EKSTRAKT: | 50% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Brama światów |
Tytuł oryginalny | La orden de sta. Ceclina |
Data wydania | 6 kwietnia 2011 |
Autor | Susana Vallejo |
Przekład | Magdalena Olejnik |
Wydawca | Jaguar |
Cykl | Porta Coeli |
ISBN | 978-83-7686-041-1 |
Format | 350s. |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Ucieszne przygody Bernarda i towarzyszy jego |
EKSTRAKT: | 50% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Brama światów |
Tytuł oryginalny | La orden de sta. Ceclina |
Data wydania | 6 kwietnia 2011 |
Autor | Susana Vallejo |
Przekład | Magdalena Olejnik |
Wydawca | Jaguar |
Cykl | Porta Coeli |
ISBN | 978-83-7686-041-1 |
Format | 350s. |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Fedra ogólnie była niezniszczalna. Czy z niej skórę pasami darli, czy też przypalali pogrzebaczem.
@ Tylko skąd w jego żołądku powietrze wydychane przez Yebrę?
Wszak powszechnie wiadomo, że zakochani Hiszpanie oddychają żołądkiem... Tak, wiem, to nie o to - otóż w książce chodzi o to, że Bernardo i Yebra nocują przez kilka nocy w jednym szałasie, on zaś spać nie może bo powoli uświadamia sobie, że jej pragnie.
Co do ostatniego cytatu - brrrr
„Fedra ogólnie była niezniszczalna. Czy z niej skórę pasami darli, czy też przypalali pogrzebaczem.”
Cóż, nie wszyscy są w stanie znosić pieszczoty w rodzaju codziennego gwałcenia metalowym prętem z równą gracją, co Fedra.
„Wszak powszechnie wiadomo, że zakochani Hiszpanie oddychają żołądkiem...”
Trudno mi uwierzyć, że zdanie „Żołądek to ściskał mu się, to znów wypełniał powietrzem rytmicznie wydychanym przez Yebrę.” to tylko wymysł Vallejo.
Pisarze, zwłaszcza ta pisarka, bywają tępi i toporni, ale z reguły nie aż tak. Inaczej ma się sprawa z tłumaczami (i redaktorami). Co prawda nie znam hiszpańskiego, ale podejrzewam, że zawinił tutaj właśnie tłumacz. Jeżeli zdania tego typu pojawiają się w przekładach, to często okazuje się, że w oryginale zdanie brzmi całkiem sensownie, a wyszedł bełkot, bo tłumacz bezrefleksyjnie zastosował pierwszy synonim jaki mu przyszedł do głowy nie uwzględniając różnic w zakresach znaczeniowych słów w obu językach (dobrym przykładem powyższego jest nagminne tłumaczenie „child’s guardian” jako „strażnik dziecka”, trzeba być wyjątkowym matołem, żeby w tym kontekście wybrać akurat ten synonim zamiast „opiekun”). Poprawny przekład mógłby brzmieć w następujący sposób: „Tułów to ściskał mu się, to znów wypełniał powietrzem rytmicznie wydychanym przez Yebrę.” Nadal topornie, ale już nie zupełny kretynizm.
Tułów mu się wypełniał? Jak rozumiem, powietrze docierało doń przez rany postrzałowe?
"Oddychał powietrzem wypuszczanym przez Yerbę, które wypełniało jego płuca, dostawało się do jego krwi... Oddychał Yerbą". Tak by to było w paranormal-romance. Sex przez inhalację.
Ranny to on nie był wtedy. Ja rozumiem, że to ten nieszczęsny żołądek, co to mu się kurczył i rozkurczał owo powietrze mieścił... Tja...
