Magia, potwory, dzieci o niezwykłych umiejętnościach, zabawy z czasem – to, i jeszcze więcej dostajemy w książce, która początkowo miała być tylko albumem zapomnianych, dziwacznych fotografii. Dla Ransoma Riggsa stały się one punktem wyjścia dla opowieści. Jaki jest efekt finalny tego przedsięwzięcia? Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Osobliwi X-Men
[Ransom Riggs „Osobliwy dom pani Peregrine” - recenzja]
Magia, potwory, dzieci o niezwykłych umiejętnościach, zabawy z czasem – to, i jeszcze więcej dostajemy w książce, która początkowo miała być tylko albumem zapomnianych, dziwacznych fotografii. Dla Ransoma Riggsa stały się one punktem wyjścia dla opowieści. Jaki jest efekt finalny tego przedsięwzięcia? Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Ransom Riggs
‹Osobliwy dom pani Peregrine›
Oto przepis na idealną książkę fantastyczną dla młodzieży. Bierzemy nastoletniego, inteligentnego bohatera o niskim poczuciu własnej wartości i wrzucamy go do fantastycznego świata, w którym nie ma dorosłych (z drobnymi wyjątkami). Połączenie między naszym światem a alternatywną rzeczywistością musi być oczywiście dobrze zakamuflowane, na przykład w starym kurhanie na mokradłach. Następnie dorzucamy grupę dzieci o nieprawdopodobnych umiejętnościach i szlachetnych sercach. Na sam koniec, aby potrawa nie była zbyt mdła i niestrawna, wrzucamy do gara szwarccharakter, który ma ambitny i prosty plan – unicestwić świat lub przynajmniej przejąć nad nim władzę. Oczywiście nie uda mu się to, bo główny bohater w porę odkryje w sobie nadnaturalny dar i z wydatną pomocą swoich towarzyszy udaremni niecne plany. Ileż to razy czytaliśmy książki napisane zgodnie z powyższym schematem? Od dziecięcej klasyki po współczesną szmirowatą powieść młodzieżową większość pisarzy jedzie na w gruncie rzeczy podobnych patentach, zmieniając tylko dobór przypraw. Jedni robią to jednak z wyczuciem godnym mistrzów sztuki kulinarnej, a inni potrafią przypalić nawet jajecznicę. Ransom Riggs uplasowałby się gdzieś w środku stawki – przyrządził danie smakowite z wierzchu i pięknie prezentujące się wizualnie, lecz mdłe i niedoprawione w środku.
Gdy umiera dziadek nastoletniego Jacoba, świat młodzieńca, do tej pory wyjątkowo bezbarwny, dodatkowo się załamuje – traci on jedyny życiowy autorytet. W dodatku chłopak jest przekonany, że staruszek zmarł zamordowany przez potwory rodem z najgorszego horroru. Otoczenie jest jednak innego zdania. Rodzice wysyłają więc syna do terapeuty, aby ten uwolnił ich potomka od dręczących go koszmarów. Jacob wie jednak, że klucz do tajemnicy śmierci dziadka i potworów nawiedzających jego sypialnię tkwi na pewnej walijskiej wysepce. To na niej dzieciństwo spędził dziadek, który uciekać musiał z Polski, gdzie cała jego rodzina zginęła w czasie drugiej wojny światowej. Na Cairnholm istniał ośrodek dla sierot z krajów opętanych wojną, a przynajmniej tak się Jacobowi na początku wydaje.
Początek powieści trzyma w napięciu i wywołuje zupełnie prawdziwy dreszczyk emocji, choć groza pozostaje w ukryciu, w cieniu tuż poza zasięgiem widzenia. Banalne życie, wspomnienia o nieprawdopodobnym życiu dziadka, niełatwe relacje z rodzicami, wizyty u psychologa – niby nic nadzwyczajnego, a jednak pod podszewką każdego zdarzenia kryje się coś przerażającego. Niestety mniej więcej w połowie książki amerykański pisarz wykłada na stół wszystkie karty, łącznie z ukrytymi w rękawach asami, pozbawiając się tym samym wszelkich atutów, którymi do tej pory mądrze rozgrywał. Szkoda, bo w momencie spotkania Jacoba z panią Peregrine, zarządzającą sierocińcem na Cairnholm, napięcie zostaje wyssane z powieści, jak z przebitej dętki. Otrzymujemy rozwiązania dyskusyjne, nieprzekonujące i nijak się mające do mrocznego klimatu wcześniejszych fragmentów.
Nad umiejętnościami autora każe się zastanowić dziwny fakt – im bardziej zwyczajne życie opisuje, tym więcej w książce grozy i na odwrót, co brzmi paradoksalnie. Przykładowo obowiązkowa walka finalna dobra ze złem jest potwornie nużąca, a jej wynik z góry łatwy do przewidzenia. Riggs miał duży problem z właściwym rozłożeniem akcentów albo nie potrafił się zdecydować, jaką książkę pragnie napisać. Ze zgrabnie napisanego horroru dla młodzieży przechodzi ni z tego, ni z owego w królestwo sztampy w oprawie fantasy i już ani na chwilę nie odzyskuje danego mu początkowo kredytu zaufania. Wielka szkoda. Nie pomagają powieści drętwe dialogi, przewidywalność fabuły, bliskie stereotypom postaci (choć jest kilka ciekawszych charakterów, np. ojciec Jacoba). Tytułowa pani Peregrine okazuje się być irytująca i nadęta i trudno zrozumieć, skąd bierze się uwielbienie podopiecznych dla jej osoby. Wkradło się też do powieści kilka absurdów: skąd wzięła się rurka z tlenem na zatopionym wraku?, dlaczego dzieciom nie robią krzywdy naloty bombowe? Ale to i tak małe piwo przy pozbawionym sensu pomyśle tworzenia pętli czasu przez istoty władające magią zwane ymbrynkami. Ten magiczny element został do książki wpięty na siłę i niestety psuje tylko wydźwięk całości.
Na szczęście ratuje „Osobliwy dom pani Peregrine” niesamowita, na rynku wydawniczym wyjątkowa oprawa graficzna. Już zdjęcie dość upiornie wyglądającej dziewczynki z okładki przyciąga wzrok i zachęca do sięgnięcia po książkę. W środku jest jeszcze lepiej, za co należą się autorowi słowa uznania. Riggs zebrał anonimowe fotografie, z pozoru nie powiązane ze sobą i połączył je w fabularnym łańcuchu, w którym każda ma do odegrania jakąś rolę. Niektóre ze zdjęć potrafią poważnie zaniepokoić nawet dorosłego czytelnika i zmusić wyobraźnię do pracy na najwyższych obrotach. Zwłaszcza fotografie przedstawiające osobliwe dzieci z sierocińca wywołują gęsią skórkę, choć z pewnością nie na każdego odbiorcę zadziałają w podobny sposób.
Pomimo że jest to książka dla młodzieży, schematyczność rozwiązań fabularnych, brak głębi psychologicznej u postaci i fatalne rozwinięcie interesującego pomysłu razi. Nie można ponadto oprzeć się wrażeniu, że osobliwe dzieci to nieco archaiczni mutanci z X-Men, a pani Peregrine wypisz, wymaluj profesor Xavier, tyle że pozbawieni ikry komiksowych herosów. Na plus zdecydowanie należy zapisać kolekcję w większości znakomitych fotografii, doskonale komponujących się z tekstem i nierzadko budzących grozę. Gdyby nie ona, ocena byłaby znacznie niższa. Oryginalna warstwa ilustracyjna to jednak za mało, by przemienić powieściowy debiut Ransoma Riggsa w książkę godną polecenia.