Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Roberto Bolaño
‹2666›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł2666
Tytuł oryginalny2666
Data wydania7 listopada 2012
Autor
PrzekładKatarzyna Okrasko, Jan W. Rajter
Wydawca Muza
ISBN978-83-7758-268-8
Format1008s. 145×205mm
Cena79,90
Gatunekkryminał / sensacja / thriller, mainstream, obyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Trójkąty i kwadraty, i 2666
[Roberto Bolaño „2666” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Jeśli ktoś sięgnie po „2666” z nadzieją na satanistyczne obrzędy, rytualne mordy na kotach i pentagramy rysowane krwią, srogo się zawiedzie. Okładka i enigmatyczny tytuł skrywają bowiem powieść o literaturze i o sprawach, które dla literatury stanowią największe wyzwanie.

Paweł Micnas

Trójkąty i kwadraty, i 2666
[Roberto Bolaño „2666” - recenzja]

Jeśli ktoś sięgnie po „2666” z nadzieją na satanistyczne obrzędy, rytualne mordy na kotach i pentagramy rysowane krwią, srogo się zawiedzie. Okładka i enigmatyczny tytuł skrywają bowiem powieść o literaturze i o sprawach, które dla literatury stanowią największe wyzwanie.

Roberto Bolaño
‹2666›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł2666
Tytuł oryginalny2666
Data wydania7 listopada 2012
Autor
PrzekładKatarzyna Okrasko, Jan W. Rajter
Wydawca Muza
ISBN978-83-7758-268-8
Format1008s. 145×205mm
Cena79,90
Gatunekkryminał / sensacja / thriller, mainstream, obyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Bolaño pisał arcydzieło. Od intencji autorskich warto tu zacząć, bo jeśli jakaś cecha w wywiadach, szkicach i recenzjach przejawia się najczęściej to bolañowska bezprecedensowość w podejściu do literatury. Wiele jego poglądów można poznać z ust powieściowych protagonistów. Tak jest i w tym przypadku – gdy ktoś zasiada do komputera i ma pewność, że nie napisze arcydzieła, najlepiej niech od razu zajmie się czymś innym. Świadomość, że pisze się dziełko drugorzędne, ot pisze się by pisać, czy to do szuflady, czy dla zarobku, od razu skreśla daną osobę jako pisarza. Taką opinię w „2666” znajdziemy w piątej, ostatniej części, a wygłasza ją stary człowiek, od którego jeden z głównych bohaterów, Benno von Archimboldi, kupuje maszynę do pisania, co więcej, mężczyzna wygłasza ją w ramach długiego na dziesięć stron monologu na temat powieści, który można uznać za punkt kulminacyjny metaliterackiej warstwy książki.
Nie wiąże się to z jakimiś postulatami palenia harlequinów i paperbacków, i stawiania przed sądem wszystkich drugorzędnych twórców. Oni są, ale są tłem, dla tych których powołanie i talent rozsadzają wszelkie normy i struktury, i wyprowadzają z chaosu nowy porządek. Być może niektórzy pamiętają scenę z filmu o Trumanie Capote („Capote”, 2005), w której amerykański pisarz (Philip Hoffman) dzwoni do Harper Lee, autorki „Zabić drozda” (Catherine Keener) i ze łzami w oczach mówi, że napisał już mowę dziękczynną na ewentualną okazję wręczenia jakiejś ważnej nagrody za książkę – uwaga, uwaga – której nie napisał jeszcze choćby jednego zdania. Z odgrywanego Capote’ego w tej scenie biła jednak denerwująca egzaltacja, jakaś duma artysty, który zasiadł na Parnasie i bimba na resztę świata z niebiańskich obłoków. Z Bolaño – choć stwierdzam to tylko na podstawie treści „2666” – jest inaczej. Przeświadczeniu, że pisze się dzieło wielkie – jak już się rzekło, w intencji: arcydzieło – nie towarzyszy pycha, ale świadomość misji, którą ma do wypełnienia.
To jest już zresztą legenda. Chilijczyk ostatnie lata życia poświęcił tylko i wyłącznie pisaniu. Czując na karku oddech śmierci, która zbliżała się wielkim krokami na skutek wykrytego schorzenia wątroby, robił przerwy tylko na sen i jedzenie; produkował nawet do ośmiu stron dziennie, bez reszty poświęcając się pracy, którą koniecznie chciał doprowadzić do końca. Jest w tym jakaś nerwowość, rozgorączkowanie i szał opowieści jak u Dostojewskiego; powieść, która ma być totalna, nieuchronnie staje się totalitarna wobec autora – dosłownie go pożera.
Drugi ważny pogląd na arcydzieło odnajdziemy w akapicie, który ma wszelkie zadatki na to, by z czasem stać się akapitem kultowym, powtarzanym jako anegdota przy okazji rozmów o książkach. Jeden z bohaterów po dialogu z farmaceutą zastanawia się:
„Już nawet oświeceni farmaceuci nie mają odwagi sięgnąć po wielkie dzieła, niedoskonałe, gwałtowne, te, które otwierają drogę w nieznane. Wybierają doskonałe wprawki wielkich mistrzów. Chcą widzieć wielkich mistrzów podczas szermierczych sesji treningowych, ale nie obchodzą ich prawdziwe batalie, gdzie wielcy mistrzowie walczą z czymś, z tym czymś, co przeraża nas wszystkich, czymś, co nas paraliżuje i bierze na rogi, i jest krew, i śmiertelne rany, i smród”
W tym przeciwstawieniu majstersztyk – arcydzieło rezonuje głos autora, autora, który nie zawahał się poświęcić wszystkiego na ową ostatnią batalię, bo nie chciał zostać zapamiętany jako „mistrz podczas sesji treningowej”. „2666” jest książką niedoskonałą, pisaną w pośpiechu, jak słusznie zauważył Marek Bieńczyk1) – pisaną w poetyckim szale, furor poeticus; książką niezwykle zyskującą na tej romantycznej legendzie autora, któremu, jakby ujął to Marcin Świetlicki, „śmierć dyktuje”. Kompozycja szkatułkowa, gdzie każda dygresyjna historia rozwija się, tak że wycięta z kontekstu mogłaby stanowić osobne opowiadanie, pogłębia owo wrażenie wyścigu z czasem, kiedy to każdy rozdział może okazać się tym ostatnim. Pogłębia je również styl – w wielu miejscach przyjmuje różne tony, jednak popadłszy w jedną melodię, Bolaño ciągnie ją nad wyraz długo. W „2666” obok długich fragmentów, gdzie transowa melodia narracji brzmi, jakby ktoś na szybko chciał streścić 2000 odcinków brazylijskiej telenoweli (krótkie zdania oznajmujące, często powtarzające się nazwiska), funkcjonują fragmenty o zdaniach rozbuchanych, bogatych leksykalnie i ciągnących się i meandrujących jak chilijska granica.
