczuł się niczym jakiś artysta estradowy. Wystukał na klawiaturze swój ogólny kod dostępowy i drzwi się otworzyły. Stare wspomnienia i blizna z Caracas kazały mu wepchnąć dziewczynę do środka i aktywować zamknięcie, gdy tylko znaleźli się w środku. Drzwi się zatrzasnęły.
Wnętrze wyglądało praktycznie tak samo jak bezpieczne moduły, z których korzystał na całym świecie: czytnik siatkówki na elastycznym statywie, szeroki ekran z głośnikiem z boku i podajnikiem wafli powyżej, do tego podwójnej szerokości krzesło wyrastające z podłogi, raczej dla otyłych klientów, nie dla szukających intymności par. W każdym razie dziewczyna nie usiadła i ostentacyjnie nie patrzyła na ekran. Naprawdę była tu już z klientami.
– Dzień dobry panu – nieco skrzekliwie odezwał się punkt dostępowy. – Chciałby pan usłyszeć listę opcji dostępnych dla kli…
– Nie. – Carl założył sobie czytnik siatkówki, mrugnął kilka razy w soczewki i odczekał na dźwięk potwierdzenia skanu. Naszła go luźna myśl, co by się stało, gdyby kiedyś musiał zrobić to z podbitym okiem.
– Dziękuję panu. Ma pan teraz dostęp do swoich kont.
Wziął kredyt w dziesięciu waflach o ograniczonej pojemności, gdyż stwierdził że dziewczyna nie będzie chciała zaufać nielegalnej klinice, płacąc jednorazowo całość z góry. Kiedy podawał jej wafle w ciasnej przestrzeni, zdał sobie sprawę, że nie zna nawet jej imienia. Kilka sekund później dotarło do niego, że właściwie wcale nie chce znać. W ciszy przyjęła wafle, patrząc na niego w taki sposób, iż pomyślał, że może zechcieć z wdzięczności zrobić mu tutaj loda. Jednak potem wyszeptała podziękowania głosem tak cichym, że prawie ich nie dosłyszał i zaczął się zastanawiać, czy nie jest po prostu kolejnym zboczonym draniem z przesadną wyobraźnią. Nacisnął blokadę zamka i drzwi otworzyły się z cichym sykiem. Wyszedł za nią na zewnątrz.
– Dobra, stary! Rączki do góry, tak żebym je widział!
Krzyk dobiegł go z lewej, a postacie, które na niego skoczyły, wyłoniły się z obu stron. Siatka momentalnie obudziła się do życia. Chwycił rękę, zablokował ją i rzucił właścicielem w stronę milknącego echa głosu. Przekleństwa i odgłosy upadku. Druga postać próbowała go unieruchomić, był w tym ślad jakiejś techniki, ale… szarpnął mocno, ściągnął osłaniające ramię w dół i wbił łokieć w twarz. Poczuł ustępujący nos. Napastnik krzyknął z bólu. Przestawił nogę, podsunął stopę i pchnął. Ten ze złamanym nosem poleciał na ziemię. Pojawił się kolejny, znów z lewej strony. Wykręcił się z drapieżnym uśmiechem i zgiętymi rękami i zobaczył swój cel. Masywny, ze skośnymi ramionami, typ podstarzałego zapaśnika. Carl zamarkował cios, po czym kopnął przeciwnika w brzuch. Płaczliwe stęknięcie i wrażenie solidnego trafienia, ale impet mężczyzny poniósł go do przodu i Carl musiał ostro uskoczyć w bok, by uniknąć powalenia.
Wtedy ktoś walnął go w głowę zza pleców.
Usłyszał nadchodzący cios, poczuł ruch powietrza przy uchu, zaczął się obracać w stronę ataku, ale było zbyt późno. Eksplodowała w nim czerń pełna drobniutkich iskier. Wykręcił się i padł na ziemię w krystalicznym świetle punktu dostępowego. Przez chwilę nic nie widział, potem odzyskał wzrok. Nad nim pojawiła się kolejna masywna postać. Przez tęczę barw zniekształcającą obraz zobaczył lufę broni i przestał się spinać.
– Policja obyczajowa Miami, dupku. Zostań na ziemi, bo wybiję ci dziurę w głowie.
Oczywiście, aresztowali go.
« 1 6 7 8 9 10 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.