Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Okładki: Jak cię widzą, tak cię czytają?

Esensja.pl
Esensja.pl
Artur Długosz
Okładki mogą popytowi książki zarówno przysłużyć się, jak i zaszkodzić, mogą też wpędzić w marazm autora, konsternację sprzedawcę, zakłopotanie czytelnika, rozśmieszyć wreszcie kierowcę przewożącego paczki z książkami. Bo okładka to pierwsza wizytówka książki. I mimo, że nie musi oddawać istoty powieści, której jest wizualną prezentacją, winna zostać przygotowana i wybrana ze szczególną uwagą.

Artur Długosz

Okładki: Jak cię widzą, tak cię czytają?

Okładki mogą popytowi książki zarówno przysłużyć się, jak i zaszkodzić, mogą też wpędzić w marazm autora, konsternację sprzedawcę, zakłopotanie czytelnika, rozśmieszyć wreszcie kierowcę przewożącego paczki z książkami. Bo okładka to pierwsza wizytówka książki. I mimo, że nie musi oddawać istoty powieści, której jest wizualną prezentacją, winna zostać przygotowana i wybrana ze szczególną uwagą.
Anna Brzezińska „Zbójecki gościniec”
Anna Brzezińska „Zbójecki gościniec”
– Powinieneś przeczytać Brzezińską.
– Naprawdę?
– Zobacz! To jest właśnie jadziołek. Tylko, że powinien być czarny. Śliczny, prawda?
– Piękny…
Jadziołek faktycznie na okładce Zbójeckiego gościńca jest ładny, czego nie można niestety powiedzieć o żmiju z okładki drugiej części trylogii Anny Brzezińskiej. Ciekawe, w jakim stopniu, i czy w ogóle wizerunek jadziołka zachęcił nastolatka, inicjatora powyższego dialogu, do kupna tej książki. Tego nie dane było mi już usłyszeć…
Wiem natomiast, że okładki mogą popytowi książki zarówno przysłużyć się, jak i zaszkodzić, mogą też wpędzić w marazm autora, konsternację sprzedawcę, zakłopotanie czytelnika, rozśmieszyć wreszcie kierowcę przewożącego paczki z książkami. Bo okładka to pierwsza wizytówka książki. I mimo, że nie musi oddawać istoty powieści, której jest wizualną prezentacją, winna zostać przygotowana i wybrana ze szczególną uwagą. Nie każdy rysunek przecież na okładkę się nadaje, nie każdy plastyk ma do tego rękę, nie każdy wydawca potrafi docenić siłę dobrej okładki, nie każdy pisarz wreszcie może pozwolić sobie na przygotowanie okładki własnoręcznie, tak, by oddawała klimat powieści.
Anna Brzezińska „Żmijowa harfa”
Anna Brzezińska „Żmijowa harfa”
Okładka jest warta uwagi kto wie czy nie równie wielkiej, jakiej przykłada się do ostatnich poprawek powieści czy zbioru nowelek, które ma wieńczyć; do zakupu, których ma mamić przecież. Naturalną koleją rzecz jest fakt, że czytelnicza przygoda to nieustanna porażka ilustracji i nieustanne zwycięstwo słowa pisanego, czarnych kropek usianych tak gęsto, że umiemy budować z nich światy równie realne co nasz, bohaterów z krwi i kości, z którymi tak łatwo się identyfikujemy. Książki dla dzieci, to zasadniczo same ilustracje, tutaj to one budują tło opowieści, rysują postacie, słowo jest tylko uzupełnieniem, ale każda kolejna czytana książka ma tych ilustracji już mniej, aby wreszcie pozostała tak naprawdę ta jedna jedyna, którą jest właśnie okładka.
Dlatego okładka książki powinna stanowić jej kwintesencję.
A dokonanie tego to sztuka, którą, patrząc na księgarskie półki, pojęli jedynie nieliczni.
W czym tkwi oczywista siła okładki? Rzecz jasna w jej magnetyzmie, przyciągającym tego, który choć rąbek jej wyłowił na wystawie, półce czy w katalogu. Właśnie, bo okładka musi być tak dobrana i tak zaprojektowana (to naprawdę nie jest li tylko kwestia tego jednego obrazka, w grę wchodzą krój i rozmiar liter, ich rozmieszczenie etc.), aby dobrze się reprodukować. Po zmniejszeniu do rozmiarów znaczka pocztowego wciąż powinna prezentować się interesująco i intrygująco, a gdyby jeszcze zachowała te atrybuty przy reprodukcji pozbawionej kolorów, a jedynie w odcieniach szarości oznaczałoby to, że właśnie udało nam się posiąść Wielką Tajemnicę Dobrej Okładki (WTDO).
