Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Herbert Read
‹Zielone dziecko›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZielone dziecko
Tytuł oryginalnyThe Green Child
Data wydania15 marca 2013
Autor
PrzekładStefan Baranowski
Wydawca Vis-à-vis/Etiuda
ISBN978-83-7858-025-6
Format176s.
Cena21,—
Gatunekfantastyka, obyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Klasyka na pół gwizdka
[Herbert Read „Zielone dziecko” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Zielone dziecko” Herberta Reada wyszło u nas trochę za późno, by je faktycznie docenić. Owszem, ma pewien urok, ale dziś to po prostu relikt wygasłej już epoki.

Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
[Herbert Read „Zielone dziecko” - recenzja]

„Zielone dziecko” Herberta Reada wyszło u nas trochę za późno, by je faktycznie docenić. Owszem, ma pewien urok, ale dziś to po prostu relikt wygasłej już epoki.

Herbert Read
‹Zielone dziecko›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZielone dziecko
Tytuł oryginalnyThe Green Child
Data wydania15 marca 2013
Autor
PrzekładStefan Baranowski
Wydawca Vis-à-vis/Etiuda
ISBN978-83-7858-025-6
Format176s.
Cena21,—
Gatunekfantastyka, obyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Wśród kiepskich książek (m.in. „Superpaństwo: Powieść o Europie przyszłości” i „M.R.O.K.” Briana Aldissa) oraz kiepskich tłumaczeń (m.in. „Rzeźbiarze chmur” J. G. Ballarda) wydawnictwo Vis-à-vis Etiuda wydało z fantastyki również coś, co na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać perełką. Mowa o „Zielonym dziecku” Herberta Reada, powieści uznawanej na Zachodzie za swego rodzaju klasykę.
Herbert Read (1893-1968) był angielskim teoretykiem sztuki, poetą, krytykiem literackim i filozofem. Jeden z pierwszych propagatorów egzystencjalizmu w Anglii, zwolennik edukacji artystycznej, zajmujący się m.in. funkcjonowaniem dzieł sztuki w społeczeństwie oraz psychologią twórczości, przez blisko dwie dekady sympatyzował z komunistycznymi ideami. Dopiero po wojnie domowej w Hiszpanii zwrócił się ku anarchizmowi. Z jego nie aż tak znowuż obszernego dorobku naukowego w ręce polskiego czytelnika trafiły za czasów PRL-u „Sztuka a przemysł: Zasady wzornictwa przemysłowego” (PWN 1964), „Sens sztuki” (trzy wydania w serii „Omega” w latach 1965, 1982 i 1994, do tego audiobook w 2008), „O pochodzeniu formy w sztuce” (PIW 1974) oraz „Wychowanie przez sztukę” (Ossolineum 1976). Na następną książkę – jedyną napisaną przez Reada powieść – trzeba było czekać kolejnych niemal 40 lat.
„Zielone dziecko”, napisane częściowo jeszcze pod wpływem idealistycznych koncepcji szczęśliwej równości i beztroskiego życia w dobrobycie, ujrzało światło dzienne w 1935 roku. Jego zawartość rozszyfrowywano przez pryzmat osobistych doświadczeń Reada (m.in. służbę frontową w pierwszowojennej Francji), identyfikację freudowskich i jungowskich tropów oraz przez wyławianie elementów gry z platońską filozofią, w tym z koncepcją jaskini, która tu jest postawiona do góry nogami. Bo to nasz świat jest ułudą, a prawdziwe życie trwa w podziemnych pasażach. Ustalono też, że podstawowa opowieść została oparta na XII-wiecznej legendzie o dwójce zielonych dzieci, które pewnego dnia pojawiły się w angielskiej wiosce Woolpit, mówiąc w nieznanym nikomu języku 1).
Cała ta geneza, wszystkie te interpretacje są piękne i ciekawe – do chwili wzięcia książki do ręki. Wtedy bowiem okazuje się, że „Zielone dziecko”, zasadniczo zbudowane jako alegoryczna przypowiastka filozoficzna, nie jest jednolitym utworem. To bardziej zlepek – i to niezbyt szczęśliwy – dwóch średnio przystających do siebie nowel niż powieść.
