Chociaż tom drugi nowych „Rakietowych szlaków” wypełniony jest głównie bardzo dobrymi opowiadaniami fantastyki rozrywkowej i humorystycznej, to najlepsze teksty antologii mają raczej ponury, pesymistyczny wydźwięk.
Konrad Wągrowski
Perełki i perły
[„Rakietowe szlaki. Tom 2” - recenzja]
Chociaż tom drugi nowych „Rakietowych szlaków” wypełniony jest głównie bardzo dobrymi opowiadaniami fantastyki rozrywkowej i humorystycznej, to najlepsze teksty antologii mają raczej ponury, pesymistyczny wydźwięk.
‹Rakietowe szlaki. Tom 2›
…ale zacznijmy od tekstów lżejszych. Lechowi Jęczmykowi udało się zebrać w tym tomie grupę doskonałych opowiadań rozrywkowych. Pierwsze z nich, „Zwiadowca-minimum” nieocenionego Roberta Sheckleya, to perełka gatunku. Kawałek prozy, otwierający zresztą najlepszy spośród wydanych u nas zbiorów tego twórcy („Pielgrzymka na ziemię”), pokazuje pełnię jego możliwości. Sheckley w swoim stylu bierze na warsztat pewien klasyczny temat SF (eksploracja nowych światów) i przewrotnie go przetwarza. Przywykliśmy, że pionierzy podboju kosmosu to sól ziemi, nadludzie potrafiący przeciwstawiać się największym przeciwnościom losu – ale według autora „Zwiadowcy-minimum” to ślepa uliczka. Eksploracja innych planet musi sprawdzać, czy nadają się one do zamieszkania dla najsłabszych jednostek, do badania nowych światów wysyła się więc… największych nieudaczników. Sympatyczna, zabawna (acz jak na Sheckleya – całkiem serio) i bardzo pozytywnie humanistyczna historia.
Podobny wydźwięk, sławiący siłę ludzkiego ducha, daje nam Timothy Zahn, znany głównie z gwiezdnowojennych sequeli spod znaku opowieści o admirale Thrawnie. „Gambit pionka” ciekawie wykorzystuje fascynację grami planszowymi, uznając je za najlepszy obraz potencjału każdej cywilizacji. Nie ma może w opowiadaniu Zahna jakichś bardzo istotnych spostrzeżeń, blisko mu w optymistycznej wymowie do klasycznych tekstów ze złotego wieku fantastyki, ale główną zaletą jest lekki, wciągający styl.
„Skalny nurek” Harry’ego Harrisona to z kolei szacowna klasyka – pierwszy utwór tego autora, pokazujący, że nie tylko Stalowym Szczurem i Billem – bohaterem galaktyki żył Harrison, ale też miał niegdyś odważne, oryginalne idee – które tu akurat zdradza sam tytuł.
Kilka historii można zakwalifikować do lekkich humoresek fantastycznych. Byłyby to „Auto-da-fe” Zelaznego, a więc zabawa amerykańską obsesją na punkcie samochodów, „Arka” Gudańca, przetwarzająca biblijny mit, „Jest tu ktoś z Utah” Swanwicka, przywodząca na myśl późniejsze filmowe „Oni żyją!” Carpentera (teksty o ogłupiającej roli telewizji są z roku na rok coraz bardziej aktualne), „Nowy człowiek” Weinera, odwracający przewrotnie znany motyw „Żon ze Stepford”, „Dziewięćset prababek”, czyli kolejny dowód wielkiej pomysłowości Lafferty’ego, „W duchu Lukrecjusza” Watsona, gdzie autor rozgrywa dukajowską koncepcję zderzenia antycznej koncepcji świata z naszymi realiami, „Kursant Płoszkin” Warszawskiego, w którym trzeba szukać inspiracji marynistycznych, „Wojna pod choinką” Wolfe’a, będąca mroczniejszym wcieleniem dylematów z „Toy Story”, a zdająca się dość logiczną konsekwencją rozwoju przemysłu zabawkowego. Każda z tych historii jest dowcipna, niesztampowa, nierzadko ukazuje celne spostrzeżenia, ale są to przede wszystkim po prostu niedługie, rozrywkowe opowiadania lekkiego kalibru.
