„Historia mordercy” – podpowiada nam podtytuł na okładce „Jacka Glassa”. W istocie, mamy tu do czynienia z nieprzeciętnym mordercą i trzema historiami łączącymi w sobie najlepsze cechy dwóch gatunków: sf i powieści detektywistycznej. Ale czy książka Adama Robertsa prezentuje poziom uzasadniający przyznanie jej BSFA za 2012 rok?
Cudzego nie znacie: Przygody Jacka-zakapiora
[Adam Roberts „Jack Glass” - recenzja]
„Historia mordercy” – podpowiada nam podtytuł na okładce „Jacka Glassa”. W istocie, mamy tu do czynienia z nieprzeciętnym mordercą i trzema historiami łączącymi w sobie najlepsze cechy dwóch gatunków: sf i powieści detektywistycznej. Ale czy książka Adama Robertsa prezentuje poziom uzasadniający przyznanie jej BSFA za 2012 rok?
Roberts na samym wstępie odkrywa przed nami wszystkie karty. Otrzymujemy do rąk trzy historie, każda będąca wariacją na temat opowieści detektywistycznej (choć nie do końca, bo w przypadku „In the Box” mamy do czynienia z próbą wydostania się z więzienia). Pozostałe dwie to zwyczajne dochodzenie i poszukiwanie winnego zabójstwa oraz zagadka zamkniętego pokoju (locked-room mystery). To jednak nie wszystko – Roberts mówi nam także, kto jest sprawcą w każdej z trzech historii (tego Wam niestety nie powiem); choć można powiedzieć, że autor zdradził nam wszystko, twierdzi on jednak, że „rozwiązanie cię zaskoczy. Jeśli odkrycie prawdy w każdym przypadku będzie czymś mniej niż zaskoczeniem, to będzie znaczyło, że przegrałem. A ja nie lubię przegrywać.”
Mocne słowa jak na profesora angielskiej literatury. Nawet jeśli Roberts nie zdołał mnie zaskoczyć we wszystkich trzech przypadkach, należy mu się pochwała za to, w jak interesujący sposób (jak na humanistę) postanowił zabawić się w teoretyzowanie na temat napędu nadświetlnego (FTL – Faster Than Light). Kłopot w tym, że, parafrazując Calvina Candie’ego, przez połowę książki z uwagą zastanawiałem się, co też Roberts knuje, ale dopiero pod koniec drugiej historii („The FTL Murders”) faktycznie książka zdołała mnie zainteresować. Być może właśnie dlatego, że intryga kryminalna przedstawiona w tej części była dość banalna i łatwa do rozwiązania – w tym przypadku autor przegrał, podrzucając zdecydowanie zbyt wiele sugestii w jednej ze scen. No dobrze, przesadzam – nadal kierunek, w którym potoczyła się cała fabuła „The FTL Murders” był odrobinę zaskakujący (szczególnie biorąc pod uwagę nagły przeskok w skali wydarzeń).
Oczywiście zakończenie i rozwiązanie „The Impossible Gun”, ostatniej historii przedstawionej w książce, było o wiele bardziej niespodziewane, ale już na samym początku w „In the Box” można było łatwo wywnioskować, że tytułowy bohater nie jest osobą, której można zaufać, ani tym bardziej kimś, kto zawsze mówi prawdę. Wydaje się, że te elementy stoją w jawnym kontraście z jego zachowaniem prezentowanym w większej części książki. Ten dualizm bohatera zupełnie do mnie nie przemawia: z jednej strony bezwzględny morderca, który nie cofnie się przed zabójstwem dla osiągnięcia swoich własnych celów, kłamca i makabrycznie pomysłowy spryciarz, dla którego cel uświęca środki (ucieczka z asteroidy). Z drugiej strony mamy wiernego opiekuna, człowieka poświęconego wielkiej idei wolności i demokracji, przeciwstawiającego się dyktatorskiemu systemowi wielkich rodzin i korporacji.