Początek lektury nie zapowiada żadnych specjalnych zawirowań. Do położonej gdzieś na uboczu angielskiej wioski wraca po 30 latach niejaki Olivero, ongiś przepełniony młodzieńczymi ideałami nauczyciel, który wskutek zetknięcia się z wyjątkowo tępym, wrednym uczniem porzucił zawód i ruszył w świat. Zaintrygowany drobną zmianą w krajobrazie – strumień płynie tym samym korytem, ale w przeciwnym niż kiedyś kierunku – trafia przypadkiem na owego feralnego ucznia, który przez te wszystkie lata mentalnie wcale się nie zmienił, wciąż będąc prymitywnym, mściwym indywiduum, kierowanym najniższymi, pierwotnymi popędami. Kłopot w tym, że to właśnie on jest swego rodzaju opiekunem Sally, tytułowego Zielonego Dziecka. Kobieta ma prześwitującą, zielonkawą skórę, czuje wstręt do mięsa, boi się ognia, unika ludzkiego dotyku, praktycznie się nie odzywa, najdrobniejszy wysiłek wyraźnie ją męczy, a do życia potrzebuje słońca (bez niego literalnie gaśnie) i niewielkich ilości jedzenia – głównie orzechów laskowych i grzybów.
Ponieważ kobieta jest zaszczuta, zabiedzona i bliska śmierci, a osiłek zaborczy, dochodzi do przepychanki, w trakcie której następuje symboliczny triumf ducha nad cielesnością – cielesność (osiłek) tonie w strumieniu, a duch (Sally) podąża dalej z bohaterem ku źródłu strumienia. Nim u celu znajdą sadzawkę i się w niej pogrążą, Olivero – pierwotnie noszący nazwisko Oliver – opowiada kobiecie swoje losy.
Tu, na stronie równo 50, fantasy bierze w łeb, ustępując miejsca 90-stronicowej opowieści awanturniczej o podróży przez Warszawę (tak jest!) i Kadyks do Ameryki Południowej, gdzie bohater zostaje mimowolnym prezydentem jednej z postkolonialnych republik. Jest polska bieda przyciśnięta rosyjskim terrorem, jest hiszpańskie więzienie, jest obalenie dyktatora i w końcu jest prowadzenie nudnych – bo sprawiedliwych – rządów. W teorii segment ten jest zaliczany do fantastyki ze względu na fikcyjność państewka Roncador, w praktyce jednak mogłoby to być dowolne XIX-wieczne państewko tamtego regionu, szarpanego swego czasu raz za razem rozmaitymi buntami, rewoltami i przewrotami. Dla fabuły nie ma to żadnego znaczenia, dla czytelnika zresztą też, bo ani są to zdarzenia emocjonujące, ani specjalnie oryginalne, a mniemanej utopii szukać tam za grosz – ot, nikomu się nie chce rządzić, więc wszystkim zajmuje się bohater. Przez bite ćwierć wieku.
90 stron później fabuła wraca w koleiny pierwszej opowieści, tym razem kontynuując – przez kolejnych 30 stron – historię Olivera i Zielonego Dziecka, którzy trafiają do utopijnego podziemnego państewka filozofów, gdzie życie dzieli się na cykl młodości, w której poznaje się świat (jaskiń), dorosłości, gdy służy się społeczeństwu, a w końcu dojrzałości, gdy szuka się harmonii świata. Ta część jest chyba najciekawsza z całej książki, i kompleksowo przedstawia szczęśliwą komunę, w której najwyższym celem jest osiągnięcie medytacyjnego szczęścia.
Tu trzeba poczynić trzy uwagi. Rzeczywiście interesującym zabiegiem jest punktowanie kolejnych etapów życia bohatera poprzez jego symboliczną śmierć. Najpierw – według wewnętrznej chronologii – „ginie” jako prezydent, ostatecznie porzucając idealistyczne złudzenia. Potem podąża wzdłuż strumienia, do jego źródła, co symbolizuje tak naprawdę podróż do swojego wnętrza, odnalezienie rdzenia swojego jestestwa. Wówczas zanurza się w źródle/rdzeniu i umownie tonie, rozstając się ze światem zwykłych śmiertelników i wkraczając tym samym na ścieżkę rozwoju duchowego. Która doprowadzi go finalnie do pojednania z wszechświatem i znalezienia ostatecznego ukojenia.
