Można podróżować wszędzie, więc wydawać by się mogło, że co, jak co, ale całą Europę znamy już na wylot. Czy na pewno? A Wyspy Owcze? Chwileczkę… gdzie to jest? Michalski i Wasielewski nie tylko wyjaśniają nam gdzie to jest, ale i jak tam jest. I robią to w taki sposób, że od razu ma się ochotę tam pojechać. Nawet pomimo faktu, że deszcze padają tam przez ponad trzysta dni w roku.
Uratować skrawki
[Marcin Michalski, Maciej Wasielewski „81:1” - recenzja]
Można podróżować wszędzie, więc wydawać by się mogło, że co, jak co, ale całą Europę znamy już na wylot. Czy na pewno? A Wyspy Owcze? Chwileczkę… gdzie to jest? Michalski i Wasielewski nie tylko wyjaśniają nam gdzie to jest, ale i jak tam jest. I robią to w taki sposób, że od razu ma się ochotę tam pojechać. Nawet pomimo faktu, że deszcze padają tam przez ponad trzysta dni w roku.
Marcin Michalski, Maciej Wasielewski
‹81:1›
Wyspy Owcze to kraj trampolin, ale nie ma tam wielu oczywistych dla Europejczyka rzeczy: twarogu, hokeja, lokomotyw, izb wytrzeźwień, wiewiórek, wielkiego zderzacza hadronów… To już wystarczy, by się przekonać, że żyje się tam inaczej niż w innych częściach Europy, inaczej nawet niż w Danii, mimo że Wyspy są terytorium zależnym od tego kraju. Jakie to uczucie, mieszkać tam i być Farerem, członkiem mikroskopijnego narodu, liczącego niecałe 50 tysięcy? Mieszkańcy Wysp są z siebie dumni, ale jednocześnie ciągle mają poczucie, że omija ich coś, co jest udziałem „reszty świata”.
Dwójka reportażystów „odkrywa” Wyspy Owcze i dzieli się swoimi obserwacjami z czytelnikami. W dzisiejszych czasach wiele książek powstaje na podstawie podróży do krajów, które znajdują się w czołówkach serwisów informacyjnych. Tymczasem Michalski i Wasielewski mają zupełnie inny pomysł na reportaż: próbę pokazania z pozoru mało ekscytującego skrawka Europy, który znajduje się tak daleko na krańcu świata, że często zapomina się go ująć na mapach. (Co zresztą może mieć dramatyczne następstwa, o czym przeczytamy w historii Jóhanny Vang, pierwszej w tym tomie).
„Opowieści z Wysp Owczych” nie są wyłącznie relacjami z przeżytych przygód i „afer”, często śmiesznych i groźnych (choć na „Farojach” podobno mało jest rzeczy groźnych, z wyjątkiem zjawisk przyrody), są także czymś więcej niż zapisami rozmów z rodowitymi mieszkańcami i przedstawicielami innych narodów (jest ich tam zaskakująco dużo). To również kopalnia wiedzy o historii, geografii i kulturze Wysp Owczych oraz pochodzących stamtąd wybitnych osobach. Zadziwia fakt, że jest ich tak wiele, biorąc pod uwagę małą liczebność narodu. Wśród Farerów bohaterem narodowym zostaje się jednak z zupełnie z innych powodów, niż w innych krajach. Jak na przykład uwielbiany sprzedawca materiałów budowlanych Torkil Nielsen, strzelec bramki podczas zwycięskiego meczu piłki nożnej z Austrią w 1990 roku. Choć cała piłkarska drużyna składa się z amatorów, to może ta wygrana nie jest przypadkiem, skoro na całym archipelagu są aż 23 pełnowymiarowe boiska?
