Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Trzynastka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTrzynastka
Tytuł oryginalnyBlack Man
Data wydania1 sierpnia 2008
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-205-8
Format592s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Trzynastka

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 4 5 6 7 8 17 »

Richard Morgan

Trzynastka

– To do szafki na dworcu autobusowym – wyjaśnił. – W środku jest moja torba.
– Może ją pan zabrać w drodze do helikoptera – odpowiedział Bailey i niecierpliwie przesunął w jego stronę dokumenty. – Moi ludzie pana odprowadzą.
Carl wziął formularz, położył go na biurku, oderwał osłonkę aktywacyjną z naklejki holorejestratora w rogu i nachylił się nad nim.
– Carl Marsalis, SIN s810dr576 – wyrecytował z wieloletnią wprawą – kod autoryzacyjny ONZALG 31 nefryt. Niniejszym oświadczam, że przedmioty na liście w pełni odpowiadają stanowi posiadania zabranemu mi przez ochronę obozu GH 18 czerwca 2107 i zwróconymi mi tego samego dnia.
Kciukiem zapieczętował dysk i odepchnął go od siebie po powierzchni biurka. W chwili, gdy recytował poświadczenie, opanowało go dziwne, duszące uczucie, jakby to on został zapakowany próżniowo w plastik, a nie jego rzeczy.
Nie chcę już tego więcej robić.
Nie, to nie to. Spojrzał w górę i zauważył sposób, w jaki patrzyli na niego Bailey i dwaj strażnicy.
Nie chcę już więcej tym być.
• • •
I tak.
Helikopter wywiózł go z obozu, skręcając nad lśniącym błękitem jeziora, a potem przelatując nad ciemnymi, pięknymi górami w drodze z Altiplano do Arequipy. Helikoptery takie jak ten wyposażono w inteligentne systemy nawigacyjne działające na bazie aktualizowanego w czasie rzeczywistym satelitarnego modelu terenu i pogody, co oznaczało, że leciały praktycznie same. Mimo wszystko pilot uparcie ignorował go przez cały lot. Carl siedział samotnie w przedziale pasażerskim i wyglądał przez okno na krajobraz w dole, luźno dopasowując go do wspomnień z Marsa. Podobieństwa były oczywiste – INKOL symulował tu nie tylko rozrzedzone powietrze – ale mimo wszystko to wciąż był dom, z błękitnym niebem w górze i szerokim horyzontem dużej planety oraz działającym na kości solidnym ciążeniem jednego g.
Nie akceptujcie namiastek, przemknęły mu przez głowę slogany z nadajników politycznych partii Najpierw Ziemia. Nie słuchajcie korporacyjnych reklam. Stąpajcie twardo po ziemi. Walczcie o lepsze życie tutaj i lepszy świat teraz.
Na lotnisku w Arequipie użył swoich papierów ONZALG do zdobycia miejsca sypialnego na pokładzie pierwszego bezpośredniego poziomego lotu do Miami, liniami Delty. Wolałby lot suborbitalny, ale w tym celu nadal trzeba było pojechać do Limy, co prawdopodobnie nie było warte dodatkowego czasu i zachodu. W ten sposób przynajmniej będzie mógł odpocząć. Zostało mu około godziny do odlotu, kupił więc kodeinę spod lady, wziął podwójną zalecaną dawkę i docisnął ją byle czym z baru Korporacji Wołowej Buenos Aires. Jadł niespiesznie na tarasie obserwacyjnym, nie czując smaku, oglądając ośnieżony, wulkaniczny stożek El Misti i zastanawiając się, czy naprawdę gdzieś tam nie było czegoś, czym mógłby zarabiać na życie.
Jasne. Po powrocie idź pogadaj z Zooly, może będzie miała wolne stanowisko bramkarza.
Kwaśny uśmiech. Zaczęli zwoływać pasażerów na jego lot. Dokończył zimne pozostałości pampaburgera olé, wytarł palce i poszedł.
Podczas lotu źle spał – męczyły go sny z cichymi korytarzami „Felipe Souzy” i ślad przerażenia, że w ciszy niskiego ciążenia sunie za nim duch Gaby o twarzy spokojnej i w cudowny sposób niezniekształconej przez śmiertelny strzał, z mózgiem wyciekającym przez otwór z tyłu jej czaszki. Wariacje na temat, ale nic nowego – po prostu zazwyczaj w opuszczonym statku kosmicznym unosiła się za nim inna kobieta, nigdy go nie dotykając, szepcząc sycząco do ucha tuż powyżej progu słyszalności.
Ze snu wyrwał go komunikat pilota informujący, że schodzą do lądowania, ale port został zamknięty ze względów bezpieczeństwa, więc w najbliższym czasie nie wystartują żadne samoloty. Informacje o lokalnych hotelach dostępne są za pośrednictwem…
Szlag.
Prom suborbitalny Virgin zawiózłby go nad Londyn czterdzieści pięć minut po starcie z Miami. Mógłby wrócić do domu na kolację w Banners i wylądować we własnym łóżku pod osłoniętym drzewami okapem mieszkania na Crouch End. Mógłby obudzić się następnego ranka przy śpiewie ptaków i promieniach słońca przebijających się przez chmury i liście. Wreszcie trochę urlopu na Wyspach – przy jego ranie Agencja nie miałaby wyboru – i cały Atlantyk między nim a emocjonalną topografią marsjańskich obozów przygotowawczych.
