Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Trzynastka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTrzynastka
Tytuł oryginalnyBlack Man
Data wydania1 sierpnia 2008
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-205-8
Format592s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Trzynastka

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 3 4 5 6 7 17 »

Richard Morgan

Trzynastka

Rozdział 2
Oczywiście aresztowali go.
Przyciągnięty odgłosami strzelaniny, przybiegł oddział opancerzonych ochroniarzy obozu, kryjąc się za rogami budynków i stojącymi pojazdami niczym grupa żuków wielkości człowieka. Słońce lśniło na ich matowych niebieskich pancerzach i hełmach, błyskało na krótkich lufach karabinków szturmowych. Byli też cisi jak żuki – najprawdopodobniej ich wyposażenie obejmowało nie tylko broń i pancerze, ale również mikrofony indukcyjne oraz sprzęt łączności. Carl wyobraził sobie, jak to wygląda z ich strony. Przyciszone, pełne szoku głosy w słuchawkach. Obraz zza gogli.
Zastali Carla siedzącego ze skrzyżowanymi nogami we frontowych drzwiach domku, z pustymi dłońmi wystawionymi na zewnątrz. Była to pozycja medytacyjna tanindo, której nauczył się od Sutherlanda, jednak daleko mu było do medytacji. Mijały właśnie skutki działania siatki i zaczynał z powrotem czuć ból w zranionym boku. Kontrolował go oddechem i utrzymywał ciało w bezruchu. Uważnie przyglądał się, jak oddział ochrony posuwa się ulicą w jego stronę. Swojego haaga i licencję Agencji położył na ulicy dobre cztery czy pięć metrów od miejsca, w którym usiadł, i gdy tylko pierwsza z opancerzonych postaci podeszła bliżej z karabinem zwieszonym na ramieniu, powoli uniósł ręce nad głowę. Chłopak w pancerzu ochronnym oddychał gwałtownie, a młoda twarz widoczna zza gogli i hełmu zdradzała stres.
– Jestem agentem licencjonowania genetycznego – Carl głośno wyrecytował po hiszpańsku – zatrudnionym na kontrakcie przez ONZALG. Tam na ulicy, obok broni, leżą moje dokumenty. Jestem nieuzbrojony.
Podeszła reszta drużyny, wciąż z trzymaną czujnie bronią. Wszyscy mieli po dwadzieścia parę lat. Nieco starszy dowódca oddziału zbliżył się i wziął papiery, ale jego spocona twarz wcale nie zdradzała pewności siebie. Carl siedział nieruchomo i wciąż powtarzał swoje słowa. Musiał się do nich przebić, zanim zajrzą do środka domku. Musiał zyskać jakiś autorytet, choćby pożyczony. Za nowoczesnym sprzętem do tłumienia zamieszek kryli się poborowi, tacy sami jak ci, którzy go tu przywieźli. Większość z nich skończyła szkołę w wieku czternastu lat, część pewnie jeszcze wcześniej. Sąd europejski mógł nic dla nich nie znaczyć, a ich stosunek do ONZ mógł być w najlepszym razie ambiwalentny, jednak licencja Agencji stanowiła imponujący kawał plastiku i holoprojekcji. Jeśli będzie miał szczęście, to może przeważyć, gdy znajdą ciała.
Dowódca grupy opuścił karabin, klęknął obok licencji i ją podniósł. Przechylił holozdjęcie, porównując je z twarzą Carla. Wstał i ostrożnie szturchnął pistolet Haag czubkiem buta.
– Słyszeliśmy strzały – powiedział.
– Zgadza się. Usiłowałem aresztować dwoje podejrzanych w sprawie ONZALG, ale mnie zaatakowali. Oboje nie żyją.
Wymiana spojrzeń między młodzieńcami w hełmach. Kapitan kiwnął na dwójkę z oddziału, chłopaka i dziewczynę, a ci podeszli do drzwi budyneczku. Dziewczyna wykrzyknęła ostrzeżenie do wnętrza.
– Nie ma tam nikogo żywego – zapewnił ich Carl. – Naprawdę.