Fikcyjny Roncador też nie jest przypadkową kreacją. O ile państewko o tej nazwie najpewniej nigdy nie zaistniało, o tyle sama nazwa jest jak najbardziej rzeczywista. Odnosi się do legendarnego, niezwykle trudno dostępnego płaskowyżu – czy raczej szeregu płaskowyżów – w Brazylii, na wschód od Mato Grosso. To właśnie tam znajdują się długie łańcuchy jaskiń, w których rzekomo znaleźli schronienie potomkowie mieszkańców Atlantydy. I to właśnie tam wsiąkł bez śladu w 1925 roku pułkownik Percy Fawcett, uporczywie szukający w okolicy zaginionego miasta, nazwanego przezeń Z. Wśród rozlicznych teorii zniknięcia Fawcetta – będącego jedną z inspiracji dla postaci profesora Challengera Conan Doyle’a oraz dla postaci Indiany Jonesa – jest m.in. taka, która mówi, że odnalazł miasto i został królem żyjącego w jaskiniach plemienia. Później, już po II wojnie światowej, gdy wciąż nie sposób było trafić na mistyczne plemię, dorzucono jeszcze koncepcję portali wiodących do ukrytego królestwa bądź przez jedno z podziemnych jezior, bądź przez kryształową skałę, która w portal zmienia się przy odpowiednim ustawieniu gwiazd.
Trzecia uwaga jest ciekawa głównie z dzisiejszego punktu widzenia. Otóż oświeconymi mędrcami w podziemnym państwie rozwiniętej duchowości i ogólnej beztroski mogą zostać wyłącznie mężczyźni. Rolą kobiet jest rodzenie dzieci, a później dożywotnia opieka nad nimi – swoimi i cudzymi – w charakterze pielęgniarki. Co oznacza, że kobiety żadnego oświecenia osiągnąć nie mogą jako – najwyraźniej – istoty niższego rzędu. Oczywiście nie jest to podane explicite, ale wnioski płynące z lektury są dość jednoznaczne. Owszem, w czasach, gdy książka ujrzała światło dzienne, takie podejście nie było niczym nadzwyczajnym, ale dziś może już odstręczać część czytelników.
W efekcie z dwóch nowel, które powinny w sumie być traktowane samodzielnie, pierwsza, z Zielonym Dzieckiem, potrafi ująć barwnością konceptu, druga natomiast zwyczajnie nudzi, zwłaszcza jeśli biorąc do ręki książkę oczekiwaliśmy fantastyki. Lektury nie ułatwia też to, że „Zielone dziecko” to tak naprawdę zbita ściana tekstu, z bardzo rzadka zmącona króciutkim dialogiem. Nie ma więc co oczekiwać żywszej akcji czy oddechu od sążnistych opisów i wywodów. Szczęście w nieszczęściu, że chociaż tłumaczenie jest przyzwoite, ale nadal – dzisiejszy odbiorca raczej nie pokocha tej książki…
koniec
26 kwietnia 2023
1) – To chyba oczywiste, że już dawno temu pojawiła się koncepcja, iż owe dzieci były w rzeczywistości wątłymi posturą przybyszami z obcego świata, czyli – mówiąc kolokwialnie – ufokami. Zresztą jedna z teorii mówi, że rozpowszechniona w popkulturze zielona barwa ufockich ciał wzięła się właśnie z koloru skóry dzieci z Woolpit…

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Szczęsny szybko zaskarbił sobie sympatię czytelników, w efekcie rok po roku Anna Kłodzińska publikowała kolejne powieści, w których rozwiązywał on mniej lub bardziej skomplikowane dochodzenia. W „Srebrzystej śmierci” Białemu Kapitanowi dane jest prowadzić śledztwo w sprawie handlu… białym proszkiem.

więcej »

Studium utraty
Joanna Kapica-Curzytek

25 IV 2024

Powieść czeskiej pisarki „Lata ciszy” to psychologiczny osobisty dramat i zarazem przejmujący portret okresu komunizmu w Czechosłowacji.

więcej »

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

I robotom bywa smutno
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.