Stephen Baxter „Tratwa”
Stephen Baxter „Tratwa”
Bez dwóch zdań okładka musi spełniać następujące kryteria:
– czytelność: jak pisałem wyżej, zwykle, choć są od tego odstępstwa, mamy obrazek, zwykle stanowiący tło całej okładki (przynajmniej w przypadku beletrystyki) oraz kilka w najlepszym przypadku wyrazów; tytuł, imię i nazwisko autora (autorów), ewentualnie jeszcze podtytuł, czy tytuł serii; zdarza się też, choć w przypadku polskich wydawców sporadycznie zdobienie okładki notką reklamową, będącą krótkim ekstraktem opinii pisarza, wydawcy, recenzenta (vide Tratwa Stephena Baxtera, gdzie widnieje fragment wypowiedzi na temat książki Joego Haldemana). Zdawałoby się na pierwszy rzut oka, że ich wzajemne dopasowanie nie powinno stanowić wielkiego wyzwania, miejsca jest przecież wystarczająco wiele, ale jak pokazują półki jest to jednak pewien problem. Tutaj zagrożeniem jest niewłaściwy dobór kolorystyczny poszczególnych elementów, zadbać też trzeba, aby litery nie przesłaniały głównego motywu obrazka okładki, wreszcie też należy zastanowić, czy naprawdę dana praca plastyczna na nią się nadaje (vide ponownie Baxter i jego „Pływ”, gdzie plastyka jest wyraźnie za miałka, płaska.) Dochodzi do tego wszystkiego jeszcze nienaganny proces produkcyjny. Mam oto przed sobą 2 tom cyklu Centrum Galaktyki napisany przez Gregory′ego Benforda (nasza recenzja), rzecz zdecydowanie ciekawa, ale okładka pozycji jest ciemna choć oko wykol (i bardzo słaba). I co z tego, że litery mamy żółte i białe, więc na ciemnym tle czyta się je dobrze, skoro tego tła praktycznie nie widać. To chyba wyraźny efekt pomyłki podczas składu, czy druku książki, bo przecież gdyby tak nie było wydawca zdecydowałby się pewnie na zwykłe, jednolite czarne tło. Jak smoła. Efekt taki sam.
Stephen Baxter „Pływ”
Stephen Baxter „Pływ”
– charakterystyczność: wiadomo, że jak chcę się komuś coś sprzedać, to trzeba pokazać mu to, co ewentualnego klienta interesuje. Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że na okładce książki o smokach może znajdować się opisywany stwór, jeśli mamy do czynienia ze space operą to warto może zdecydować się na jakiś statek w przestworzach. Ale to nie musi być regułą. I być nie powinno. Sztuka oddawania tematyki książki nie sprowadza się bowiem, do wybrania czy zlecenia pracy plastycznej, która mogłaby być ilustracją owej książki. Bo, jeszcze raz, obraz na okładce to nie ilustracja. Rządzi się zupełnie innymi prawami. Pamiętam, jak kilka lat temu, polskie księgarnie dopadła pierwsza fala zachodniej fantasy. Nie dość że niemal każda z tych książek miała na okładce półnagą kobietę, to jeszcze wszystkie były równie monotonne. Okładka książka winna być charakterystyczna dla gatunku opowieści i dobry plastyk-grafik znający główne założenia pozycji nie będzie miał z dobraniem frontu pozycji większych problemów, dobierając liternictwo, jego rozmiar i krój wskaże nam, czy powieść osadzona jest w świecie cybernetycznych wojen czy też baśniowej krainie, nawet bez pomocy żadnego obrazka. Ale takiego artystę trzeba zatrudnić, a na to wydawnictwa chyba skąpią, woląc kupować niemal hurtowo reprodukcje jakichś obrazów i tłoczyć swe jednolite okładki-koszmarki. Powieść z gatunku fantasy to nie zawsze przecież smoki i bywało nieraz w historii, że front książki stał w wyraźnej sprzeczności z jej treścią – np. nigdzie nie było mowy o dwugłowym słoniu, który wyraźnie widnieje na okładce. Dawno temu pracowałem w firmie, która wydawała w Polsce wojenne gry planszowe; z łezką w oku wspominam, jak okładkę niemal każdej gry na zamówienie malował i przysyłał z Belgii Zbigniew Kasprzak…
