Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Brzezińska
‹Letni deszcz. Sztylet›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLetni deszcz. Sztylet
Data wydania21 października 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklSaga o zbóju Twardokęsku
ISBN978-83-89595-57-7
Format608s. 125×185mm
Cena34,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Letni deszcz. Sztylet – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Anna Brzezińska
« 1 3 4 5 6 7 »

Anna Brzezińska

Letni deszcz. Sztylet – fragment 2

Uniósł głowę i gdzieś między daszkiem a nosalem mignął mu zarys zrujnowanej kapliczki na szczycie Rogonoszy. Przez moment miał wrażenie, że coś poruszyło się wysoko na zboczu, pomiędzy chaszczami. Obiecał sobie solennie, że gdy tylko staną wieczorem na popas, wedrze się do namiotu Pocieja i wymoże na nim, by odtąd szerzej rozsyłał zwiady. Ktoś powinien siedzieć na górze i pilnować traktu. Nawet jeśli Koźlarza wymiotło precz, prędzej czy później wilczojarscy na nas skoczą, pomyślał. Choćby grupa pijanych młokosów. Choćby dla zabawy.
Nagle jego uwagę przykuł jeszcze jakiś ruch tuż nad traktem, między niską sośniną.
Zaraz potem na drogę wpadł pierwszy wóz, wlokąc za sobą kamienistą kurzawę i odór śmierci.
• • •
Kiedy na czele pochodu podniósł się kurz, wielmożny Pociej pchnął naprzód konia. Jego przyboczni rzucili się oczyszczać drogę dla dowódcy, bo towarzysze już łamali szyk, chcąc dojrzeć, jaka też nowa uciecha im się przytrafiła. W innych okolicznościach komendant zapewne skarciłby ich z tym samym dobrotliwym uśmiechem, z jakim pozwalał im biesiadować do białego rana i rezygnował z dodatkowego obwarowania obozu. Za to go przecież kochali, tego siwowłosego starca, który był dla nich łaskawszy i bardziej cierpliwy niż ojciec.
Teraz jednak Pociej pędził na oślep, płazując po grzbietach tych, którzy nie mieli dość rozumu, by na czas uskoczyć mu sprzed konia. Nigdy nie należał do zauszników starego kniazia, choć z racji urodzenia przynależało mu miejsce u jego boku. Ale mierził go Smardz i jego drobne krętactwa. Zamiast rwać się do synekur i skarbów, wolał Pociej siedzieć w kniei, biesiadować w gronie zacnych kamratów, z oszczepem chadzać na niedźwiedzia i mile podłechtany miodem, przysłuchiwać się graniu żab na groblach. Miał, czego tylko dusza zapragnie. Dostatek, stateczność w oczach ludzi, a nade wszystko święty spokój.
Który mu Wężymord brutalnie zakłócił, powoławszy Święty Hufiec.
Byłby się może z niego Pociej jakoś wykręcił, choćby i ściągając na siebie kniaziowską niełaskę, na przeszkodzie stanęła mu wszakże droga połowica. Skrupulatna we wszelkich niewieścich obowiązkach powiła małżonkowi pięciu chłopaków i półtuzin córek na dodatek. A fortunka, choć zacna, kurczyła się przy kolejnych ożenkach jak ziarno rozdziobywane przez kury.
– Pójdziesz! – Pani Pociejowa migiem rozstrzygnęła wątpliwości męża. – Oczywiście, że pójdziesz! – Stuknęła w stół kopystką, którą właśnie skończyła mieszać kluski. – Ech, trzeba będzie klasztor dla Zird Zekruna wyszykować, żeby mu się za tę łaskę wywdzięczyć.