Przyznaję, że fabularnie „Jack Glass” nie jest książką, która wyróżniałaby się na tle innych. Trzy opowiedziane w niej historie-rozdziały można traktować zarówno jako osobne opowieści, jak i część większej całości (co zresztą sugeruje sam autor we wstępie). Jednak o ile wszystkie sprawdzają się nadzwyczaj dobrze osobno to jako całość książka nie przekonuje. W tym miejscu należałoby zadać sobie pytanie – czy powinna? Czy taki był zamiar autora? Nie zapominajmy, że głównym i tytułowym bohaterem jest Jack Glass, jednak nawet to wydaje się być nie do końca prawdziwe, bo w „The FTL Murders” bohaterkami stają się siostry Diana i Eva Argent, niezwykle bystre dziewczyny, spadkobierczynie potęgi rodu Argentów, specjalnie wychowane i genetycznie przystosowane do rozwiązywania wszelkiego rodzaju problemów. To one (przede wszystkim zaś Diana) stanowią główną oś fabuły w tej historii i siłą rozpędu wpadają też do „The Impossible Gun”, gdzie ich rola, choć nieco mniejsza, nadal wydaje się być porównywalna z tą odgrywaną przez Jacka.
Jednak mimo narzekania trzeba zwrócić uwagę na mocniejsze strony powieści. Przywiązanie do detali widoczne już od pierwszych stron „In the Box”. Historia opowiadająca o siedmiu skazańcach zamkniętych w asteroidzie i zmuszonych do utrzymania się przy życiu przy pomocy bardzo ograniczonej techniki, którą wraz z nimi pozostawiono, jest małym majstersztykiem. Obserwujemy kilka bardzo wyrazistych charakterów, nieodłączne konflikty związane z przebywaniem skazańców w zamkniętej przestrzeni oraz Jacka, bezustannie planującego swoją ucieczkę. Równie dokładnie i szczegółowo przedstawia Roberts zachowanie szesnastoletniej Diany w „The FTL Murders”, która stanowi jeden ze znakomitych przykładów (obok Meridy), jak kapitalnie i realistycznie można wykreować nastoletnich bohaterów. Nie jest też bohaterem uparcie trwającym w swoich nastoletnich humorach, bo wraz z niespodziewanym rozwojem fabuły musi bardzo szybko dorosnąć i Diana z „The Impossible Gun” jest kimś o wiele bardziej dojrzałym niż ta z „The FTL Murders”. Szczegółów nie zabrakło w przedstawionym w książce świecie, który jednak przewija się w tle bardzo, ale to bardzo niewyraźnie, grając rolę trzecio-, a nawet czwartoplanową. Oczywiście z krótkich zdań, spostrzeżeń i uwag wygłaszanych przez bohaterów można zbudować sobie całkiem wyraźną wizję tego, jak wygląda Układ Słoneczny, w którym przyszło żyć bohaterom „Jacka Glassa”.
Roberts porusza też kilka istotniejszych spraw dotyczących społeczeństwa, jednak, podobnie jak w przypadku świata, czyni to jak gdyby mimochodem, bez akcentowania tych kwestii w taki sam sposób, w jaki zrobił to Hamilton w „
Great North Road”. Bo „Jack Glass”, obok bycia dość lekką i przyjemną lekturą, jawi się głównie zabawą konwencją. Zabawą, której niestety nie jestem w stanie w pełni docenić bez znajomości klasyków powieści detektywistycznej, których wymienia Roberts w posłowiu (i wcale nie znalazły się tam nazwiska Poego, Christie i Doyle’a). Wyraźnie jednak czuć w książce ten element zabawy z czytelnikiem, żonglowanie pewnymi motywami i stawianie, w pewnych miejscach, bardziej na formę niż treść. W żadnym wypadku nie wpływa to na przyjemność płynącą z lektury.
A odpowiadając na zadane we wstępie pytanie: tak, ale nie czuję się do końca przekonany do „Jacka Glassa”.