Skoro już uparłem się na kategoryzowanie, muszę znaleźć jakąś cechę wspólną dla kolejnego zestawu tekstów. Co łączy tak różne opowiadania, jak „Pchacz” Varleya, „Największy świr w dziejach swangu” Neffa, „Statek, który żeglował po oceanie kosmosu” Bayleya czy „Okna” Watsona? Chyba oryginalność konceptu i umiejętność jego rozwinięcia. U Varleya mamy zaskakujący plan kosmicznego wędrowca, pozwalający mu na uniknięcie rozdzierającej samotności, u Neffa szaloną wizję rozrywek przyszłości, u Bayleya kapitalny pomysł na żeglowanie w naszej przestrzeni niby w wodzie, u Watsona równie genialną ideę podróży międzyplanetarnych dzięki wykorzystaniu seksualnej energii. Żaden z tych tekstów nie ogranicza się do samego pomysłu, każdy ma rozwiniętych, wyrazistych bohaterów, fabułę, dobrą pointę – to fantastyczne perełki. Prywatnie wyróżnię „Okna” – koncepcja jest doskonała, a wykorzystanie w tekście seksu bardzo kreatywne.
Dziwny, choć urokliwy poemat „Teoria jednolitego pola” i nostalgiczny „Jego Mars” Bilenkina nie poddają się kategoryzacji. Są może nieco niedzisiejsze, ale urzekające w swej staroświeckości.
Wcześniejsze opowiadania nazywałem perełkami, teraz czas na perły. Są trzy – „Powolna rzeźba” Theodore’a Sturgeona, „Królowa Zimy” Ursuli K. Le Guin i „- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…” naszego Huberatha.
Nastrojowy, przesycony smutną refleksją tekst Sturgeona to literatura najwyższej próby (doceniona zresztą przez świat fantastyczny dwiema najważniejszymi nagrodami). Rozpisane na rozmowę dwojga osób opowiadanie o geniuszu dysponującym lekarstwem na raka, ale ukrywającym się przed światem, który go gorzko rozczarował, jest jednocześnie przypowieścią o ludzkiej cywilizacji i rozważaniami o nieumiejętności komunikacji, osamotnieniu, przełamywaniu barier.
Umieszczona w uniwersum Ekumeny „Królowa Zimy” Le Guin z jednej strony zaskakuje złożonością przedstawionego na kilkunastu stronach świata (to pierwsza wizyta autorki na planecie Gethen, na którą będzie wracać w kolejnych dziełach należących do cyklu), ale urzeka przede wszystkim błyskotliwym połączeniem fantasy, science fiction i psychologicznej wiarygodności. Jak słusznie zauważa redaktor antologii, warto „Królową Zimy” poznać choćby dla niesamowitej sceny, w której tytułowy/a bohater(ka), powróciwszy z wygnania po 60 latach, prawie nie postarzawszy się dzięki efektom relatywistycznym, stoi nad ciałem swego dużo od siebie starszego dziecka.
Wreszcie „- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…”, opowiadanie pochodzące z legendarnego konkursu literackiego „Fantastyki”, w którym obok zwycięskiego Marka S. Huberatha zabłysnął talent Andrzeja Sapkowskiego. Pamiętajmy, że wtedy „Wiedźmin” musiał jeszcze uznać prymat „Sneogga”, jednego z najbardziej poruszających, rozdzierających, przeszywających tekstów, jakie w swej historii wydała polska fantastyka.
Podzieliłem go sobie na kategorie, ale nie znajdę podsumowania dla całego drugiego tomu „Rakietowych szlaków”. No, może poza stwierdzeniem, że nie ma w nim ani jednego słabego tekstu – ale to akurat nie powinno dziwić.