Wydawca nie trafił niestety w odpowiedni czas z wydaniem tej książki. Historia kryminalna o morderstwie w domu Wielkiego Brata z pewnością lepiej by się sprzedała kilka lat temu, gdy pół Polski emocjonowało się „bigbrazerami”, „Klaudiuszami”, czy innymi „Gulczasami”. Wówczas ta historia mogłaby stać się hitem, jak to miało miejsce w przypadku koszmarnego filmu Jerzego Gruzy. A teraz pewnie przejdzie niezauważona. A szkoda – bo „Sława aż do śmierci” Bena Eltona to naprawdę pierwszorzędny kryminał.
Konrad Wągrowski
Gdyby Gulczas zabił Frytkę
[Ben Elton „Sława aż do śmierci” - recenzja]
Wydawca nie trafił niestety w odpowiedni czas z wydaniem tej książki. Historia kryminalna o morderstwie w domu Wielkiego Brata z pewnością lepiej by się sprzedała kilka lat temu, gdy pół Polski emocjonowało się „bigbrazerami”, „Klaudiuszami”, czy innymi „Gulczasami”. Wówczas ta historia mogłaby stać się hitem, jak to miało miejsce w przypadku koszmarnego filmu Jerzego Gruzy. A teraz pewnie przejdzie niezauważona. A szkoda – bo „Sława aż do śmierci” Bena Eltona to naprawdę pierwszorzędny kryminał.
Ben Elton
‹Sława aż do śmierci›
27 dnia programu typu „reality show” na oczach milionów telewidzów popełniono morderstwo. Mimo tego kamery nie zdołały zarejestrować sprawcy. Jedno wydaje się być pewne – zabójcą musi być ktoś z pozostałej siódemki mieszkańców domu. Rozpoczyna się śledztwo, prowadzone przez statecznego inspektora Coleridge. Akcja powieści nie toczy się co prawda w domu Wielkiego Brata, lecz w fikcyjnym programie „Areszt domowy”. Ale to tylko taki zabieg, autor nie ukrywa o jaki naprawdę program mu chodzi. Wszystkie zasady są dokładną kopią tych z „Wielkiego Brata”. Zamknięta i odizolowana grupa ludzi, stale śledzona przez kamery. Co tydzień dokonują nominacji – wybierają dwie najbardziej nielubiane osoby, a widzowie decydują, która z nich ma opuścić dom. Całą wygraną zgarnia ten, który pozostanie do końca. Nie ma żadnej różnicy z zasadami programów nadawanych kilka lat temu przez TVN. Morderstwo w powieści zostało dokonane podczas trzeciej edycji brytyjskiej wersji programu „Big Brother”.
Polscy czytelnicy mogą w tym momencie się żachnąć – morderstwo w reality show? Przecież to już było u Ślesickiego! To fakt, ale trudno jednak posądzać autora Bena Eltona, znanego telewizyjnego scenarzystę takich seriali jak „Jaś Fasola”, „Czarna Żmija”, czy „Cienka niebieska linia” o plagiat. Jego powieść została napisana w 2001 roku, czyli na rok przed filmem „Show” Macieja Ślesickiego. Pytanie więc należałoby zadać raczej w drugą stronę… Analogie w filmie do powieści Eltona wydają się dość wyraźne. Złóżmy to jednak na karb niezbędnych podobieństw między dziełami opartymi na tym samym, chwytliwym pomyśle…
Gdyby jednak miało być inaczej, trzeba by było stwierdzić, że słaby uczeń z tego Ślesickiego. Jego film bowiem, poza wrzuceniem parunastu prawie dosłownych zabawnych cytatów z polskich reality show, opiera się na wytartych kinowych schematach, podanych bez cienia finezji, a na dodatek spuentowanych łopatologicznym, wypowiedzianym prosto do kamery pseudoprzesłaniem. Elton jest rzemieśnikiem o kilka klas lepszym. Jego powieść jest nie tylko świetną, ostrą satyrą na programy w stylu „Wielkiego Brata”. To także naprawdę sprawny, trzymający w napięcie i rewelacyjnie skonstruowany kryminał.
Całość składa się z trzech części, zatytułowanych, zgodnie z terminologią „Big Brothera”: „Nominacja”, „Wykluczenie” i „Jeden wygrywa”. Część pierwsza opisuje pierwsze 27 dni pobytu uczestników programu w domu, druga – samo morderstwo, a trzecia – poszukiwanie sprawcy. Nie jest to jednak prosta, liniowa fabuła. Cztery pierwsze tygodnie programu oglądamy nie z perspektywy uczestników, ale wraz z policjantami, którzy, już po morderstwie, śledzą uważnie liczne nagrania, aby zobaczyć czy coś podejrzanego nie działo się czasem w okresie poprzedzającym zbrodnię. Razem z nimi poznajemy więc stopniowo bohaterów, charakteryzowanych nie tylko swymi zachowaniami, ale również komentarzami policji, wiedzącej o nich więcej z relacji prasowych i reakcji publiczności śledzącej show. Ale w tej części czai się dodatkowy doskonały pomysł konstrukcyjny. Oglądając zachowania tych zamkniętych w czterech ścianach ludzi, idiotyczne zadania jakie wymyśla im producent programu, śledząc sympatie i antypatie, nominacje i wykluczenia, czytelnik wie jedynie, że w końcu będzie miało miejsce morderstwo. Nie wie jednak nie tylko, kto z dziesiątki uczestników jest zabójcą, ale do końca części pierwszej nie wie również kto będzie ofiarą! To daje książce dodatkowy smaczek i dodaje napięcia.
