Wspomnień czar [„Rakietowe szlaki. Tom 3” - recenzja]
Esensja.pl
Esensja.pl
Konrad Wągrowski
Opisywałem poprzednie tomy „Rakietowych szlaków” po prostu omawiając zaprezentowane w nich opowiadania. Przy trzecim tomie pozwolę sobie zmienić konwencję i zderzyć własne wspomnienia z dzisiejszym wrażeniem.
Konrad Wągrowski
Wspomnień czar [„Rakietowe szlaki. Tom 3” - recenzja]
Opisywałem poprzednie tomy „Rakietowych szlaków” po prostu omawiając zaprezentowane w nich opowiadania. Przy trzecim tomie pozwolę sobie zmienić konwencję i zderzyć własne wspomnienia z dzisiejszym wrażeniem.
Oczywistą oczywistością jest to, że zdecydowaną większość opowiadań z „Rakietowych szlaków” była już wcześniej publikowana – niektóre w dawnej edycji antologii o tej samej nazwie, niektóre w starych „Krokach w nieznane”, niektóre w „Fantastyce”, niektóre z kolei w innych zbiorach – jak choćby legendarne „Don Wolheim proponuje”. Czytając dziś te teksty, chcąc, nie chcąc, muszę je zderzyć ze wspomnieniami sprzed lat. Nie jest trudno stwierdzić, że czasem czas bywał bardziej lub mniej łaskawy, a czasem nowa perspektywa odsłania zupełnie nowe oblicza tekstów.
Największym zaskoczeniem było dla mnie kultowe „Naciśnij ENTER” Johna Varleya. Gdy czytałem ten tekst, osławiony najważniejszymi fantastycznymi nagrodami, w latach 80., czułem lekkie rozczarowanie. Co w tym tekście, rozgrywanym w dużej mierze na nucie obyczajowej, z nieoczywistą nie do końca zrozumiałą pointą miało być takiego wyjątkowego? Dziś już wiem – właśnie ta obyczajowa otoczka, budująca silną więź z bohaterami i właśnie ta nieoczywistość zakończenia, dzięki której tekst o komputeryzacji i budzeniu się sztucznej świadomości nie zestarzał się przez 30 lat. Prawdziwa perła.
Wrażenia nie robi natomiast „Aleja potępienia” Rogera Zelazny’ego – ale uczciwie przyznam, że nie należała do moich ulubionych tekstów w starej „Fantastyce”. Ma oczywiście barwnego bohatera, ma dość ciekawy pomysł na pokazanie świata post-apokaliptycznego, ale w latach 80. poznaliśmy tyle takich światów, że trudno dziś o jakieś silniejsze emocje podczas lektury.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z „Karą większą” Marka S. Huberatha, jednym ze sztandarowych tekstów tego autora, specjalizującego się w ukazywaniu ponurych rzeczywistości, tu przedstawiającego swą autorską wizję Piekła. Potępienie jako wieczny obóz koncentracyjny ma nadal ogromną siłę oddziaływania, a „Kara większa” pozostaje jednym z najgłośniejszych opowiadań polskiego autora (docenione przez nas zresztą w rankingu 100 najlepszych opowiadań polskiej fantastyki).
Nijak nie przypomnę sobie, gdzie czytałem „Shambleau” Catherine L. Moore. Czy była to „Fantastyka”, czy jakiś zbiór opowiadań? Ta wersja opowieści o zabójczej syrenie (tu w scenerii fantastycznonaukowej) czyta się dość przyjemnie, ale pozostaje chyba tekstem, który najbardziej się zestarzał.
„Bezgłośny pistolet” Finna O’Donnevana (czyli tak naprawdę Roberta Sheckleya) to jeden z tych tekstów, które się kiedyś czytało, coś tam się kołacze, ale pełne przypomnienie zstępuje dopiero po dotarciu do pointy. Zabawny, lekki tekst, zapewne do kolejnego zapomnienia.
Nie zapomina się natomiast „Małego mordercy” Raya Bradbury’ego, opowiadania nietypowego dla tego twórcy poetyckiej SF, będącego niegdyś jedyną perełką słabego zbiorku „Rakietowe dzieci”. Cóż, czytanie tekstu o raczkującym zabójcy robi nawet większe wrażenie, gdy się jest samemu rodzicem – choć przyznać należy, że odbiera się opowiadanie raczej w sensie alegorycznym…
Krótkiego i prościutkiego tekstu Alana Deana Fostera nie zapomina się z innego powodu. Znajdźcie mi inne obce opowiadanie, w którym pojawiają się słowa „Przyczyna, dla której właśnie Polska była najpotężniejszym państwem na Ziemi, dlaczego inne państwo nie mogło nawet marzyć o dorównaniu Rzeczypospolitej”… Zawsze miło pomarzyć – ale tekst nadal po latach bardzo pozytywny i sympatyczny. Dla nas oczywiście.
Na tym kończy się zestaw opowiadań, które znałem z wcześniejszych publikacji. Nowe (a może po prostu mi wcześniej nie znane teksty) też zawierają perełki. R. A. Lafferty to moje wielkie odkrycie nowych „Rakietowych szlaków”, a „Kraina wielkich koni” to kolejny genialny mały tekst, oparty na kapitalnym pomyśle i wzorowo poprowadzony. Mówiąca o nieśmiertelności „Grota Tańczących Jeleni” Clifforda D. Simaka nie ma może bardzo odkrywczego pomysłu, ale urzeka wykonaniem i nastrojem. Swoją drogą, czy nie była aby inspiracją dla niedawnego (u nas słabo znanego) filmu „Człowiek z Ziemi”? Ursula K. Le Guin („Dzień przed rewolucją”) zahacza niby o politykę, ale w gruncie rzeczy pisze piękne, poruszające opowiadanie o starości i dawnych marzeniach. „Powolne życie” Michaela Swanwicka, tekst chyba stosunkowo najnowszy, to powrót do klasycznego SF z zaskakującą pointą. Wreszcie „Umrzeć w Bangkoku” Dana Simmonsa – nietypowa, wywołująca dreszcz, odważna orientalna opowieść grozy z tematem AIDS w tle.
Dlaczego więc warto sięgnąć po trzecie „Rakietowe szlaki”? Cóż powodów jest wiele – „Naciśnij ENTER”, „Kara większa”, „Mały morderca”, „Dzień przed rewolucją”, „Grota Tańczących Jeleni”, „Kraina wielkich koni” i „Umrzeć w Bangkoku”, które pasują do każdej antologii najlepszych opowiadań fantastycznych – to tylko kilka z nich.
Szczęsny szybko zaskarbił sobie sympatię czytelników, w efekcie rok po roku Anna Kłodzińska publikowała kolejne powieści, w których rozwiązywał on mniej lub bardziej skomplikowane dochodzenia. W „Srebrzystej śmierci” Białemu Kapitanowi dane jest prowadzić śledztwo w sprawie handlu… białym proszkiem.