„Bibliotekarz” Michaiła Jelizarowa został wyróżniony Rosyjską Nagrodą Bookera, prestiżową, ponieważ jej laureaci wybierani są przez międzynarodowe grono. Nic dziwnego, że wywołała we mnie nadzieję na świetną lekturę. Po raz kolejny okazało się niestety, że im większe oczekiwania, tym większy zawód, gdy książka ich nie spełnia.
Księga (bez)Sensu
[Michaił Jelizarow „Bibliotekarz” - recenzja]
„Bibliotekarz” Michaiła Jelizarowa został wyróżniony Rosyjską Nagrodą Bookera, prestiżową, ponieważ jej laureaci wybierani są przez międzynarodowe grono. Nic dziwnego, że wywołała we mnie nadzieję na świetną lekturę. Po raz kolejny okazało się niestety, że im większe oczekiwania, tym większy zawód, gdy książka ich nie spełnia.
Michaił Jelizarow
‹Bibliotekarz›
Powieść zaczyna się interesująco. Otóż żył sobie w Związku Radzieckim literat, ani szeroko znany, ani wybitny, za to piszący zgodnie z duchem partii, a właściwie Partii, Dmitrij Aleksandrowicz Gromow. Wydał on drukiem siedem powieści dotykających tak ważkich kwestii, jak rolniczy rozwój zacofanych regionów ZSRR czy postęp technologiczny i modernizacja wielkich zakładów przemysłowych, a to wszystko w komunistycznej retoryce. Zbiegiem okoliczności kilkoro ludzi niezależnie od siebie odkrywa, że czytanie tych dzieł w odpowiednim skupieniu i bez przerywania daje określone moce. I tak mamy do czynienia między innymi z Księgą Radości, Księgą Siły czy Księgą Pamięci, szarym czytelnikom znanym pod tak błahymi tytułami jak „W trudzie i znoju”, „Proletariacka” lub „Srebrzysty nurt”. Każda z nich wytwarza w czytelniku innego sortu wrażenie, oddziałuje na niego (i innych ludzi, jeśli czyta się na głos w grupie) na swój szczególny sposób. Rozpoczyna się polowanie na księgi, a wraz z nim powstają pierwsze czytelnie i biblioteki, skupiające wokół siebie ludzi odnajdujących u Gromowa drugie, nieznane powszechnie dno. Niektóre z ksiąg zdobyć jest łatwo, inne (przede wszystkim Księga Sensu) wydają się istnieć jedynie w legendzie.
Pierwsza część książki skrótowo przybliża nam kilka głównych ugrupowań toczących ze sobą boje o księgi. Szczególnie ciekawie wypada historia bandy Mochowej, pracownicy domu starców, która odkrywszy niezwykłe działanie Księgi Siły, gromadzi wokół siebie schorowane „staruchy”, likwiduje wszystkich mężczyzn zamieszkujących ośrodek i przejmuje władzę w budynku, a następnie rozszerza swoje wpływy. Brzmi to nieco absurdalnie i tak jest w istocie, ale myślę, że o taki efekt chodziło autorowi. Wydaje się z początku, że księgi mogą mieć znaczenie na poły religijne, jak księgi święte, a bibliotekarze to współcześni apostołowie lub prorocy, z czasem okazuj się, że jest nieco inaczej. Druga część powieści zapoznaje nas z życiem Aleksieja Wiazincewa, młodego człowieka po studiach i rozwodzie, mającego problemy z odnalezieniem właściwej ścieżki życiowej. Splotem okoliczności zostaje wrzucony w środek dziwacznej intrygi. Okazuje się, że jego zmarły stryj był bibliotekarzem, a wokół niego skupiona była wierna grupa czytelników. Ludzie ci wybierają Aleksieja, jako bliskiego krewnego zmarłego, na nowego przywódcę.
Do tego momentu powieść Jelizarowa jest co najmniej dobra, a z całą pewnością ciekawa. Interesująco zapowiadający się pomysł wyjściowy rozmywa się jednak w absurdalnej, trywialnej fabule, w której z trudem można się doszukiwać pozorów sensu. Biblioteki, które z początku wydają się konceptem nietuzinkowym, z czasem okazują się być niczym więcej niż bojówkami, złożonymi najczęściej z ludzi bez zobowiązań, samotnych, przestępców i innych z marginesu, a ich jedynym celem – totalna wojna. Ich spotkania przypominają zaś jako żywo kibicowskie ustawki, w których w ruch puszczane są wszelki odmiany broni niepalnej, a każdy z czytelników-wojowników przyodziany jest w prowizoryczny pancerz. Wszystko byłoby dobrze, gdyby z tych bitew coś wynikało albo przynajmniej toczyły się one na marginesie normalnych działań bibliotek. Tymczasem okazuje się, że czytelnicy zgromadzeni wokół ksiąg Gromowa nie zajmują się już niczym więcej. Całe ich życie to czytanie w koło Macieju propagandowych powieści i lanie po mordach innych fanów takiej literatury.