„Wykluczenie” to ze szczegółami opisana sama zbrodnia. I tu przyznać należy, że Elton nie poszedł na łatwiznę – bardzo się starał, aby to, że pomimo dziesiątek kamer i relacji na żywo, realistyczne było, że nie można było domyśleć się kto jest mordercą. Jego pomysł jest przewrotny, ale bardzo interesujący i wiarygodny.
„Jeden wygrywa” opisuje śledztwo. Wzorem najlepszych twórców kryminałów, autor śle tropy w różne strony, a czytelnik razem z policją próbuje rozwikłać zagadkę. Dodam, że w książce są ślady wskazujące na rozwiązanie, ale w pełni czytelne stają się dopiero po przeczytaniu rozwiązania, jakie serwuje nam autor. Czyli tak jak być powinno w dobrym kryminale.
Ale zamiarem Bena Eltona nie było tylko napisanie kryminału. Jego książka jest również satyrą na otaczające nas zewsząd programy „reality show” (których poziom zresztą stale się obniża – jeśli ktoś zobaczy kawałek „Baru”, zatęskni za „Wielkim Bratem”). Tu może nie jest zbyt oryginalny, czy odkrywczy, ale chyba trudno takim być, skoro pewnie wszystko o tego typu programach zostało powiedziane. Autor nie ukrywa swego negatywnego stosunku do reality show. Zwraca uwagę, że żyjemy w czasach, gdy pojawił się nowy święty Graal, coś, co każdy chce posiąść. Nie jest nim, jak niegdyś, bogactwo, sława czy szczęście. Nowym świętym Graalem, pożądanym przez rzesze jest Sława. To dla niej ludzie gotowi są na wszelkiego rodzaju poświęcenia i poniżenia. Elton jest jednak w swej książce wyrozumiały wobec uczestników programu, ludzi, którzy dla owego Graala dają się filmować pod prysznicem i w toalecie. Nie potępia ich, w gruncie rzeczy im współczuje, gdyż wie, że tak czy inaczej czeka ich rozczarowanie. Krótkotrwała sława, która zniknie jeszcze szybciej niż się pojawi, jedynie to rozczarowanie pogłębi, bo do sławy kolejka jest długa. Ale i tak pragną jej wszyscy – nawet ci z pozoru najbardziej stateczni i twardo stojący na ziemi. Ci ludzie nie są winni – oni po prostu wpadają w zastawioną na nich pułapkę. Winę ponoszą goniące szaleńczo za zyskiem media – to prawdziwy czarny charakter powieści Bena Eltona.
Przesłanie książki jest proste. Skoro już zgodziliśmy się na oglądanie w telewizji najbardziej intymnych ludzkich czynności, z seksem na czele, pójście o krok dalej jest tylko kwestią czasu. Śmierć na ekranie, tak często pokazywana w filmach i książkach science fiction, wydaje się pewnym rezultatem ewolucji telewizyjnych programów. Ludzie przecież tego pragną.
Książka nie popada jednak w żadnym momencie w moralizatorski ton, Elton jest zbyt sprawnym rzemieślnikiem i wie, że najostrzejszy będzie atak satyrą i zjadliwym, nawet czarnym humorem. Społeczna analiza wewnątrz świetnie napisanego, trzymającego w napięciu, nie pozwalającego na oderwanie się od lektury kryminału. Polecam z pełnym przekonaniem.
P.S. Muszę jednak nadmienić, że tłumaczenie wywołało u mnie pewną irytację. Po pierwsze – nie bardzo rozumiem czemu tłumacz pozostawił nazwę producenta programu i osoby zza kamery kierującej działaniami uczestników bez przekładu. „Tom Podglądacz”, z pewnością by brzmiało dla polskiego czytelnika sensowniej niż „Peeping Tom”. Po drugie, uczestnicy programu z uporem używają słowa „jobany”. Wygląda na to, że w oryginale jest to swojskie „fucking”. Problem w tym, że w języku polskim pierwsze słyszę o słowie „jobany”, a nic z treści książki nie wskazuje, że miałby to być jakiś rzadko spotykany slang. Wygląda to na raczej nonsensowną inicjatywę tłumacza.