„Cztery nowele grozy” Herberta George’a Wellsa to coś w rodzaju okrawków zawiniętych w szynkę. Książka fajnie będzie wyglądać na półce, ale jej lektura zbyt wielkiej frajdy nie przyniesie.
Wizjonera groch z kapustą
[Herbert George Wells „Cztery nowele grozy” - recenzja]
„Cztery nowele grozy” Herberta George’a Wellsa to coś w rodzaju okrawków zawiniętych w szynkę. Książka fajnie będzie wyglądać na półce, ale jej lektura zbyt wielkiej frajdy nie przyniesie.
Herbert George Wells
‹Cztery nowele grozy›
W zawirowaniach sprzed ponad roku, kiedy to ważyły się losy wrocławskiego wydawnictwa Ossolineum, we „Wprost” można było przeczytać następującą wypowiedź dyrektora wydawnictwa, Andrzeja Głuchowskiego
1):
„W ciągu dwóch miesięcy ukaże się kolejny tom „Biblioteki Narodowej” – „Krótkie opowiadania” Herberta Wellsa prof. Juliusza Palczewskiego. Profesor przełożył te opowiadania i opracował je naukowo. Bardzo mu zależało na tym, aby książka ukazała się właśnie w serii „Biblioteka Narodowa”, niestety, wielokrotnie musieliśmy mu odpowiedzieć, że nie mamy środków żeby to wydać. Szukaliśmy bezskutecznie sponsorów. W końcu prof. Palczewski spytał: „mam już ponad 80 lat, nie mogę czekać, ile kosztuje wydanie tej książki?”. I zapłacił z własnej kieszeni 24 tys. zł. za publikację dwutysięcznego nakładu, który w ciągu dwóch miesięcy trafi do księgarń”.
Nie śmiem ujmować niczego profesorowi Palczewskiemu, bo już nie raz udowodnił swoją wiedzę w zakresie prozy Wellsa
2), jednak wydana przez Ossolineum książeczka niespecjalnie zadowala, i to z wielu przyczyn, stawiając pod znakiem zapytania sens forsowania jej publikacji w takiej, a nie innej formie. Oczywiście to wspaniale, że trzy – tak, tylko trzy z czterech – bardzo słabo u nas znane teksty wielkiego wizjonera, jakim bez wątpienia był Wells, ujrzały wreszcie światło dzienne w wydaniu książkowym, ale… No właśnie.
Po pierwsze – szwankuje dobór opowiadań, i to na paru płaszczyznach. Przede wszystkim – wbrew tytułowi książki – nie mają one wiele wspólnego z grozą, nawet jeśli tłumacz twierdzi co innego we wstępie. Ba! Jedno z nich nawet nie jest fantastyczne, mimo że zdawałoby się, iż zbiór powinien być choć w tej materii w miarę homogeniczny. Ale nie. „Ćma” jest po prostu historyjką popadania w szaleństwo pewnego nie potrafiącego sobie poradzić z emocjami naukowca od nocnych owadów. Zadowolenia nie budzi również „Kwitnienie dzikiej orchidei”, wyglądające raczej jak błahy szkicyk niż pełnoprawna nowelka (ot, miłośnik orchidei ma kłopoty z jedną ze swoich roślin). Co więcej, trochę się gryzie ze zbiorem również „Gwiazda”, nie jest ona bowiem żadną nowością dla polskiego czytelnika, mogącego się zapoznać z tym interesującym tekstem o klęskach spowodowanych przelatującą w sąsiedztwie Ziemi gwiazdą choćby w drugim tomie „Opowieści fantastycznych” Wellsa czy w pierwszym tomie antologii „Droga do science fiction”. Bo na fakt wcześniejszej publikacji „Kwitnienia dzikiej orchidei” można w sumie przymknąć oko, ponieważ tekst ukazał się w niskonakładowym fanzinie
3), zaś o przedwojennych wydaniach dwóch pozostałych opowiadań nie ma w ogóle co wspominać, bo to dzieje zupełnie zamierzchłe. Choć – tak po prawdzie – wydawca nie powinien się w tym momencie przechwalać, że opowiadania te nie były dotąd tłumaczone na polski. W tej sytuacji najbardziej wartościowy okazuje się „Sen o Armageddonie”, stylistycznie łączący się z powieścią „Gdy Śpiący się zbudzi”, a opowiadający o wizji świata przyszłości stojącego na krawędzi wojny. Opowiadanie to w pełni pokazuje geniusz Wellsa, potrafiącego na przełomie XIX i XX wieku niesłychanie trafnie opisać rzeczy, które nadeszły dopiero kilka dekad później. A niektóre z nich może dopiero nadejdą, jak choćby militarna inwazja Chin na Europę. Dla samego tego tekstu warto byłoby tę książeczkę kupić.
Tu jednak dochodzimy do problemu numer dwa, czyli jakości wydania. Wstęp – rozczarowuje. Z jednej strony jest wyjątkowo skąpy w informacje, bo profesor wyszedł z założenia, że już wystarczająco rozpisał się na temat Wellsa w poprzednich dwóch tomach Biblioteki Narodowej (a co, jak ktoś ich nie ma?), w związku z czym zabrakło tutaj choćby szczątkowej bibliografii opowiadań Wellsa, mimo że książeczka tyczy właśnie jego nowelistyki. Z drugiej zaś strony – trochę śmieszy usilna wiwisekcja opowiadań, które są na tyle proste i lekkie, że nie ma sensu się w nich doszukiwać osiemdziesiątej czwartej głębi i stuskrzydłego natchnienia. Do tego kuleje stylistyka tekstu. Jedynym naprawdę dopieszczonym pod tym względem opowiadaniem jest „Gwiazda”, ale bierze się to raczej stąd, że przekład Bronisława Falka liczy sobie już wiele lat i był po drodze – jeszcze za PRL-u – przynajmniej raz porządnie redagowany. Reszta tekstów trapiona bywa na przykład nadmierną przecinkozą, powodującą cięcie niezbyt fortunnie złożonych zdań na nieduże kawałeczki, walczące zażarcie z kumplami z sąsiedztwa o wybicie się na plan pierwszy. Najgorzej jest jednak z kreskami.
