Jedna z mniej znanych, a całkiem udanych polskich antologii tematycznych, to wydany ponad dekadę temu przez Śląski Klub Fantastyki „Smok urojony”.
Gadzie wariacje
[„Smok urojony” - recenzja]
Jedna z mniej znanych, a całkiem udanych polskich antologii tematycznych, to wydany ponad dekadę temu przez Śląski Klub Fantastyki „Smok urojony”.
Smoki jako temat literacki dają dość szerokie pole do popisu. Mimo to trudno mówić o wielkiej różnorodności podejścia do kwestii tych monumentalnych gadów, bo wszyscy wiedzą, że smok to smok. A jak ktoś spróbuje podrzucić smoka z piórami, karłowatego albo latającego na systemie odrzutu wywoływanego gastrycznymi gazami, to zaczyna się czytelnicze kręcenie nosem. No bo przecież tak nie można, to w końcu szlachetne zwierzę. Żre tylko dziewice, i to najlepiej te wysoko urodzone, gromadzi wyłącznie złoto, a w niektórych przypadkach potrafi uczenie pokonwersować z zaglądającym do legowiska gościem. Nim go skonsumuje, ma się rozumieć.
Śląski Klub Fantastyki – a konkretnie jego sekcja literacka – podjął swego czasu inicjatywę zaprezentowania antologii tekstów o smokach, ale z założeniem, że będą to właśnie smoki nietypowe, dalekie od klasycznego wizerunku łuskowanego, wielkiego gada, który zieje ogniem, seriami łyka rycerzy i dłubie sobie odłamkami włóczni w zębach. Tak oto w 2010 roku – w sam raz na połączony polsko-czesko-słowacki konwent fantastyki Tricon, grupujący w sobie ówczesną edycję Euroconu, Polconu i Parconu za jednym zamachem – ujrzał światło dzienne „Smok urojony”.
Trzeba przyznać, że jest to książka zaskakująco dobra jak na rodzimą antologię tematyczną. Bo zazwyczaj w takich antologiach trudno znaleźć lśniący rodzynek, tak jak i trudno potem odchylić się na oparcie fotela czy łóżka i pogrążyć się w intelektualnej sytości, tak tutaj przynajmniej trzy z sześciu tekstów są właśnie zadowalająco sycące.
Pierwszy to „Harfa pustyni” Anny Kańtoch. Historia wyprawy do tajemniczego miasta na pustyni, w którym to nie dorośli, ale dzieci noszą broń, i w którym grasuje coś, czego formalnie nie widać, ale co jak najbardziej człowieka może rozszarpać. Jest nieco fatalistycznie, ciut ponuro, z tradycyjnie dla autorki gęstymi, niewyłożonymi kawa na ławę realiami, ale i przy tym z logicznym finałem. Solidna robota, i tyle.
Drugi dobry tekst to „Dzień ofiarny” Iwony Surmik, autorki, która po wydaniu w latach 2002-2005 trzech powieści (dwie z nich były u nas swego czasu recenzowane: „
Talizman złotego smoka” i „
Ostatni smok”) praktycznie zamilkła, wracając dopiero w 2021 roku z szeregiem krótkich opowiadanek puszczonych na rynek od razu w formie elektronicznej. Jej „Dzień ofiarny” również gra fatalistycznym, mrocznym klimatem, ale mimo wszystko jest ciut lżejszego kalibru niż „Harfa pustyni”. Rozgrywa się gdzieś na przełomie XIX i XX wieku w zapuszczonych, nieużywanych już dokach, zasiedlonych przez społecznych wyrzutków. I to właśnie spośród dzieci wyrzutków co roku, dokładnie 23 marca, znika bez śladu jedna latorośl. O ile jednak mieszkańcy zdają się pogodzeni z przypadłością losu i traktują zniknięcie dziecka jako swego rodzaju konieczną do złożenia daninę, to już miejscowy młody policjant upiera się znaleźć sprawcę zaginięć. Wtóruje mu przysłany z city detektyw, początkowo lekceważący przekonanie młodzika, że w grę może wchodzić jakieś dziwne zwierzę. Intryga ciekawi, postaci są wyraziste, a finał spina całość jak najbardziej sensowną klamrą.
Peleton (i książkę) zamyka zaś „Smok, czarownica i stary Szafa” Michała Cholewy, włączony później do zbioru „Echa”, wzbogacającego uniwersum świata „Algorytmu wojny”. Innymi słowy – jest to odprysk militarnej space opery, napisany jednak na wesoło. Do placówki wojskowej na jednej z egzotycznych planet przypadkowo puka inspekcja. Kłopot w tym, że znaczną część wyposażenia bazy przehandlowano na używki, dziwki i różne inne udogodnienia, i żeby wywinąć się plutonowi egzekucyjnemu, na gwałt trzeba wymyślić sposób na ukrycie braków. Pojawia się więc skomplikowany koncept zajęcia inspektorów… czymś innym. To prawda, dowcip chwilami jest z gatunku lekko przeszarżowanych, ale mimo to opowieść czyta się z uśmiechem na ustach. I to do samego finału.
Z pozostałych opowiadań całkiem przyzwoite są jeszcze otwierające książkę „Małpki z liści” Jakuba Ćwieka, choć nie jest to lektura szczególnie przyjemna ze względu na tematykę – wykorzystywanie seksualne dziewczynki w domu dziecka przez starszego kolegę.
I tu dochodzimy do dwóch nieporozumień – opowiadań umieszczonych w wersjach dwujęzycznych, co jest o tyle bez sensu, że do tłumaczenia wybrano teksty najsłabsze. Ten krótszy tekst to „Labirynty” Wita Szostaka – short nijaki i zasadniczo pozbawiony treści, z młodzieńcem, którego mijani na ulicy ludzie biorą za smoka. Bo… No, bo tak. Miał być smok, to jest. Można się o tym przekonać i po polsku, i po czesku. Natomiast ten dłuższy tekst, zaserwowany po polsku i po angielsku, to „Śpiący smok” Piotra Giemzy-Popowskiego, będący tak naprawdę reklamówką systemu RPG Monastyr. Nie dość, że morduje czytelnika nadmiarem postaci o skomplikowanych, arabsko brzmiących imionach, a także nudzi średnio ciekawą akcją opartą w sporej mierze na politycznych dywagacjach i kompetencyjnych sporach, to jeszcze niezupełnie jest fantastyką (owszem, mamy obcą krainę, ale emisariusze o mitycznych mocach żadnych swoich mocy nie objawiają), a motyw smoka to bezczelne pójście na łatwiznę – ot, jest to nazwa specjalnego statku, trochę bardziej zaawansowanego technicznie niż pirackie żaglowce. Bo – czego nie nadmieniłem – akcja rozgrywa się wśród pirackiej braci. Statek zaś pojawia się w ostatnim akapicie tekstu.
Jeśli więc puścić mimo oka piratów i nie zwrócić uwagi na shorta Szostaka, a także nie przejmować się mocno pobieżną korektą (literówek jest sporo, a i bywa, że całe słowo uciekło), to lektura „Smoka urojonego” przyniesie sporo czytelniczej frajdy.