Na pociechę dodam, że gastryczne męki Bernarda skończyły się wkrótce, bo po owych paru nocach w jednym namiocie para bohaterów zdecydowała się ze sobą przespać... Och, popełniłam właśnie straszliwy spoiler :P
W gazetowych „Malwersantach” kapitan Szczęsny jest jedynie postacią drugoplanową. Przed szereg wybijają się inni stróże porządku i prawa: porucznik Kręglewski i inspektor Kowalski z kontroli państwowej. Ale i tak wszystko, co w tej powieści najważniejsze, kręci się wokół postaci Jana Wilczyńskiego – urzędnika w Centrali Garbarskiej, który ma tylko jedno marzenie: by nie zabrakło mu przed kolejną wypłatą pieniędzy na życie.
więcej »Na toruńską oficynę C&T można liczyć! Czasami wprawdzie oczekiwanie trwa kilka miesięcy, ale w końcu wydaje ona kolejną, wcześniej nieznaną w Polsce, powieść Georges’a Simenona. Tym razem wybór padł na powstałą w połowie lat 50. ubiegłego wieku książkę „Maigret u pana ministra”. To historia śledztwa w sprawie zaginięcia dokumentu, który po opublikowaniu mógłby wysadzić w powietrze układ polityczny Czwartej Republiki.
więcej »„Rękopis Hopkinsa” R. C. Sherriffa nie jest typową powieścią o końcu świata. Jak na książkę mającą swoją premierę w 1939 roku, prezentuje się ona całkiem nieźle także w dzisiejszych czasach.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Nie spodziewajcie się hiszpańskiej Inkwizycji
— Beatrycze Nowicka
Tryby historii
— Beatrycze Nowicka
Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka
Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka
Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka
Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka
Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka
Z tarczą
— Beatrycze Nowicka
Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka
Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka
Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka
„Dotarcie do niego – dodam, że konno i po trakcie – zajmuje przyjaciołom… kilka tygodni. Co też bohaterowie mogli zatem robić po drodze? Być może pewne światło rzucają na to słowa autorki „w sumie najpoważniejszym problemem, jakiemu musieli dotąd stawić czoło, były obolałe pośladki Bernarda” (dobra, przyznaję, nieco dalej wyjaśnione zostaje, że obolałe od jazdy).”
Ale cienias. Taka Fedra też nieraz miała obolały tyłek od ostrej… jazdy, a jakoś sobie zawsze radziła z dotarciem gdzie trzeba na czas.
„Starał się zasnąć (…) godziny wlokły się, a senność wciąż nie nadchodziła. Żołądek to ściskał mu się, to znów wypełniał powietrzem rytmicznie wydychanym przez Yebrę.”
Tylko skąd w jego żołądku powietrze wydychane przez Yebrę?
Pozwolę sobie przytoczyć tutaj cytat z pewnej znanej powieści:
„Miał on wielki mieszek z kanką słoniową, którą, włożywszy w zad, dawał enemę wietrzną; mówił, iż takową enemą wyprowadza z wnętrza wszystkie wiatry, co rozdymając wnętrzności sprawiają kolkę.
Jeżeli zaś choroba była mocniejsza i uporczywsza, natenczas napełniał pierwej miech powietrzem i wsadziwszy rurkę do otworu wpuszczał je do wnętrzności chorego, potem wyciągał ją dla napełnienia znowu powietrzem, zapchawszy jednak pierwej otwór u chorego palcem. Przez powtarzanie kilka razy tej operacji wiatr wpuszczany musiał gwałtownie wybuchnąć i porwać ze sobą powietrze szkodliwe, a chory powracał do zdrowia. Widziałem, jak uczynił te doświadczenia na jednym psie: przy pierwszym żadnego nie postrzegłem skutku, przy drugim zaś pies o mało nie pękł i taki nareszcie zrobił wybuch, iż prawdziwie mnie i mojemu przewodnikowi źle się zrobiło. Pies zdechł na miejscu, a doktor zabrał się do przywracania mu życia tym samym sposobem.”
No i wszystko jasne. Jak się facet regularnie oddaje takim praktykom to nic dziwnego, że ma pewne dolegliwości zdrowotne i wlecze się niemiłosiernie.