Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bradley P. Beaulieu
‹Wichry archipelagu›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWichry archipelagu
Tytuł oryginalnyThe Winds of Khalakovo
Data wydania20 września 2011
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca Prószyński i S-ka
CyklBallada o Anusce
ISBN978-83-7648-918-6
Format640s. 125×195mm
Cena42,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Dobre chęci czasami nie wystarczą
[Bradley P. Beaulieu „Wichry archipelagu” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Tworząc „Wichry archipelagu”, Bradley P. Beaulieu niewątpliwie miał kilka dobrych pomysłów. Niestety, nie zapanował nad materią literacką, przez co powstała powieść chaotyczna i sprawiająca wrażenie niedopracowanej.

Beatrycze Nowicka

Dobre chęci czasami nie wystarczą
[Bradley P. Beaulieu „Wichry archipelagu” - recenzja]

Tworząc „Wichry archipelagu”, Bradley P. Beaulieu niewątpliwie miał kilka dobrych pomysłów. Niestety, nie zapanował nad materią literacką, przez co powstała powieść chaotyczna i sprawiająca wrażenie niedopracowanej.

Bradley P. Beaulieu
‹Wichry archipelagu›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWichry archipelagu
Tytuł oryginalnyThe Winds of Khalakovo
Data wydania20 września 2011
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca Prószyński i S-ka
CyklBallada o Anusce
ISBN978-83-7648-918-6
Format640s. 125×195mm
Cena42,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Wychowałam się na rosyjskich bajkach, stąd motywy związane z kulturą naszego wschodniego sąsiada budzą we mnie ciepłe uczucia. To głównie informacja o tym, że w „Wichrach archipelagu” pojawia się nacja wzorowana na Rosji z czasów bojarów, sprawiła, iż sięgnęłam po tę powieść. Liczyłam na przygodową historię osadzoną w barwnym świecie, może nawet nieprzesadnie oryginalną, za to będącą koktajlem różnorodnych pomysłów. Okazało się jednak, że Bradley P. Beaulieu może i miał wizję, ale już przelanie jej na papier udało się mu nieszczególnie.
Sama historia jest dosyć tradycyjna. Jeden z głównych bohaterów to młody książę, uwikłany w rodzinne powinności i starający się wyjaśnić przyczyny plagi nękającej jego ojczyste strony. Książę spotyka tajemniczego chłopca, obdarzonego niezwykłymi magicznymi zdolnościami i odkrywa, że świat stoi na krawędzi zagłady. Tymczasem niby-arabscy rebelianci/terroryści sieją zamęt, kompletują zestaw magicznych kamieni i knują bardzo mroczne plany. Pewnie dlatego, że miejscem akcji jest archipelag, automatycznie nasunęły mi się skojarzenia z Ziemiomorzem – w „Wichrach…” pojawia się kilka motywów niemal identycznych do obecnych w „Najdalszym brzegu”. Trzeba jednak zaznaczyć, że powieść Beaulieu ma zupełnie inny charakter, a na plan pierwszy wysuwają się raczej poczynania terrorystów i walka o władzę pomiędzy szlacheckimi rodami niż ratowanie świata.
Tworząc swoje uniwersum, autor chciał się wyróżnić i zdecydował się na realia już nie quasi-średniowieczne, lecz jeszcze nie steampunkowe. Również sięgnięcie po motywy rosyjskie stanowi ciekawą odmianę – dla amerykańskiego czytelnika Kałakowo zapewne było nawet bardziej egzotycznym i świeżym pomysłem niż dla Polaków. Pojawiają się odpowiednio brzmiące imiona i nazwy własne tudzież nieliczne wyrazy w rodzaju da, niet, strielec, sotnia itp. Dalej „rosyjskość” Lądowców przejawia się także w tym, że ubierają się w czerkieski i futrzane czapki, chętnie noszą brody, pijają dużo wysokoprocentowych alkoholi i grają w karty. Czegoś jednak zabrakło – może owej mitycznej „słowiańskiej duszy”.
Drugą zamieszkującą wyspy nacją są jej rdzenni mieszkańcy, których Beaulieu upodobnił w wyglądzie i słownictwie do stereotypowego wyobrażenia na temat Arabów (choć już ich religia jest bliska buddyzmowi, a kobiety traktowane są na równi z mężczyznami), stanowiący ciekawy kontrast dla Lądowców. Warto też wspomnieć o podstawach tutejszej magii. Uniwersum „Wichrów…” składa się z dwóch płaszczyzn – rzeczywistej oraz zamieszkanego przez duchy i żywiołaki „świata poza”. Pomiędzy tymi częściami znajduje się eter, umożliwiający porozumiewanie się na dalekie odległości i podróże za pomocą latających statków. Z kolei żywiołaki pięciu rodzajów mogą łączyć się z niektórymi śmiertelnikami i użyczać im swoich mocy. Z pomysłów należałoby jeszcze wymienić kamienie duszy, choć ich zasada działania nie została do końca wyjaśniona.