Zamiast tego poniósł swoją walizkę wzdłuż szerokich, jasno oświetlonych hal pełnych olbrzymich ekranów holograficznych doradzających MYŚLISZ, ŻE TO TYLKO CZERWONE SKAŁY I ŚLUZY? ZASTANÓW SIĘ oraz NA MARSA WYSYŁAMY TYLKO NAJLEPSZYCH. Miami było punktem przesiadkowym Ameryk, a to oznaczało, że każda firma biorąca udział w Inicjatywie Kolonizacyjnej Państw Zachodu miała tu swoje centrum. Kilka lat temu przeczytał oszacowania jakiejś dziennikarki, której udało się dostać więcej mocy obliczeniowej, niż na to zasługiwała. Według niej obecnie co siódma osoba przechodząca przez lotnisko międzynarodowe Miami przylatuje tu w sprawie związanej bezpośrednio lub pośrednio z Marsem i programem INKOL. Ta ilość musi wzrosnąć. Dziś była to pewnie jedna osoba na cztery.
Jechał ruchomymi chodnikami i schodami przez to wszystko, wciąż czując się trochę otępiały po kodeinie. Po drugiej stronie kompleksu terminalu wszedł do nowego Marriotta, wziął pokój z widokiem na lotnisko i z menu usług zamówił wizytę lekarską. Wszystko to na koszt Agencji. Jako pracownik kontraktowy miał dość ograniczone konto kredytowe – jego praca i tak w większości wymagała płacenia gotówką lub waflami, które później odbierał sobie w ramach honorarium – ale biorąc pod uwagę, że nawet w najgorszym wypadku do zamknięcia sprawy Graya zostało kilka dni, wciąż miał na koncie sporo środków.
Czas z nich skorzystać.
W pokoju ściągnął z siebie kurtkę i weblarową kolczugę, rzucił przepocone ubrania na stertę na podłodze i przez piętnaście minut moczył się pod prysznicem. Siatka schowała się z powrotem do swojego legowiska w kręgosłupie, a Carl stanowił jedną wielką listę siniaków odczuwanych przez coraz cieńszą warstwę kodeinowej osłony. Sklejona rana w boku rwała go przy każdym ruchu.
Osuszył się wielkim, puszystym ręcznikiem Marriotta i zakładał właśnie najczystsze ze swoich znoszonych spodni, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Złapał T-shirta, spojrzał w dół na ranę i wzruszył ramionami. Ubieranie się nie miało sensu. Ponownie rzucił koszulkę i podszedł do drzwi nagi do pasa.
Hotelowym lekarzem okazała się być bardzo ładna Latynoska, która zapewne zaliczyła praktykę w jakimś republikańskim szpitalu w centrum, bo na widok rany ledwie uniosła jedną ze starannie wypielęgnowanych brwi.
– Pan od dawna w Miami? – zapytała.
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– To się nie stało tutaj. Właśnie przyleciałem.
– Rozumiem – odparła, ale nie odpowiedziała uśmiechem. Stanęła za nim i długimi, chłodnymi palcami zaczęła obmacywać ciało wokół rany, sprawdzając klej. Nie była przy tym zbyt delikatna. – A więc jest pan jednym z naszych wspaniałych doradców wojskowych?
Przeszedł na angielski.
– Co, z takim akcentem?
Lekkie skrzywienie ust, gdy obeszła go i stanęła z przodu.
– Pan jest Anglikiem? Przepraszam, myślałam…
– Nic nie szkodzi. Też nie lubię sukinsynów. – Wolał nie wspominać, że zabił jednego w zeszłym roku w barze w Caracas. Przynajmniej na razie. Przeszedł z powrotem na hiszpański. – Ma pani rodzinę w Wenezueli?
– W Kolumbii. Ale to ta sama historia, tylko z koką, a nie ropą. I dłużej. Toczy się, od kiedy moi dziadkowie wyjechali, i nigdy się nie zmieni. – Podeszła do zostawionej na stoliku torby i wyciągnęła ręczny sonograf. – Nie uwierzyłby pan w niektóre rzeczy, jakie opowiadają mi kuzyni.
Carl pomyślał o mundurach widzianych na ulicach Bogoty parę tygodni temu. I o doraźnej egzekucji, której był świadkiem.
– Przeciwnie, uwierzyłbym – zapewnił.
Uklękła przed nim i znów dotknęła rany, tym razem delikatniej. Co dziwne, jej palce wydawały się cieplejsze. Przesunęła sonograf kilka razy po ciele, po czym wstała. Złapał przy tym zapach jej ciała, a ona równocześnie spojrzała mu w oczy i zauważyła, co robi. Przez chwilę rozbłysło między nimi napięcie, po czym dziewczyna wycofała się do swojej torby. Wyciągnęła z niej opatrunki i odchrząknęła, unosząc brwi i uciekając spojrzeniem przed tym, co się właśnie stało.
– Nie mogę dla pana zrobić wiele więcej ponad to, co już zrobiono – stwierdziła trochę pospiesznie. – Ktokolwiek to lepił, znał się na rzeczy. To dobra robota, rana powinna szybko się zagoić. Opryskali ją?
– Owszem.
– Chce pan coś przeciwbólowego?
– Panuję nad bólem.
– Cóż, jeśli pan woli, założę panu nowy opatrunek, chyba że chce pan iść pod prysznic.
– Zrobiłem to przed chwilą.
« 1 4 5 6 7 8 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.