Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Przy herbacie: Dole i niedole oraz zadziwiające wybryki tłumaczy

Esensja.pl
Esensja.pl
Życie tłumacza nie jest łatwe – czyha na niego mnóstwo pułapek, od płci postaci trzecioplanowych poczynając, a kończąc na zagadnieniu, czy bohater fantasy imieniem Bystrystrumień może jeść mandarynki, siedząc po turecku.

Agnieszka ‘Achika’ Szady

Przy herbacie: Dole i niedole oraz zadziwiające wybryki tłumaczy

Życie tłumacza nie jest łatwe – czyha na niego mnóstwo pułapek, od płci postaci trzecioplanowych poczynając, a kończąc na zagadnieniu, czy bohater fantasy imieniem Bystrystrumień może jeść mandarynki, siedząc po turecku.
Wiele lat temu znalazłam w bibliotece Alliance Française „Alicję w Kainie Czarów”, z którą tłumacz zrobił coś kuriozalnego1): wszystkie gry językowe przełożył dosłownie, dodając w odnośnikach wyjaśnienia, że „w oryginale to słowo brzmi podobnie do takiego to a takiego słowa”. Odnośniki zajmowały mniej więcej połowę każdej strony, w wyniku czego powieść Carrolla przypominała jakieś opracowanie naukowe.
Wśród polskich wydawnictw na szczęście nie natrafiłam na nic podobnego; najbardziej zdumiewającym zachowaniem tłumacza była działalność Zbigniewa A. Królickiego w „Smoku na piedestale” (cykl „Xanth”), który mnóstwo gier słów pozostawił… w oryginale. Fakt, po co się trudzić nad oddaniem po polsku zbieżności brzmienia „enor-mouse” (mysz-gigant w zoo pewnej wiedźmy) oraz „enormous”, skoro można napisać, że „Kolejna klatka zawierała ENOR-MOUSE chrupiącą wielki kawał sera” i sprawa załatwiona. Takich kwiatków jest w tej książce więcej – owszem, naszpikowana kalamburami twórczość Piersa Anthony’ego nie jest łatwym kawałkiem chleba dla tłumaczy, ale żeby aż tak lekceważące podejście?!
Na przeciwległym biegunie zostawiania słów w oryginale znajduje się przesadna dążność do przekładania na polski wszystkiego, niezależnie – z sensem czy bez. Tu kłania się dorobek Jerzego Łozińskiego (od jego nazwiska fani Tolkiena ukuli nawet określenie „łozizm”) dotyczący nazw własnych we „Władcy Pierścieni”. Rzeka Brandywine stała się Gorzawiną (choć sam Tolkien w przypisach stanowczo odżegnywał się od alkoholowego kojarzenia tej nazwy), Merry Brandybuck – Radostkiem Gorzaleniem (w zamierzeniu gorzałka + jeleń, choć efekt kojarzy się raczej z gorejącym leniem), Rivendell – Tajarem i tak dalej. Co gorsza, niektóre słowa spolszczył bardzo niekonsekwentnie: Bag End i Baggins stały się Bagosznem i Bagoszem, choć rozwiązania w rodzaju Torbice i Torbowski narzucają się z siłą wodospadu. Spolszczanie na siłę zdarza się czasem również tłumaczom książek obyczajowych – Hanna Pawlikowska w cyklu o Adrianie Mole’u koniecznie musiała zmienić Grace Pool na Grację Basen, a Bernarda Porke na Bernarda Wieprzę (sic!).
Swoją drogą, nazwy własne, które po angielsku coś znaczą, to zagwozdka wielu tłumaczy, szczególnie literatury fantasy, gdyż tam często się takie zdarzają. Imiona będące po prostu nazwami przedmiotów czy cechami (jak w cyklu Robin Hobb o królewskim skrytobójcy) można przetłumaczyć bez większych problemów – chyba że dana rzecz ma w języku polskim rodzaj gramatyczny nie odpowiadający płci właściciela. Gorzej z imionami „kombinowanymi”, jak Silvermoon, Thundershield czy Blackhawk. W wersji polskiej brzmiałyby nazbyt indiańsko (tylko czy ma to jakiekolwiek znaczenie dla młodego czytelnika, który zapewne ani jednej książki o Indianach nie oglądał na oczy?), byłyby długie w pisowni i niezbyt wygodne w odmianie, a efekty mogłyby być niezamierzenie śmieszne: „…i wtedy Szary Wilk krzyknął do Śmigłostrzałego, żeby ze starym Dębową Tarczą zaszli smoka z lewej”? Nieee.