Te „wielkie, niedoskonałe dzieła”, które stają się „batalią” to książki, w których autor siłuje się ze sprawami najważniejszymi i ostatecznymi. Bolaño podążył tą drogą i z pewnością nie brał się za tematyczne płotki – w „2666” w ringu naprzeciw autora stają takie wątki jak II wojna światowa czy casus meksykańskiego miasta Ciudad Juarez (w powieści Santa Teresa) słynnego z licznych i okrutnych zabójstw kobiet. Nieustannie powraca także literatura, bo Bolaño był pożeraczem książek z krwi i kości, czytał wszystko, nie tylko to co uznane, ale także to, co niszowe i drugorzędne. Dlatego prócz wielu wypowiedzi metaliterackich, w których rezonuje głos autora, znajduje się w powieści całe spektrum intertekstualnych odniesień. Począwszy od samego tytułu, który przecież jasno wskazuje na liczbę z Apokalipsy św. Jana, poprzez nazwiska i książki przewijające się bezpośrednio aż po te występujące pod pseudonimami i zmienionymi nazwami odszukać można nawiązania do von Kleista, Mandelsztama Osipa i Nadieżdy, hrabiego Drakuli, Fiodorowa, Achmatowej i Gumilowa, Jesienina, Ingeborg Bachmann… ufff, kto da więcej? Znajdziemy także Gustawa–samobójcę, co chyba można uznać za cały komentarz do oczytania Bolaño. Nawiązania są tak liczne, że po przebrnięciu przez kilkaset stron czytelnik ma wrażenie, że zbudowane jest z nich całe „2666”. Aż dziw bierze, że nie traci na tym referencjalność tekstu; uniwersum literackie nie jest celem samym w sobie, a narrator nie gubi się w labiryncie odniesień – wszystko spaja fabuła i bohaterowie, nie ma wątpliwości, że powieść odsyła do konkretnej (naszej?) rzeczywistości, a intertekstualne mosty nie kończą się przepaścią, ale wyprowadzają czytelnika bądź to na komentarz do danego nurtu literackiego, autora czy dzieła bądź łączą się jakoś z opowiadaną historią.
Najbardziej mimo wszystko frapujący jest tytuł. Nie ma wątpliwości że Bolaño wpisuje się nim w konkretną tradycję i że zapewne tak jak Orwellowi zależało mu, by liczba 2666 oznaczała datę. Co znaczy jednak ów rok, zważywszy, że akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni XX wieku? Punkt dojścia świata? Jakaś kolejna wróżba jak koniec kalendarza majów? Rok panicznego strachu o podobnej wadze jak rok 1000 dla ludzi średniowiecza? W posłowiu Ignacio Echevarria stawia tezę o „sekretnym centrum” powieści, które spajałoby wszystkie wątki, podobnie jak spaja je „centrum fizyczne”, za które trzeba uznać miasto Santa Teresa. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że jest to tylko gra autora z czytelnikiem i że nie warto poświęcać jej czasu. Co to jednak za frajda? Zresztą do poszukiwania jakiegoś odczytania numerologicznego à la literaturoznawczy Indiana Jones zachęca nie tylko tytuł, ale także wiek autora (50 lat), pojawiające się w powieści schematy jednego z bohaterów, który za pomocą figur płaskich usiłował rozgryźć historię filozofii, kilka zupełnie nieistotnych liczbowych wyliczanek na pół strony oraz wydawnictwo „Muza”, które zadbało, by powieść kończyła się dokładnie na 1000 stronie. Tłumacz Chilijczyka, Tomasz Pindel podzielił jego fanów na dwa obozy – detektywistów, czyli zwolenników powieści „Dzicy detektywi” oraz cyfrystów, czyli popleczników „2666”. Choć podział ten jest niezobowiązujący, to nazwa „cyfrysta” skłoniła mnie (jako że nie mam zamiaru siedzieć nad książką z kalkulatorem) do refleksji nad instytucją czytelnika totalnego, który dla własnej satysfakcji wypisałby wszystkie intertekstualne odniesienia, a także odnalazł wszystkie liczby pojawiające się w powieści i ułożyłby „równanie Bolaño”. Znajdzie się ktoś taki?
Nie podejmę się jednoznacznej oceny „2666”. Za granicą, a teraz także w Polsce przybywa gorliwych akolitów tej powieści, którzy nie wahają się tytułować jej arcydziełem. Obok nich jednak znajdują się osoby, którym się nie podoba, jak na przykład wspomniany już Tomasz Pindel, na naszym podwórku najważniejszy znawca Bolaño. Zdroworozsądkowo warto więc zauważyć, że książka jest nierówna. Składa się z pięciu części, które można czytać nie po kolei i które można różnie wartościować. Pierwsza jest ciekawa ze względu na niezwykle interesujące przedstawienie czworga krytyków literackich i skomplikowanych więzi ich łączących, w piątej z kolei śledzimy losy fikcyjnego pisarza niemieckiego, w którego losach odbija się kawał historii i literatury XX wieku, ale czwarta część, opowiadająca legendę miasta Santa Teresa, po kilkudziesięciu stronach dłuży się niemiłosiernie, kiedy to opisy kolejnych morderstw na kobietach po prostu zaczynają irytować. Nie ma za to wątpliwości, że postawiono przed czytelnikiem zagadkę. Zagadkę niebezpieczną, tajemniczą i w zadziwiający sposób splatającą autora i książkę, w którą wsącza się każdą kroplę życia aż do samego końca, kiedy to przepisawszy siebie i świat w powieść, można rozpłynąć się w wykreowanym świecie:
„Narratorem «2666» jest Arturo Belano. To już wszystko, przyjaciele. Wszystko zrobiłem, wszystko przeżyłem. Gdybym miał jeszcze siły, zapłakałbym. Żegna was Arturo Belano”.2)
koniec
18 sierpnia 2013
1) Por. M. Bieńczyk, „Na granicach rzeczywistości” [w:] „Tygodnik Powszechny, nr 11 (3270), 11 III 2012.
2) Cytat z notatek Bolaño podany w posłowiu.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Przerwane beztroskie dzieciństwo
Marcin Mroziuk