Dwójka policjantów pokonała drzwi w podręcznikowy sposób, wpadając do środka i zwiedzając pokoje, przed każdym wywrzaskując niepotrzebne wezwania do poddania się. Reszta czekała, z bronią wciąż wycelowaną w Carla. W końcu kobieta wyszła z domu z karabinem szturmowym przewieszonym przez ramię, podeszła do kapitana i zaczęła mówić mu coś szeptem. Carl widział, jak twarz mężczyzny ciemnieje z wściekłości. Gdy dziewczyna skończyła raport, kiwnął głową i ściągnął okulary przeciwsłoneczne. Carl westchnął i przyjął zwyczajowe spojrzenie. Ta sama mieszanka strachu i obrzydzenia. I młody człowiek odpinał już od pasa niebieskie, plastikowe kajdanki. Wskazał na Carla jak na coś brudnego.
– Wstawaj – powiedział zimno. – I dawaj cholerne ręce za plecy.
• • •
Zanim znów go rozcięli, stracił czucie w palcach, a stawy barkowe bolały go od prób mocniejszego ściśnięcia nadgarstków. Pętlę zadzierzgnęli z dziką siłą – nawet zaciśnięcie przy tym pięści nie zapewniło mu odrobiny luzu, a naturalne napięcie ramion rozsuwało mu nadgarstki, więc jak by się nie ustawił, plastik wrzynał się w ciało. Biorąc pod uwagę ranę w boku, tylko tego mu brakowało.
Znaleźli ranę, gdy go przeszukiwali, ale bardziej byli zainteresowani opróżnieniem mu kieszeni niż leczeniem jego obrażeń. Nie ściągnęli kajdanek. Przypuszczał, że nie obchodziło ich, w jakim jest stanie, jeśli tylko nie umrze w areszcie. W centrum ochrony obozu rozcięli mu ubranie. Obojętny medyk obmacał jego ranę, uznał, że jest powierzchowna, natrysnął na nią antybiotyk, skleił i przyłożył plaster. Żadnych środków przeciwbólowych. Potem wsadzili go do plastikowej, lekko śmierdzącej szczynami celi, a dyrektor GH przez dwie godziny udawał, że ma na głowie ważniejsze sprawy niż dwa zabójstwa w swoim obozie.
Carl spędził ten czas, odtwarzając swoją konfrontację z Grayem i szukając sposobu na takie jej rozegranie, w którym Gaby nie musiała zginąć. Oceniał podejścia, użyte słowa, sposób, w jaki potoczyła się rozmowa. Tuzin razy dochodził do tego samego wniosku. Był tylko jeden sposób na ocalenie życia Gaby, a mianowicie zastrzelenie Graya w chwili, gdy tylko wyszedł z łazienki.
Wiedział, że Sutherland by się wkurzył.
Nie ma czegoś takiego jak podróże w czasie, burknął kiedyś cierpliwie. Żyjesz po prostu z tym, co zrobiłeś, i w przyszłości próbujesz robić tylko to, z czym jest ci dobrze. Na tym to wszystko polega. Wchłaniaj, to wszystko.
Niesione wspomnieniami wróciły do Carla jego własne myśli.
Nie chcę już tego więcej robić.
W końcu przyszło po niego dwóch ochroniarzy, mężczyźni bez pancerzy. Zabrali go z celi, nie zdejmując kajdanek, po czym wzięli go do małego biura na drugim końcu budynku. Dyrektor obozu siedział za biurkiem w rogu i machając nogą przyglądał się, jak bezceremonialnie uwalniają Carla. Wyciśnięty z tubki rozpuszczalnik kapnął mu na skórę, przypalając ją. Miał wrażenie, że to nie był przypadek.
– Bardzo mi przykro z powodu tego wszystkiego – dyrektor odezwał się po angielsku bez śladu żalu. Był dość typowym, wysokim białym facetem po czterdziestce, w swobodnym stroju dobrej firmy. Z wcześniejszego wywiadu Carl wiedział, że nazywa się Axel Bailey, ale nie przedstawił się, tak samo jak nie wyciągnął ręki.
– Mnie też.