Imiona i nazwiska tego typu nosi wiele postaci w cyklu „Dragonlance” – pierwsza tłumaczka tego cyklu, Dorota Żywno, pozostawiła je w oryginale, co było rozsądnym rozwiązaniem, zachowującym klimat powieści. Dla odmiany Piotr W. Cholewa, tłumacząc dyskowy cykl Pratchetta, woli znaczące nazwiska przekładać dosłownie, co w przypadku krasnoludów niekiedy wygląda dziwnie, dając efekty w rodzaju „Bjorn Wręcemocnysson”, jednak w powieści humorystycznej jest jako-tako usprawiedliwione.
Oprócz nazwisk postaci grząskim gruntem dla tłumacza jest ich płeć: w języku angielskim nie definiowana przez formy gramatyczne i stąd często niewiadoma u pojawiających się przelotnie lub tylko wspominanych postaci trzecioplanowych. Było tak na przykład w „Harrym Potterze”, gdzie w polskiej wersji z tomu na tom profesor Vector musiał stać się panią profesor, ponieważ autorka sprecyzowała płeć dopiero w kolejnej powieści. Na szczęście w epoce umożliwiającej bezpośredni kontakt mailowy z pisarzem takie wpadki zdarzają się coraz rzadziej. Odwróceniem tej sytuacji są przypadki, kiedy anglojęzyczny autor celowo ukrywa fakt, czy jakaś postać (na przykład narrator) jest kobietą, czy mężczyzną – po polsku wymuszałoby to narrację w czasie teraźniejszym oraz przeróżne wygibasy stylistyczne, na przykład „odczuwam zmęczenie” zamiast „jestem zmęczona/y”.
Mówiąc o wygibasach stylistycznych, nie zapominajmy o takim problemie jak gwary i archaizacje. Jak je przekładać na polski? Staroświecki akcent krasnoluda z „Order of the Stick” zmienić na język bohaterów Sienkiewicza? Londyńskim ulicznikom kazać mówić jak warszawscy cwaniacy, a szkockim góralom włożyć w usta gwarę zakopiańskich baców? Niby można, ale… efekt byłby dziwny. Wymyślenie jakiejś własnej stylizowanej wersji polszczyzny jest rozwiązaniem lepszym, lecz trudnym i tak czasochłonnym, że obecnie mało którego tłumacza na to stać, więc wiele polskich wersji z konieczności zostaje zubożonych o tę warstwę (sama ze zdumieniem przyjęłam wieść, jak starannie różnicowany jest język postaci w powieściach Tada Williamsa – w polskim przekładzie zupełnie tego nie widać). Dodatkowym problemem – na szczęście rzadko się pojawiającym – jest casus rosyjskiego tłumaczenia „Mechanicznej pomarańczy”: co zrobić, jeśli w tekście pojawiają się cytaty z obcego, kompletnie niezrozumiałego dla większości bohaterów języka i jest to… nasz język? Albo jeżeli nie nasz, to nieźle w naszym kraju znany i nie kojarzący się z czymś dziwnym z drugiego końca świata?
Wypada też wspomnieć o klasycznych pułapkach czyhających na tłumaczy: nieumyślnym zastosowaniu obcej składni zdania (co oczywiście powinien wyłapać redaktor) czy „fałszywych przyjaciołach”. Nawet w dobrze przetłumaczonym „Siostrzeńcu czarodzieja” C.S. Lewisa przydarzyła się wpadka pomylenia obłąkanej z lunatyczką; w „Zorzy północnej” Pullmana dowiadujemy się, że zombie „wygląda jak tułów”, zaś ile razy natrafiłam na słowo „funny” przetłumaczone wbrew kontekstowi jako „zabawny”, a nie „dziwny”, tego nawet nie zliczę. Przekładając książkę dziejącą się w innym świecie, można wpakować się na minę, jeśli polski odpowiednik przedmiotu lub czynności zawiera nieobecne w oryginale odniesienia do ziemskich realiów. Czy w świecie, w którym nie było Turcji, Włoch i Chin, bohater może siedzieć po turecku i jeść orzechy włoskie oraz mandarynki? Czy wolno mu pójść do sławojki albo okazać się szowinistą? W tych ostatnich pytaniach dotykamy już bardziej ogólnej kwestii z gatunku „jakich słów wolno używać w fantasy” – oczywiście zbyt rygorystyczne usuwanie zapożyczeń mogłoby doprowadzić do sytuacji, którą wiele lat temu opisał w jednym ze swych felietonów Andrzej Sapkowski: ze zdania o królu patrzącym na rycerzy po usunięciu wyrazów pochodzenia niemieckiego, czeskiego i łacińskiego pozostały tylko konie.
koniec
18 kwietnia 2010
1) Mam nadzieję, że kuriozalnego również dla Francuzów, bo jeżeli u nich wszystkie tłumaczenia literatury obcej tak wyglądają, to strach się bać…

