Z zewnątrz wszystko wydaje się w porządku, ot, zwyczajna rodzina jakich wiele. Z pewnymi problemami, oczywiście, ale któż ich dziś nie ma? Pod fasadą kryją się jednak tajemnice, o jakich świat zewnętrzny nigdy się nie dowie. Bernice Rubens w „Wybranym” rozbija tę fasadę w pył.
Meszuge
[Bernice Rubens „Wybrany” - recenzja]
Z zewnątrz wszystko wydaje się w porządku, ot, zwyczajna rodzina jakich wiele. Z pewnymi problemami, oczywiście, ale któż ich dziś nie ma? Pod fasadą kryją się jednak tajemnice, o jakich świat zewnętrzny nigdy się nie dowie. Bernice Rubens w „Wybranym” rozbija tę fasadę w pył.
Okładka polskiego wydania sugeruje, że w pierwszym rzędzie „Wybrany” jest książką o narkotykach i uzależnieniu, lecz to nieprawda. W sedno trafił za to grafik ilustrujący pierwsze angielskie wydanie, który nad postacią tytułowego bohatera nadbudował pozostałych członków rodziny Zwecków. Istotą problemu nie jest tu bowiem wcale środek odurzający, przyjmowany przez mężczyznę w dużych ilościach, oraz powiązane z nim omamy – to jedynie łatwo obserwowalny skutek. Przyczyna leży zupełnie gdzie indziej: w chorych relacjach w obrębie dysfunkcyjnej rodziny.
„I proszę, oto obłęd. Kto wie, kiedy to się zaczęło? Może w dzieciństwie Normana, może ojca? A może w jej dzieciństwie?”, rozważa Bella, razem z bratem „odmłodzona” przez matkę w dzieciństwie
1). Być może właśnie ów haniebny czyn rodzica, którego potrzeba zaistnienia była tak silna, że nie wahał się skrzywdzić własnych dzieci, stał się początkiem. Być może wtedy Norman został „wybranym”, osobą wokół której będą koncentrować się losy pozostałych członków rodziny. „Wolała w ogóle o tym nie myśleć. Czuła się winna roli, którą odegrała w obłędzie brata, oraz roli odegranej przez całą rodzinę. Norman z całym swoim życiem był atrakcją dla nich wszystkich, był czymś, co przytrafiło się im i ostatecznie nie miało nic wspólnego z samym Normanem. (…) Wybrali Normana na kozła ofiarnego, każde z nich na swój sposób – ojciec, matka, siostra i ona sama – a teraz jego gwałtowny sprzeciw dotknął właśnie ich. (…) Przez chwilę Bella widziała go samego, bez sióstr i rodziców, i właśnie w tym momencie ujrzała go całego i zdrowego”.
Rubens dokonuje wiwisekcji rodziny jako grupy społecznej o bardzo niejednoznacznych relacjach. Ta wciąż hołubiona tzw. „najmniejsza komórka społeczna” okazuje się nośnikiem destrukcji, siłą niszczycielską, wpływającą w sposób totalny na życie jej członków, a jej dewiza zamyka się w słowach: „(…) liczyli na to, że jeśli nie będą rozmawiać na jakiś temat, to przestanie on istnieć”. Autorka nie mówi tego wprawdzie wprost, ale można by rodzinę w tym ujęciu przyrównać do systemu totalitarnego w mikroskali – struktura przywództwa i zależności wydaje się niezwykle podobna.
Powieść Rubens jest już dość wiekowa, pisarka opublikowała ją w roku 1969, a tymczasem do dziś rzadko mówi się, jak zgubny wpływ na jednostkę miewa otoczenie rodzinne. Rodzina jest hołubiona, wychwalana, w Polsce traktuje się ją wręcz jak świętość i wartość samą w sobie, tymczasem to w jej obrębie rodzi się wiele patologii. W dyskursie publicznym zdecydowanie brakuje krytyki chorych rodzinnych układów, które czasem, jak znakomicie opisuje to brytyjska autorka, zamiast przynosić szczęście, wywołują poważne problemy, z chorobami psychicznymi, uzależnieniami od różnych używek czy samobójstwami włącznie.
Sposób kreacji bohaterów stoi na mistrzowskim poziomie (fenomenalnie sportretowany został ojciec, rabin Zweck). Głęboka analiza postępowania poszczególnych członków rodziny, znajomość mechanizmów i procesów psychologicznych prowadzących do określonych zdarzeń każe podejrzewać, że Rubens zetknęła się osobiście z podobnymi do opisywanych przypadkami. Bo choć schorzenia natury psychicznej nie należą do rzadkości, to najczęściej są one zatajane przed światem zewnętrznym. Rodzina Zwecków jest znakomitym przykładem takiego mechanizmu trawiącego w swoich trzewiach wszystkie problemy, bez dostępu osób trzecich. W tym układzie każdy jest na swój sposób odpowiedzialny za chorobę Normana. Sama choroba bowiem nie jest problemem, tyle że prawie nikt nie potrafi tego dostrzec. Losami rodziny Zwecków wciąż niewidzialną ręką steruje zmarła matka, osoba despotyczna, całkowicie uzależniająca od siebie bliskie osoby. Poddaje się temu jej mąż, poddaje się Norman, Bella, jedynie najmłodsza Esther wyrywa się z kieratu, lecz zostaje za to obłożona rodzinną anatemą, a jej imię przeklęte.
Bardzo przykra to powieść, tym bardziej, gdy osobiście zna się przypadki niezwykle podobne do opisanych w książce. Bohaterowie nieprzyjemni, zamiast sympatii wzbudzający raczej niechęć lub wręcz obrzydzenie. I jeszcze ta demaskacja poronionych stosunków rodzinnych. Składa się to w sumie na przygnębiający obraz, który Rubens odmalowała z fascynującym znawstwem, nie znając dla bohaterów litości. Ta świetnie napisana książka daje czytelnikowi możliwość refleksji i zachęca do zastanowienia się, ilu takich „wybranych” krąży wokół nas. A na koniec jeszcze brawa dla tłumacza za świetne oddanie specyfiki języka Brytyjczyków pochodzenia żydowskiego.
1) Matka podawała fałszywy wiek dzieci, chcąc, by jej syn uchodził za nad wiek dojrzałego.