2 V 2024

Z jednej strony „Sprzedawca marzeń” to po prostu wciągająca powieść przygodowa, z drugiej zaś strony książka Katarzyny Ryrych przybliża młodym czytelnikom gęstniejącą atmosferę przed wybuchem II wojny światowej i cierpienia ludności cywilnej na jej początku.

więcej »

Krótko o książkach: Komu mogłoby zależeć?
Joanna Kapica-Curzytek

2 V 2024

W „PS. Dzięki za zbrodnie” jest bardzo dużo tropów prowadzących w stronę klasycznej powieści detektywistycznej. Znajdziemy tu wszystko, co najlepsze w gatunku cozy crime.

więcej »

Ten okrutny XX wiek: Budowle muszą runąć
Miłosz Cybowski

29 IV 2024

Zdobycie ruin klasztoru na Monte Cassino przez żołnierzy armii Andersa obrosło wieloma mitami. Jednak „Monte Cassino” Matthew Parkera bardzo dobrze pokazuje, że był to jedynie drobny epizod w walkach o przełamanie niemieckich linii obrony na południe od Rzymu.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przy piwie z Bolaño
— Paweł Micnas

Tegoż autora

Spacery po Bukareszcie
— Paweł Micnas

Śmietnik umysłowy
— Paweł Micnas

Zbrodniarz o dwóch twarzach
— Paweł Micnas

Kresy polskie i opowieści
— Paweł Micnas

O pożytkach miejskich przechadzek
— Paweł Micnas

Literacki gulasz
— Paweł Micnas

Klaser ze znaczkami końca
— Paweł Micnas

Dzika Polska
— Paweł Micnas

Leningrad była kobietą
— Paweł Micnas

Pan z cukrowni
— Paweł Micnas

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.