Na ogół są stosowane poprawnie, czyli do dialogów. Ewentualnie do zdań wtrąconych. Bywa też jednak, że występują w obcej dla polskiego języka roli czegoś w rodzaju przerywnika, akcentującego chwilowe zawahanie się bohatera podczas wypowiedzi, wstrzymanie głosu czy też zatchnięcie się. Za najlepszy przykład niech posłuży wyjątkowo kuriozalna wypowiedź z ostatniego opowiadania
4):
– Zmarła chyba natychmiast. – Ja jednak – mówiłem do niej – przez całą drogę.
Owo ostatnie opowiadanie, „Sen o Armageddonie”, w kwestii kresek w ogóle jest kwiatkiem samo w sobie. Otóż bowiem lwia część tekstu jest podawana w formie opowieści pasażera pociągu, w związku z czym praktycznie co akapit jest dialogowa kreska, zastosowana w formie przypomnienia, że czytelnik ma do czynienia z czyjąś wypowiedzią. Skutkuje to tym, że od czasu do czasu wychodzą rozmaite potworki, utrudniające poprawne zrozumienie tekstu i wymuszające na czytelniku uważne sortowanie poprzedzonych kreską dialogową wypowiedzi na te, które rzeczywiście są dialogami i te, które są tylko ciągiem narracji nękanego snami pasażera. Niby robię z igły widły, ale pod koniec tegoż opowiadania
5) otrzymujemy na przykład zbitkę w następującej formie:
– Na ów błysk odwróciłem się…
– Wie pan – ona wstała…
– Podniosła się, wie pan, i zrobiła krok w moją stronę…
– Jak gdyby chciała mnie dotknąć…
I nie, wcale nie jest to dialog, a właśnie „linearna” narracja jednej osoby.
Samemu tekstowi zresztą też przydałaby się solidniejsza redakcja, żeby w oczy nie kłuły dziwolągi w rodzaju: „Po jakimś czasie mój baczny wzrok jakby go przebudził, spojrzał na mnie i omdlałym ruchem sięgnął po gazetę.”
6). Że pozwolę sobie na odrobinę złośliwości: mawiają „sięgaj, gdzie wzrok nie sięga” – a tu proszę, wychodzi na to, że jednak wszędzie sięga. Profesor Palczewski mógł też sobie darować większość przypisów, bo dotyczą one rzeczy, których tłumaczyć nie trzeba (np. możemy się dowiedzieć, że Capri to wyspa, a Wezuwiusz to wulkan), a jeśli już trzeba, to z pewnością nie w zaprezentowany w książce sposób (Jowisz to „największa, piąta licząc wedle rosnącej numeracji od Słońca planeta Układu Słonecznego”
7), Neptun to „ósma, licząc według oddalenia od Słońca planeta Układu Słonecznego”
8), kolejne gwiazdy są zaś opisywane na zasadzie: (jakaś tam) gwiazda w konstelacji (jakiejś tam)).
Piszę o tym wszystkim dlatego, że przecież – do licha – „Cztery nowele grozy” wyszły w prestiżowej serii Biblioteki Narodowej i zdawałoby się, że publikowane tam książki powinny być szczególnie starannie opracowane. A tu nie dość, że część opowiadań jest licha i tak naprawdę nie przystaje do serii przeznaczonej do prezentowania najwybitniejszych dokonań literatury światowej, to w dodatku szwankuje strona literacka, typograficzna, a i cena nie nastraja optymistycznie (25 złotych za 38 stron wstępu i 97 samej prozy).
Jak na mój gust szkoda włożonego w to wydanie wysiłku, bo znacznie więcej pożytku przyniosłoby na przykład wznowienie trudno już dostępnych „Opowieści fantastycznych”. Żywię jednak nadzieję, że w roku 2016, kiedy minie 70. rocznica śmierci Wellsa i jego teksty staną się bezpłatne, dostaniemy wreszcie komplet jego twórczości związanej z fantastyką. Bo „Cztery nowele grozy”, jakkolwiek godne uwagi, uważam za pewnego rodzaju nieporozumienie.
1) Cytat w oryginalnym brzmieniu za:
http://www.wprost.pl/ar/332416/To-koniec-Ossolineum-Likwidacja-moze-trwac-i-50-lat/2) Profesor jest autorem wydanej w roku 1976 biografii Wellsa („Utopista bez złudzeń”), napisał również wstęp i przypisy do wydanych w serii Biblioteki Narodowej „Historii świata” i „Wehikułu czasu”, a także posłowie do wydanej w Alfie „Wyspy doktora Moreau”
3) Opowiadanie było opublikowane w roku 1984 w pierwszym numerze „Feniksa” i nosiło wówczas tytuł „Tajemniczy kwiat”
4) Herbert George Wells, „Cztery nowele grozy”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2012, s. 91
5) Tamże, s. 91
6) Tamże, s. 53
7) Tamże, s. 24
8 Tamże, s. 17