Gregory Benford „Przez morze słońc”
Gregory Benford „Przez morze słońc”
– elegancja: o ile poprzednie dwa kryteria są oczywiste i dość obiektywne, o tyle z elegancją jest jak z modą. Nie dość, że zmienia się, to jeszcze fluktuuje między ludźmi. To, co podoba się mi, nie musi podobać wydawcy etc. Zawężmy jednak pojęcie elegancji do pewnego minimum dobrego smaku. już tu wypadają nam wszelkie półnagie, umięśnione kobiety o złotej cerze oraz ociekające krwią miecze, kły i pazury. Oraz estetyki, gdzie jako przykład podam serię Odmienne Stany Fantastyki wydawnictwa SR. Mam właśnie obok W poszukiwaniu nieznanego Kadath i włos jeży mi się na głowie na widok frontu – najnormalniej w świecie okładka się „nie klei”. Niby to samo liternictwo na górze i na dole ale do siebie nie pasuje. Można za to zdecydowanie powiedzieć, że okładki SuperNOWEJ są eleganckie. W sensie kompozycji, bo z plastyką ich wieńczącą jest coraz gorzej (vide wspomniany żmij ze Żmijowej harfy), choć i tu zdarzają się perełki, jak choćby W kraju niewiernych, ale w tym przypadku zasługa stoi po stronie grupy ludzi, którzy podjęli się realizacji filmu komputerowo animowanego na podstawie jednego z opowiadań wchodzących do zbiorku, i na tyle mocno wsiąkli w ten projekt, że dogłębnie poznali istotę utworu. I oto chodzi.
Jacek Dukaj „W kraju niewiernych”
Jacek Dukaj „W kraju niewiernych”
Wspomniany wcześniej proces reprodukowania okładki może stanowić pewien techniczny test, umożliwiający weryfikację wyboru i projektu frontu, ale jest to test nieludzki, techniczny właśnie, jako że przede wszystkim koncentruje się on na jakości skomponowania okładki z jej podstawowych składników, jakimi są obraz, tytuł, autor, seria, wydawnictwo itd. Nie uwzględnia on czysto ludzkiego czynnika, który to starałem się omówić przed chwilą w trzech podstawowych kryteriach, a od którego myślenie o froncie książki należy zacząć.
Właściwy proces przygotowywania okładki przyniesie korzyści wszystkim zainteresowanym. To nie są tylko fanaberie wybrednego czytelnika kolekcjonera. Dobra okładka jest lepiej przez sprzedawcę eksponowana, bo jest ciekawa, oryginalna, czytelnik łatwiej wychwytuje ją wzrokiem z tych samych przyczyn, autor jest zadowolony, że tak pięknie oddaje nastrój opowieści której poświęcił kilka miesięcy życia, a czytelnik szczęśliwy, że tak ładnie wygląda, nie musi się też wstydzić czytać jej w pociągu i obawiać podejrzeń o dewiacje. Okładki książki wpływają też przecież na pierwsze wrażenia recenzentów i wrogów danego rodzaju literatury. Ci, którzy do fantastyki w takiej czy innej formie czują wyraźną niechęć na widok koszmarnego frontu skrzywią się i umocnią w swym przekonaniu.
Zdaje sobie sprawę, że pominąłem w tekście wiele istotnych zagadnień, ale zamierzeniem moim było podsumowanie jedynie tytułu artykułu, nie zaś pisanie elaboratu na temat projektowania okładek, choć kto wie, czy temat ten nie jest tego wart.
koniec
1 września 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Zasłużyć na pamięć
— Artur Długosz

Tylko we dwoje
— Artur Długosz

Dokąd jedzie ten tramwaj?
— Artur Długosz

Kroki w Nieznane: Mój wehikuł czasu
— Artur Długosz

A na imię ma Josephine
— Artur Długosz

Cicho sza
— Artur Długosz

Komiksy z przemytu: Niepozornie prosta historia
— Artur Długosz

Jubileusz: „Fraletz” vs. „Valzeta”
— Artur Długosz, Konrad Wągrowski

Dekoltem i szpadą
— Artur Długosz

Co łączy entropię i plamkę ślepą
— Artur Długosz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.