– Tak, najwyraźniej niepotrzebnie pana aresztowano. Gdyby jednak zgłosił się pan do nas, zanim zaczął pan się bawić w detektywa w moim obozie, moglibyśmy uniknąć wielu nieprzyjemności.
Carl nie odpowiedział, po prostu rozcierał dłonie i czekał na ból, gdy ręce odnowią znajomość z krążeniem krwi.
Bailey odchrząknął.
– Cóż, więc potwierdziliśmy, że Rodriguez faktycznie był osobą, o której pan mówi. Wygląda na to, że udało mu się oszukać nasze procedury. W każdym razie pańskie biuro chce, żeby skontaktował się pan z nimi w celu zdania wstępnego raportu dotyczącego strzelaniny, ale ponieważ nie zamierzamy kwestionować jurysdykcji, oczywiście na tym etapie nie ma potrzeby dalszych działań. Chciałbym jednak uzyskać pańskie zapewnienie, że złoży pan pełny raport w INKOL informujący o naszej współpracy, gdy tylko wróci pan do Londynu. Jeśli to wszystko, jest pan wolny. Właściwie to nawet możemy panu pomóc w znalezieniu transportu.
Carl kiwnął głową. W palcach uaktywniły się pierwsze igły bólu.
– Rozumiem. Chce pan, żebym zniknął, zanim pojawią się tu dziennikarze.
Bailey zacisnął usta w wąską kreskę.
– Zostanie pan przewieziony helikopterem wprost do Arequipy – oświadczył z naciskiem – gdzie będzie pan mógł złapać połączenie do domu. Proszę uznać to za gest dobrej woli. Na miejscu zostaną panu zwrócone licencja i pistolet.
– Nie. – Carl potrząsnął głową. Zgodnie z mandatem ONZALG teoretycznie i tak mógł zażądać wywiezienia helikopterem. Teoretycznie. – Sam mi pan odda moją licencję i pistolet, i to teraz.
– Przepr…
– Pistolet Haag jest własnością ONZALG. Nie wolno go posiadać żadnej nieupoważnionej osobie. Proszę mi go przynieść.
Bailey przestał machać nogą. Przez chwilę patrzył Carlowi w oczy, prawdopodobnie zobaczył w nich to, co się tam kryło, po czym odchrząknął. Kiwnął głową w stronę jednego z ochroniarzy, wyraźnie odczytując jego nazwisko z plakietki na kieszeni munduru.
– Ach, Sanchez. Idź i przynieś rzeczy pana Marsalisa.
Strażnik odwrócił się w stronę wyjścia.
– Nie. – Carl zerknął na Sancheza, który znieruchomiał z ręką na klamce. Wiedział, że zachowuje się dziecinnie, ale nie potrafił się powstrzymać. Spojrzał z powrotem na dyrektora. – Powiedziałem, że pan ma mi go przynieść.
Bailey się zaczerwienił. Zerwał się z miejsca, opierając się o brzeg biurka.
– Słuchaj no, Marsalis, nie moż…
Carl objął boleśnie zdrętwiałą pięść drugą dłonią. Skrzywił się. Głos dyrektora ucichł.
– Idź i przynieś mi go – cicho powtórzył Carl.
Chwila zawisła i pękła. Wciąż zaczerwieniony po czubek starannie uczesanej głowy Bailey przepchnął się obok i otworzył drzwi.
– Pilnujcie go – warknął na strażników i wyszedł. Carl zauważył wymianę uśmieszków między mężczyznami. Przez chwilę rozcierał pięść, potem zamienił dłonie.
– To który z was tak humanitarnie poczęstował mnie rozpuszczalnikiem?
Uśmiechy zmieniły się we wrogą czujność i sztywną ciszę trwającą do czasu, aż Bailey wrócił z jego rzeczami i dokumentami do podpisania.
– Będzie pan musiał to pokwitować – rzucił chmurnie.
Ochrona obozu zapakowała wszystko w czterdziestocentymetrowej szerokości taśmę izolacyjną, z każdym przedmiotem szczelnie zamkniętym próżniowo w plastiku. Carl wziął taśmę, rozwinął ją na biurku i sprawdził, czy niczego nie brakuje. Wskazał na klucz do szafki.
« 1 3 4 5 6 7 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.