PS. Herbata na dziś: Nepal parvati (czarna o subtelnym aromacie owoców egzotycznych).

Komentarze

18 IV 2010   23:35:36

Mnie dziwić nie przestanie nazwanie Tiffany Aching (z "Wolnych Ciutludzi" Pratchetta) Akwilą Dokuczliwą. Pomijając brak jakichkolwiek powiązań między imionami - Akwila to imię MĘSKIE. Na plus policzyć należy jednak tłumaczce zgrabne przełożenie "Nac Mac Feegle" na polski. Tymczasem PWC, słynący przecież ze zgrabnych tłumaczeń, w jednej z "dyskowych" powieści zostawił nazwę w oryginale.
Najbardziej jednak irytują mnie w tłumaczeniach... przekleństwa. Dokładniej zaś mówiąc: kalki gramatyczne. Np. "Give me that f-ing gun" nagminnie tłumaczone jest jako "Daj mi ten sypany pieprzem pistolet". A ja bym chciał swojskie: Dawaj, przecinek, ten pistolet". Użycie imiesłowu przymiotnikowego biernego zdecydowanie wydłuża komunikat - co w przypadku ostrego polecenia osłabia jego siłę. A chodzi o moc właśnie - i tu jak ulał pasuje ulubiony polski znak przestanKowy. No cóż... Spotkałem się w życiu z bodaj jedną książką, w której przekleństwa potraktowano z należytą atencją. Szkoda, że sama książka kiepska... A zabiło mnie "piece of shit" przetłumaczone jako... "kawałek gówna"

19 IV 2010   00:30:36

IMO o ile w języku potocznym "sypiący pieprzem pistolet" jest trochę nienaturalny, to już "jedzący banany pistolet" zdarza się nagminnie, więc chyba nie o imiesłów przymiotnikowy tu chodzi. ;)

19 IV 2010   18:17:13

Co do ostatniej uwagi Agnieszki: Andrzej Sapkowski pisał też, że akcja fantasy wcale nie dzieje się w rzeczywistej przeszłości, lecz zupełnie w innym świecie; stąd też nie ma potrzeby ani sensu stosować archaizmów ani unikać współczesnych słów wyrażeń. I chyba miał tutaj rację. Cykl wiedźmiński czyta się przecież świetnie; otwarte nawiązania do np. genetyki odbiorowi książki wcale mu, moim zdaniem, nie szkodzą.