Pociej zmarszczył wtedy brwi. Nigdy nie nadążał za jej bystrym umysłem, szybką mową i nieustanną krzątaniną, która sprawiała, że od samego widoku bełtało mu się we łbie. Posłuchał jednak, bo przez całe życie podążał za nią z łagodnością wielkiego zwierza, który tak przywykł do łańcucha, że już go nawet nie czuje.
Ale teraz był skazany tylko na siebie.
• • •
Stojący na wzniesieniu tuż przed wejściem do przesmyku Surmistrz z trudem skrył grymas satysfakcji. Formacja Pocieja rozsypała się jak garść słomy zdmuchnięta wichrem z klepiska. Wcale im nie pomogły pokraczne srebrzyste zbroje. Nic dziwnego. Surmistrz dobrze pamiętał, jak swego czasu wyrzynali ich właścicieli całymi tuzinami. Bo kiedy Wężymord poprowadził frejbiterów na niewiarygodną wyprawę w głąb kraju, od tylu zim budzącego w nich grozę, weszli w tę ziemię jak nóż w masło. Surmistrz, którego pradziada trzy pokolenia wcześniej ofiarowano na mierzwę dla żalnickiej bogini, przypominał sobie, jak zatrzymywali się przy świątyniach i klasztorkach Bad Bidmone, a potem w zapamiętaniu rąbali toporami uparte pnie i ściągali je na wielki stos; iskry biły wysoko ku niebu, jemu zaś zdawało się, że każda jest duszą jednego z brańców, uwolnioną wreszcie spod władzy Kwietnej Panny.
Lecz im mocniej zanurzali się w tę niezwykłą, nabrzmiałą od lata krainę, tym bardziej gniew Surmistrza słabł. Ziemia chciwie wchłaniała krew i popiół porastał trawą. Jeszcze przed pierwszymi przymrozkami Wężymord nadał mu włości, daleko przy skalmierskiej granicy.
– Będziesz uprawiał winorośl – powiedział, a w jego oczach połyskiwało błękitne niebo i moc Zird Zekruna. – I będziesz moim nagim mieczem dla tej ziemi.
Surmistrz, który prowadził prawe skrzydło w bitwie pod Lutomierzem i rozgromił dla Wężymorda zbiegłe z Rdestnika niedobitki Świętego Hufca, bez słowa skinął głową, po czym zebrał swych ludzi i wyruszył w drogę, zanim na kopytach końskich zakrzepło błoto z poprzedniej wyprawy. Nie żałował. Dobiegał zaledwie kresu drugiego tuzina zim – wszyscy byli wówczas tak szaleńczo, nierozważnie młodzi – lecz większość dorosłego życia spędził na wędrówce, w łodziach zalewanych słoną wodą, wymykając się na skalistych ścieżkach pogoni lub pędząc do okrętu zrabowane owce.
Wtedy poszedłby za Wężymordem na koniec świata – i tak właśnie uczynił, podobnie jak wielu jego druhów, którzy pewnego letniego ranka usłyszeli, po co naprawdę wyruszyli do Rdestników.
– Otworzą nam bramy, a kiedy tylko wjedziemy na dziedziniec, uderzymy na nich – mówił Wężymord. – Nie będą się niczego spodziewać.
Obozowali nad jeziorem: nad wodą unosiła się poranna mgiełka i w głębi trzcin słyszał buczenie bąków.
– A bogini? – zapytał ktoś, nie Surmistrz.
Wężymord nie poruszył się. Ci, którzy siedzieli wówczas w namiocie, należeli do jego najbliższych towarzyszy i wiedzieli już, co się wydarzyło przy źródle jasnej wody Ilv. Jednakże jego zuchwałość nawet ich przyprawiała o zawrót głowy.
– Bogini jest ścierwem – odparł beznamiętnie. – Tak samo jak wielu tych, którzy jej służą. Nie trapcie się nią. Nie musicie się lękać Bad Bidmone.
Dopiero kiedy Zird Zekrun wystąpił przed nich w płonącej twierdzy i odrzuciwszy kaptur, zszedł w podziemia pod przybytkiem bogini, Surmistrz zrozumiał, że Wężymord zaplanował wszystko i obmyślił co do joty. Ale wtedy, nad jeziorem o tafli poznaczonej kręgami grążeli i lilii wodnych, po prostu chciał mieć udział w jego szaleństwie.