Zapowiadało się smakowicie, niestety Beaulieu w wielu miejscach nie dopracował szczegółów. Akcja powieści rozpoczyna się zimą, srogą a rosyjską, ze śniegiem po pas. Refleksja się nasuwa, że klimat morski powinien być raczej łagodniejszy, chyba że owe wyspy znajdowałyby się w klimatycznym odpowiedniku strefy podbiegunowej (a tak raczej nie jest, sądząc choćby po roślinności czy braku wiecznej zmarzliny). W pewnym momencie w opisie pałacowej sali pojawiają się „świeże kwiaty”. Można jeszcze milcząco założyć, że jakoś magicznie je wyhodowano, tyle że po paru dniach w Kałakowie nastaje wiosna. Nie mija miesiąc „czasu wewnętrznego” i autor informuje nas: „było ciepło i wilgotno. Wstał jeden z pierwszych prawdziwie letnich dni”. Po czym mija kolejnych parę tygodni i znów mamy zamiecie śnieżne. Kwestii problematycznych pojawia się więcej – od cyprysów rosnących w surowym klimacie po bohaterów bezproblemowo skaczących z trzydziestometrowego klifu do wody albo uciekających wpław morzem w zimie, a potem, po wyjściu na brzeg, podróżujących dalej w przemoczonych ubraniach. Przy takich flotach, jakimi dysponują książęta, powinien wystąpić problem z dostępnością drewna na niedużych przecież wyspach. Od autora piszącego fantastykę, a zwłaszcza przymierzającego się do pisania kilkutomowego cyklu, oczekuję spójnej konstrukcji świata albo przynajmniej, by to wszystko nie zgrzytało. Tym bardziej dziwi fakt, iż autor na końcu książki twierdził, że pisał ją latami i dziękuje całemu szeregowi ludzi za czytanie kolejnych manuskryptów i uwagi1).
Bohaterowie również nie zachwycają. „Wichry…” okazały się jedną z nielicznych książek, podczas lektury której los postaci był mi całkowicie obojętny. Znowu widać, że Beaulieu miał koncepcję, tylko realizacja zawiodła. Główny protagonista – książę Nikandr jest nieuleczalnie chory, nieszczęśliwie zakochany, cierpiący i zbuntowany, poza tym szuka wiedzy, która pozwoliłaby mu ocalić rodaków od plagi… nie budzi jednak ani zainteresowania, ani współczucia. Osobną kwestią jest to, jak autor prowadzi swoich bohaterów. W niektórych książkach zachowania postaci wydają się nierealistyczne, bo są zanadto skrojone pod fabułę. Tutaj jest jeszcze gorzej, gdyż sprawiają one wrażenie po prostu bezsensownych – ot, na przykład Nikandr najpierw kupuje coś na czarnym rynku za ciężkie pieniądze, by po chwili wyrzucić ową rzecz do morza. Postępowanie księcia to jednak nic w porównaniu z poczynaniami jego kochanki, Rehady2), zdradzającej wręcz symptomy rozdwojenia jaźni. Kobieta służy pewnej sprawie, nie szczędząc wysiłków i poświęcenia (swojego i cudzego), by później raz za razem się owej sprawie sprzeniewierzać. I tak wije się sinusoida – to nawet nie jest nieprawdopodobne psychologicznie, to jest kompletnie wydumane. Najbardziej żałośnie wyglądają przy tym momenty, kiedy Rehada usiłuje się tłumaczyć3). Szkoda, naprawdę szkoda, bo sama koncepcja kurtyzany mającej na swoje usługi ogniste duchy, zamieszanej w spisek i niemogącej uwolnić się od cieni przeszłości zapowiadała się dosyć interesująco. Nieco lepiej wypada narzeczona Nikandra – uparta i dumna księżniczka Atiana4), jej siostry, rodzina księcia i mędrzec Aszan. Kompletnie bez wyrazu jest natomiast tutejsze dziecko przeznaczenia imieniem Nasim, przez co aż trudno uwierzyć, dlaczego kilka postaci nagle zaczyna pałać chęcią pomagania mu i chronienia go za wszelką cenę.
Najgorzej jednak wypadła w „Wichrach…” konstrukcja fabuły. Przez pierwszych sto kilkadziesiąt stron w powieści dzieje się stosunkowo niewiele. Nikandr snuje się, narzeka i ustawicznie robi mu się niedobrze, co często kończy się wymiotowaniem po kątach. Później akcja przyspiesza i przez chwilę jest nawet znośnie. Niestety, w pewnym momencie wszystko zaczyna się rozsypywać – fabuła zostaje rozbita na szereg krótkich scen, dość nieskładnie skleconych. Równolegle prowadzone jest kilka wątków, przy czym czas w każdym biegnie odrobinę inaczej, co często wywołuje konieczność „cofania go”, gdy dane postaci się spotykają bądź dowiadują o poczynaniach pozostałych. Narracja w czasie przeszłym bez ładu i składu przechodzi w teraźniejszy. „Statyści” giną hurtowo. Wydarzenia na przeklętej wyspie kompletnie się nie kleją. Walka, która powinna być jednym z najistotniejszych punktów fabuły, zostaje ujęta w kilku zdaniach. Momenty istotne przedstawiane są tak chaotycznie, że tracą na wyrazistości, bo czytelnik, zamiast je chłonąć, zajmuje się ustalaniem, kto, kiedy, kogo, dlaczego i co się właściwie dzieje5).
