Kazimierz Orłoś kolejny raz sięga po tematy proste i opisuje je w soczysty, pełen wyrafinowania sposób. Bohaterowie powieści szybko zjednują przyjaźń czytelnika, a fabuła – choć nie skrząca się akcją – pozwala mu uciec w malowniczy krajobraz Mazur i pochylić się nad sprawami w życiu najważniejszymi.
Arkadia tylko pod Lutnią
[Kazimierz Orłoś „Dom pod Lutnią” - recenzja]
Kazimierz Orłoś kolejny raz sięga po tematy proste i opisuje je w soczysty, pełen wyrafinowania sposób. Bohaterowie powieści szybko zjednują przyjaźń czytelnika, a fabuła – choć nie skrząca się akcją – pozwala mu uciec w malowniczy krajobraz Mazur i pochylić się nad sprawami w życiu najważniejszymi.
Kazimierz Orłoś
‹Dom pod Lutnią›
Joanna – którego męża aresztowało UB – przyjeżdża wraz z synem Tomkiem na Mazury. Tutaj, w niewielkiej miejscowości Lipowo, mieszka jej ojciec, pułkownik Bronowicz. Kobieta, chcąc uchronić dziecko przed problemami powojennej Warszawy i czujnym okiem totalitarnej władzy, zostawia Tomka w malowniczej rezydencji byłego wojskowego. Chłopak – z początku niechętny wobec nowego środowiska i noszący w sobie jeszcze smutek z powodu rozstania z matką – szybko zadomawia się w Lipowie, które niedługo potem staje się dla niego locus amoenus. Tutaj uczy się konnej jazdy, oswaja ze zwierzętami, spędza czas na zabawie z rówieśnikami, zaczyna naukę w lokalnej szkole i – co najważniejsze – zapomina o dawnym życiu w Warszawie.
Pułkownik Bronowicz przyjechał do Lipowa zaraz po wojnie. Długi pobyt na froncie nadszarpnął jego stosunki z żoną. Skonstatowawszy, że nie potrafi kontynuować nieudanego małżeństwa, wyemigrował na Mazury i tam osiadł. Urszula – dowiedziawszy się, że mężczyzna szuka gospodyni domowej – zaoferowała swoje usługi i zamieszkała u pułkownika. I na kobiecie wojna odcisnęła swe piętno – dwaj jej bracia skończyli w sowieckiej niewoli. Do Bronowicza przybywa wraz z córką Zuzi. Nie wiadomo jednak, kto jest ojcem dziewczynki. Pułkownika i gosposię łączy więc niewygodna przeszłość, od której próbują się uwolnić i od której uciekają w miłość.
Dom w Lipowie staje się dla triady głównych bohaterów – małego Tomka, pułkownika Bronowicza oraz gosposi Urszuli – azylem, w którym schowali się przed przeszłością, a także przed rzeczywistością czasów stalinowskich. Tutaj próbują na nowo urządzić swoje życie i odnaleźć szczęście. Sielską egzystencję w Lipowie próbują zaburzyć macki komunistycznej władzy, w okolicznych lasach błąkają się dezerterzy, a niektórzy sąsiedzi krzywo patrzą na związek rozwiedzionego mężczyzny z dużo młodszą kobietą. Nad domem pułkownika zdaje się czuwać konstelacja Lutni, ale czy moc gwiazd oraz więzi pomiędzy domownikami są wystarczająco silne, by przetrwać wszystkie uderzające z zewnątrz sztormy?
Nie sposób nie dostrzec powiązań między biografią autora a fabułą „Domu pod Lutnią” i postacią Tomka, w którym można odnaleźć porte-parole pisarza z lat dziecięcych. Zresztą sam Orłoś nie ukrywa, że powieść obfituje w autobiograficzne wątki – jako dziecko nieraz odwiedzał multikulturowe Mazury, gdzie ludzie mówili w kilku językach, a pomimo tego potrafili odnaleźć nić porozumienia.
„Dom pod Lutnią” zawiera cały katalog pragnień i wartości, do których mniej lub bardziej tęsknimy przez całe życie. Jest tu arkadyjskie dzieciństwo i związana z nim paleta wspomnień oraz zapachów. Jest wielka miłość opisana w sposób wyzbyty z patosu i manifestacyjnego wznoszenia się ponad podziały społeczne i wiekowe. Jest i refleksja nad przemijaniem oraz losem jednostki przedstawiona w metaforycznej biegunowości – młodziutki Tomek i sześćdziesięcioletni pułkownik Bronowicz są uosobieniem początku i końca, młodości i starości. Obaj odnajdują wspólny język. Dziadek staje się dla chłopca ojcem, którego zabrało mu UB. Chłopiec zaś staje się dla dziadka źródłem radości, a także przyczynkiem do reminiscencji wspomnień o jego własnej młodości. Wszyscy razem tworzą zgrany zespół; rodzinę uświęconą nie urzędowymi regulacjami i błogosławieństwem kościoła, a wzajemną bliskością i miłością. I odnajdują szczęście.
Specyficzny jest styl Orłosia. Autor nie sili się na eksperymenty i lingwistyczne fajerwerki, co w połączeniu ze stonowana narracją nie daje monotonii, a jedynie odzwierciedla sielskość, arkadyjskość i bliskość natury, którą odczuwamy przy lekturze wszystkimi zmysłami.
Książka nie zaskoczy czytelnika wydumaną fabułą, bohaterami aspirującymi do miana nadludzi i nagłymi zwrotami akcji. Wręcz przeciwnie. Silną stroną „Domu pod Lutnią” jest jej spokojna melodia, w którą wsłuchując się, czytelnik może uciec w świat Mazur i, praktykując ten mały eskapizm, oderwać się od szarej codzienności. Orłoś po raz kolejny opisuje w niebanalny sposób tematy trywialne i odnosi sukces.