19 IV 2010   19:00:36

Tłumacz ma jednak zwykle jeszcze jeden problem. Mianowicie taki, że nigdy nie wie, co mu autor w kolejnej książce wymyśli. A jakoś dziwnie tak się dzieje, że nasz ulubiony ciąg dalszy jednak powstaje. I coś, co tłumacz w pierwszym tomie cyklu w dobrej wierze popełnił, może mu się czkawką odbijać przy przekładzie tomów kolejnych. Weźmy chociażby tłumaczenie nazwisk czy imion coś oznaczających. Różne tu są szkoły i techniki (pono żadna doskonała), ale skłaniałbym się raczej ku tłumaczeniu na polski tych imion i nazwisk, które z jakiegoś względu są istotne dla treści lub łatwe do tłumaczenia. Ale zaraz by się na takiego tłumacza obrażać poczęli czytelnicy, że jak to, że te imiona tłumaczy, a tamtych nazwisk to już nie? A no, mogłoby tak być, że właśnie nie. I miałby tłumacz rację, bo akurat autor wprowadził na karty powieści jakiegoś osobnika o zabawnie/szyderczo/dziwacznie brzmiącym nazwisku, i nic ponadto. Osobnik pojawił się, powiedział 2 zdania albo był jedynie wymieniony przez narratora - i już. Wszystko. Tłumaczyć jego nazwisko? Niekoniecznie. A może w brzmieniu przypominało ono jakiś nowy wszystko-piorący proszek, którego reklamę natrętnie serwowano na kanale oglądanym sporadycznie przez pisarza? I autor, dając niesympatycznej postaci nazwisko kojarzące się z brzmienia z owym proszkiem, chciał w ten sposób dać małego prztyczka w nos reklamodawcy? Może tak, a może twórcy po prostu wpadło do głowy coś dość osobliwego w brzmieniu i postanowił przelać to na papier.
I wracamy do punktu wyjścia, czyli do naszego biednego tłumacza, który musi domyślać się, co autor miał na myśli. A autor - kawalarz - zawsze mu może w kolejnej książce rozbudować całą barwną historię zbudowaną wokół znaczenia nazwiska, które biedny, nie podejrzewający niczego tłumacz pozostawił w oryginalnym brzmieniu...
I znowu się nasz tłumacz będzie musiał wykazać inwencją, bo czytelniczy są coraz bardziej wymagający, już i na forach komentować jakość tłumaczenia potrafią, niewdzięcznicy.

20 IV 2010   13:20:35

Hmmm - zawsze można na zasadzie kompromisu tłumaczenie imion umieszczać w przypisach. Lepsze to, niż wcale ich nie zamieszczać.

Odnośnie tłumaczeń imion i nazw - z jednej strony trochę szkoda, że nazwiska rodowe i nazwy miejsc w "Pieśni ognia i Lodu" zostają w oryginale, bo czytelnik nie znający angielskiego wiele traci... z drugiej tłumaczenia na polski, brzmiałyby dosyć karkołomnie, no bo jak np. zgrabnie przetłumaczyć takie Winterfell... bo przecież nie Zimospad a Nadejście Zimy brzmi trochę za długo.

09 V 2012   23:07:23

Casus "Mechanicznej Pomarańczy" i rosyjskiego przypomniał mi o własnym doświadczeniu czytelniczym. Książka pisana po angielsku, jedna z bohaterek ma rosyjskie korzenie i jak się wzburzy, to zaczyna mówić językiem naszych wschodnich sąsiadów. Zapis zgodny z angielską fonetyką, która do rosyjskiej przystaje bardzo słabo - czytało mi się to co najmniej dziwacznie, a jak próbowałam pokombinować nad tłumaczeniem tak, żeby oddać specyfikę faktu, że bohaterka mówi po rosyjsku z wymową angielską... Umysł zawiązał mi się w supeł.

Natomiast w poruszanym w w komentarzu tłumaczeniu "Pieśni Lodu i Ognia" irytowało mnie to, że część nazw jest przekładana na polski, a część nie, choć też są "znaczące". Nie mogę ścierpieć, że obok siebie funkcjonuje Koniec Burzy i Królewska Przystań, a obok Winterfell i Casterly Rock. Odbieram to jako pewnego rodzaju "poddanie się" tłumacza.

10 V 2012   11:32:03

To prawda, że mógł się już zdecydować w jedną stronę i albo tłumaczyć wszystko, albo nie tłumaczyć wcale.
Ha, pamiętam, jak kiedyś mieliśmy z kumplami spory ubaw wymyślając, jak można by tłumaczyć imiona i nazwy z "Pieśni" "na Łozińskiego".
Ot choćby Teodor Szaradość, Edward Surowy, Jańcio Śnieg...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Po komiks marsz: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Po komiks marsz: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Krótko o filmach: Walka Thora z podwodnym Sauronem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Weekendowa Bezsensja: Wszystko, czego nigdy nie chcielibyście wiedzieć o… Esensji (31)
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.