Wreszcie rzecz najgorsza, a mianowicie kończenie rozdziałów bądź scen „dramatycznymi” zdaniami, w których bohaterowie to skaczą skądś, to spadają, tracą przytomność, zostają postrzeleni, pozbawieni mocy, otoczeni przez przeważające siły wroga, ich rozpaczliwe wysiłki okazują się bezskuteczne, ktoś ich demaskuje, ktoś inny umiera itd. Ale nawet ta przesada ilościowa nie jest tak zła, jak to, że później autor nie umie z tego wybrnąć i rozwiązać problemu z odpowiednim rozmachem. Zamiast tego zazwyczaj następuje przesunięcie czasowe i czytelnik dowiaduje się w kilku zdaniach, że jednak się udało, że ktoś, kto powinien wedle wszelkich znaków umrzeć ma się dobrze, nastąpiła odsiecz, przeciwnicy z nagła przestali przejmować się danym bohaterem lub okazali słabi. Po kilku tego rodzaju rozwiązaniach napięcie znika całkowicie.
Tłumaczenie także „Wichrom…” nie pomogło. Na plus należy zaliczyć spolszczoną, zachowującą brzmienie pisownię imion i nazw (Kałakowo lepiej się prezentuje niż Khalakovo itd.). Niestety przekład jest niesamowicie niechlujny. Pojawiają się rozliczne kwiatki w rodzaju: „i oto usłyszała obsadzony wojskami zbliżający się szybko tętent kopyt”, „twarz miała smutną, z rezygnacją”, wyrażenia błędne: „nie tylko mu tym zaimponowała, ale też się spodobało”, „niektórzy twierdzili, że książąt, którzy dopuścili się zdrady maharraci wsparli jako najemników”, „wydawała się zebrać w sobie siłę”, niefortunne „spoglądała w bok z szeroko otwartymi nozdrzami”, mylące „[ryba] pływała wokół kadzi” (ryba była wewnątrz), „Zdobyliśmy pierwszy kamień, zostały jeszcze cztery (…) Wiemy jak znaleźć cztery a piąty może faktycznie zależeć od Nasima” (zagadka – to ile w końcu było kamieni?). Gdzieniegdzie z kontekstu wynika twierdzenie zamiast przeczenia („załoga statku nie była doświadczona (…) obsługiwała go grupa starych marynarzy”) lub odwrotnie („Dziesiątki kobiet chętnie zajęłyby twoje miejsce. Wiedziała, że to prawda. Od młodej żony zawsze wymagano spełnienia wielu obowiązków, z których część była nieprzyjemna”). Tłumacz z uporem używa słowa „westchnięcie”, a zamiast „klatka piersiowa” pojawia się „klata”, co brzmi dosyć pociesznie („Wielki Książę (…) zawsze był potężnie zbudowany, o szerokiej klacie i silnie umięśnionych rękach”). Mnóstwo jest także łatwych do uniknięcia powtórzeń. Nietrudno zgadnąć, że kulejący język nie uprzyjemnia lektury.
Mimo wszystko, nie mogę powiedzieć, by „Wichry…” były całkowitym niewypałem. Widać, że autor chciał nieco odświeżyć konwencję, niektóre smaczki wypadły też nie najgorzej. Wszelkie zalety zostały jednak zrównoważone przez wady i powstała książka co najwyżej średnia, w której potencjał pomysłu nie został odpowiednio wykorzystany.
koniec
23 października 2011
1) Możliwe, że zadziałał tu efekt odwrotny, mianowicie nadmierne przerabianie tekstu, które doprowadziło do wielu sprzeczności.
2) Już wprowadzenie tej postaci nie jest zbyt fortunne – pojawia się na chwilę na samym początku, później zaś autor każe jej obserwować egzekucję młodego chłopaka, tłumacząc przy tym czytelnikowi rozwlekle, dlaczego ów dzieciak dla bohaterki był ważny i jak doszło do całej sytuacji, zamiast albo wprowadzić cały wątek, by czytelnika ta śmierć obeszła, albo poprzestać na opisie sceny, a resztę wyjaśnić w dialogach czy retrospekcjach. Poza tym Rehada została koszmarnie przerysowana.
3) Choć z nimi konkuruje też potwornie sztuczny dialog, w którym inna postać usiłuje się wkupić w czyjeś łaski.
4) Choć i Atianie zdarzają się niekonsekwencje, jak podsunięcie komuś pomysłu, a potem krytykowanie, że został on zrealizowany, trochę też dziwi nagły rozkwit miłości dziewczyny do Nikandra.
5) Dochodzi nawet do tego, że w pewnym momencie jeden z bohaterów ginie i zostaje sprowadzony z powrotem do świata żywych… tyle że tego dowiedziałam się dopiero przy końcu książki, bo z samej sceny to nie bardzo wynikało.