– Przyjęliśmy srebro żalnickiego kniazia – zaczął znów ktoś, ten sam, który obawiał się Bad Bidmone. – I przysięgaliśmy…
Choć ani najstarszy, ani najbardziej doświadczony, Surmistrz obrócił się naówczas ku tamtemu i wycedził przez zaciśnięte zęby:
– Komu? Komu przysięgałeś, głupcze? Czy nie tym, których serca krzyczą spomiędzy korzeni jabłoni?
To było ich zawołanie, znak kreślony palcem na powierzchni wody, kiedy jeszcze nie ośmielali się podżegać przeciwko Żalnikom w portowych karczmach i na thingach. Serca uwięzione w korzeniach drzew. I w mroczne grudniowe noce niejeden słyszał, jak krzyczą do niego duchy przodków, nieopłakanych i nieoczyszczonych w płomieniu. Tak się zawsze działo na północy. Zemsta nie blakła wraz z odchodzącymi pokoleniami, utrwalała się raczej i ciemniała, jak stare znaki wycięte na belkach nad paleniskiem.
Dlatego poszli za Wężymordem, choć wydawał im się obcy i budził lęk. Zausznik Zird Zekruna. Ziemskie ramię boga, utkane z krwi, kości i bólu.
I kiedy wreszcie zwyciężyli, żaden z pomorckich dowódców nie mógł się uskarżać na skąpstwo wodza, a wioski, miasta i ogromne włości rozpościerały się przed nimi, czekając na nowych panów. Nastał czas cudów, o jakich nawet nie marzyli, żując zimową, suszoną rybę w niskich, okopconych dworzyszczach na czarnych skałach Pomortu. Wszystko było możliwe. Wszystko znalazło się w zasięgu ręki.
A jednak ta ziemia, podbita i rozwarta przed nimi na oścież, znalazła sposób, aby ich okiełznać.
Aby nami zawładnąć, poprawił się w myślach. My, którzy byliśmy ludźmi północy, staliśmy się ludźmi południa.
Nie chodziło tylko o miód, pszeniczny chleb i obfitość zwierzyny. Nie o srebrny łańcuch, który zwieszał mu się teraz z karku, ani o rubinowe guzy przy żupanie. Nie o konie, sprowadzane z turzniańskich targowisk, ani przejrzyste roztruchany, w których połyskiwało ciężkie skalmierskie wino. Jego krzepkie, nawykłe do postów i trudów ciało mogłoby się bez tego obyć, zamienić kosztowną, podbitą sobolem delię na prosty płaszcz z foczej skóry. Tego był pewien. Wciąż potrafiłby trzymać w ręku wiosło i pożeglować z wiosennym wichrem w głąb Wewnętrznego Morza. Nie potrzebował wiele.
Lecz gdzieś po drodze stara nienawiść zdążyła się wypalić i zblednąć.
Wbił wzrok w skłębione kształty, które teraz doszczętnie wypełniły już przesmyk pomiędzy zboczami. Pośrodku ciżby zapewne tkwił Pociej, bezradny jak zwykle. Surmistrz syknął przez zęby. Nie po to wykrwawiał się pod Rdestnikiem, pod Lutomierzem i pod Karlim Borem, żeby dziś osłaniać spasłego durnia, sługę jabłoniowej dziwki. Owszem, musiał go cierpieć przy sobie, skoro taka była wola Wężymorda. Ale nie zamierzał za niego walczyć.
« 1 3 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Letni deszcz. Sztylet
— Anna Brzezińska

Kołatka w kształcie łba kota czyli o tym, że nic się nie kończy
— Karina Murawko-Wiśniewska

Tegoż twórcy

Wiedźmie kłamstwa
— Anna Nieznaj

Królewny i karliczka
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Gdzie diabeł nie może, tam wiedźmę pośle
— Magdalena Kubasiewicz

Oczy błękitne jak niebo
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Jak dawniej nie będzie
— Jędrzej Burszta

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.