Zawarte w książce teksty świadczą, że autorzy gruntownie przygotowali się do swoich podróży i pisania reportaży. Tak właśnie należy pisać dobre książki o świecie: aby dostarczały wiedzy o historii, języku, kulturze, mentalności i lokalnych zwyczajach. To godne naśladowania nawiązanie do bogatych tradycji polskiego reportażu. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na to, że bohaterami tej książki są naprawdę mieszkańcy Wysp Owczych, a nie sami autorzy, co tak często zdarza się w przypadku książek podróżniczych. Warto to podkreślić szczególnie dlatego, że obecnie reportażystom dosyć często zdarza się naśladować wzorce zagraniczne, nie zawsze najlepsze, gdzie liczy się nastawienie się na szokowanie czytelnika. To sprawia, że dominuje powierzchowność, zanika głębia spojrzenia, czytelnik nie jest inspirowany do refleksji. O tym, że wywołanie sensacji nie jest intencją autorów „Opowieści z Wysp Owczych”, świadczy między innymi relacja z Wyspy Koltur („Koltur: samotności, sprawdzam cię!”) – przejmujące studium samotności, piękny, wręcz filozoficzny fragment. Albo historia wyprawy do Víkar – o tym, że nie zawsze można osiągnąć wymarzony cel.
Autorzy porównują archipelag do „wielkiego miasta na wodzie”. Wyspy Owcze mają za sobą trudną historię, zawsze naznaczoną zmaganiem się z siłami przyrody. Tam zresztą wszystko zależy od natury. Także kształtowanie się Farerów jako narodu i ich podejście do wyzwań współczesności oraz polityki. Źródłem ich tożsamości narodowej jest między innymi zwyczaj polowania na grindwale. Dla jednych to tradycja, dla innych – barbarzyństwo, jak corrida. Barbarzyństwem z całą pewnością nie jest natomiast zrobienie sobie zdjęcia z farerską owcą – o czym przekonali się autorzy. Ale czy aby na pewno im się to udało?
Miłym zaskoczeniem są portrety Polaków, których na Wyspach Owczych jest niemało. Wielu z nich pracuje w przetwórni ryb, polscy piłkarze grają też w tamtejszych klubach piłkarskich. A w Tórshavn jest nieformalny konsulat polski, który nadrabia brak znajomości protokołu dyplomatycznego… kruszonką w brzoskwiniach i bitej śmietanie. Jego duszą jest Agnieszka („jú jú”) Johannesen, która nie wyobraża sobie nie pomagać innym Polakom, przyjeżdżającym tu na stałe, lub tylko na jakiś czas. Nie dziwią jej – znane na kontynencie właściwie już tylko z dawnych czasów – niespodziewane wizyty i telefony gości, proszących o nocleg lub inną przysługę.
Od lektury trudno się oderwać. Reportaże są zajmujące, mają zmienne tempo, ale tekst nie traci przy tym swojego rytmu. Sprawia to wrażenie, że przeglądamy album z różnymi obrazkami z Wysp. Są one różnorodne: jedne przedstawiają krajobrazy, inne – ludzi i ich emocje. Niektóre portrety są szkicowe, zwięzłe, inne – bardziej wnikliwe i bogate w opisy. Nawet, jeśli pełne humoru, to i tak podszyte melancholią, tym szczególnym stanem ducha, znanym wszystkim Farerom. „Może warto uratować chociaż skrawki?”, napisali autorzy, decydując się na ocalenie od zapomnienia szeregu szczegółów, ważnych wydarzeń i sytuacji. Nie zniechęcili się nawet, gdy tubylcy powtarzali: „po co, jest nas za mało, kogo to zainteresuje, daremna robota”. To tak, jak z tytułowym 81:1, wynikiem pewnego ważnego meczu kobiecej reprezentacji piłki ręcznej. Był to swego czasu fenomen na skalę światową, a jednak autorom trudno było dotrzeć do szczegółów związanych z tym wydarzeniem. Tę liczbę 81:1 wyobraziłam sobie tak: jeśli reporterom udało się utrwalić chociaż jedną farerską historię na osiemdziesiąt jeden, to już wiadomo, że te skrawki z pewnością warto było uratować.