Komentarze

« 1 2
28 X 2011   21:09:36

@Garm -- choćby Bralczyk 2005.

@historyk -- owszem, wynika, ponieważ wyrazy uznawane przez autorów wokabularzy za potoczne lub niepoprawne są z zasady opatrzone przez nich odpowiednim dopiskiem. Tutaj takiego nie ma.

29 X 2011   12:44:32

Znaczenie podane przez mbw znalazło się też w „Wielkim słowniku poprawnej polszczyzny” prof. A. Markowskiego, nie ma przy nim żadnego kwalifikatora. A proszę mi wierzyć, gdyby coś było z tym znaczeniem nie w porządku (czy znajdowałoby się choćby na granicy poprawności), to prof. Markowski odpowiednio by je oznaczył.

A skoro już jesteśmy przy wpływach z angielszczyzny, to kolega Historyk powinien się przyjrzeć temu, jak w j. polskim zapisuje się tytuły...

31 X 2011   10:48:03

Jezu drogi, historyk, załóż sobie stronę internetową www.wrogowie-protagonisty.pl albo jakiś fanklub i przestać wypisywać ciągle to samo, bo jak jeszcze raz przeczytam na jakimś z serwisów Twój komentarz na ten temat, to chyba rzygnę.
Znajdź se inne hobby - np. merytoryczne dyskusje o ksiażce, która akurat jest rcenzowana...

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

O miłości, owszem, o detektywach – niekoniecznie
Wojciech Gołąbowski

16 V 2024

Parker Pyne, Hercules Poirot, Harley Quin i pan Satterthwaite… Postacie znane miłośnikom twórczości Agaty Christie wracają na stronach wydanych oryginalnie w Wielkiej Brytanii w 1991 roku zbiorze „Detektywi w służbie miłości” – choć pod innym tytułem.

więcej »

Alchemia
Joanna Kapica-Curzytek

15 V 2024

„Rozbite lustro” to saga rodzinna, ale przede wszystkim proza o najwyższych walorach językowych i literackich.

więcej »

Przeżyj to jeszcze raz
Miłosz Cybowski

14 V 2024

Nagrodzona World Fantasy Award „Powtórka” Kena Grimwooda to klasyka gatunku i jedna z lepszych powieści wydanych w ramach serii „Wehikuł Czasu” wydawnictwa Rebis.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.