Słówko o samych bitwach. Są on tak groteskowo przerysowane, a zarazem brutalne (flaki i krew leją się obficie, a ucinanie kończyn jest na porządku dziennym), że po pewnym czasie wywołują niewiele więcej niż wzruszenie ramion. Jest ich po prostu w powieści przesyt. A gdyby je z „Bibliotekarza” wyjąć, nie zostałoby nam niestety wiele treści.
Nostalgia za czasami Związku Radzieckiego, którą wyraźnie się w „Bibliotekarzu” wyczuwa, może być dla wielu z nas niezrozumiała, choć przecież i Polacy lubią wracać z sentymentem np. do gierkowskich czasów, twierdząc, że „wtedy to się żyło”. Być może jest to odbicie szerszej tendencji, o której się czasem mówi, że Rosjanie zdecydowanie bardziej od nas tęsknią za komuną, wraz z jej kultem jednostki, podniosłymi pieśniami sławiącymi bohaterskich robotników i pionierów, marszami propagandowymi, kultywowaniem tradycji (nawet jeśli z prawdziwą tradycją nie miała wiele wspólnego) i tak dalej. Te elementy wspomina Jelizarow wracając do czasów ZSRR – budowały one jego ojczyznę, miłość i przywiązanie do niej. Jak pisze pod koniec książki, gdy chyba na moment przejmuje rolę narratora: „Związek Radziecki wiedział, jak z Ukrainy uczynić Ojczyznę. Natomiast Ukraina bez Związku Radzieckiego nie mogła już Ojczyzną pozostać…” Stąd sentyment do książek Gromowa, która przypominają świat dzieciństwa: jednolity, zrozumiały, bezpieczny, a jednocześnie dawno nieaktualny. Spostrzeżenia te pozostają jednak w jawnej sprzeczności z resztą powieści, którą bohaterowie spędzają na nonsensownych jatkach.
Po lekturze poczułem się zupełnie tak samo, jak główny bohater książki, bibliotekarz Aleksiej Wiazincew po przeczytaniu długo poszukiwanej „Księgi Sensu": nie doznał on oczekiwanej iluminacji, wielki Sens nie spłynął na niego nieokiełznaną mocą. Być może nie przeczytałem tej książki w należytym skupieniu, co było warunkiem odkrycia Sensu ksiąg Gromowa. A może po prostu trzeba być Rosjaninem, żeby zrozumieć wynurzenia na temat wielkości Rosji i obrony jej granic przed odwiecznymi wrogami. Wiazincew bowiem w ostatniej części książki sprzedaje się bandzie „staruch” i przemienia się, nijak nie wiedzieć czemu, w jakiegoś wyimaginowanego strażnika jedności Rosji, a jego wieczne czytanie gromowowskich ksiąg ma być gwarantem szczęścia i dobrobytu kraju. Kontrast tej ostatniej części do pozostałych pozostawił we mnie, miast zrozumienia, mnóstwo znaków zapytania. „Bibliotekarz” wyglądał mi wcześniej na bezładne łupu-cupu, epatujące przemocą przekraczającą granice dobrego smaku, tymczasem na koniec autor próbuje obudować krwawy rdzeń metaforycznym pudełkiem, które kompletnie mnie nie przekonuje.
Do pewnego momentu lektura „Bibliotekarza” sprawiała mi dużą frajdę, czuło się w niej ten nieuchwytny nastrój, charakterystyczny tylko dla literatury rosyjskiej. W pewnym momencie czar prysł, a mój entuzjazm słabł z każdą stronicą, aż do niezrozumiałego finału. Bardzo ciekawy pomysł został moim zdaniem przez Jelizarowa zmarnowany, autor zamiast obszyć koncepcję bibliotek i ksiąg w miarę sensownym tłem, odpłynął w rejony co najmniej dziwne – mniejsza o absurd, nie on jest problemem, ale przesada w jego stosowaniu już tak. Szkoda, bo z ciekawie zapowiadającej się i bardzo sprawnie napisanej, co trzeba podkreślić, powieści wyszedł ciężkostrawny miszmasz.