Nanomagia i chłopięce marzenia
[Jacek Dukaj „Perfekcyjna niedoskonałość” - recenzja]
I na koniec kilka pytań i uwag. Ludzka biologia determinuje funkcjonowanie naszych umysłów. Cyfrowy człowiek, opisany modelem zawierającym każdą cząsteczkę jego ciała? A jeśliby to uprościć, co zostanie? Czy inteligencja może rosnąć w nieskończoność? A nawet gdyby, to przecież nie wystarczy. Potrzebny jest drugi kluczowy element – motywacja. Jestem w stanie sobie wyobrazić cyfrowy intelekt, zdolny do przetwarzania informacji. Ale czemu miałby to robić? Do czego dążyć? Po co żyć? Czym się cieszyć? W ludzkim mózgu to jest rozwiązywane biochemicznie, poprzez modulację funkcjonowania sieci neuronowej. Jak wyglądałby odpowiednik tego dla cyfrowej inteligencji? A na poziomie samego umysłu – wydaje się raczej, że ludzie inteligentni są mniej szczęśliwi. Mają też większy problem ze znalezieniem sensu życia, a więc z motywacją właśnie. To tylko moja smutna interpretacja (wątpię, by takie było zamierzenie autora) finału „Diaspory” – wygląda na to, że egzystencja ludzkości (jeśli w ogóle można używać jeszcze tego słowa w odniesieniu do cyfrowych bytów) obdarowanej praktycznie nieskończonymi możliwościami, ale nie wierzącej w żaden Absolut, jest jałowa. Choć nie spodziewałam się tego, wspomnienie opisanej przez Egana rzeźby, której dłoń wskazuje pustkę, dość regularnie do mnie powraca.
Ewolucyjny model cywilizacji przedstawiony w „Perfekcyjnej niedoskonałości” spodobał mi się, ale nie ze wszystkim się zgodzę. Świadome zmiany lepsze od nieświadomych – niby tak, jednak, pisząc metaforycznie, losowo mutująca informacja oznacza drogę do miejsc, do których nawet się nie wybierano. Tak to przebiega w naturze – jakiś zduplikowany gen może przez pokolenia kodować niefunkcjonalne białko, by n+1 mutacja uczyniła jego produkt enzymem o aktywności odmiennej od tej, jaką miał jego poprzednik. Świadoma, lamarckowska ewolucja zakłada celowe zmiany, a nie utrzymywanie bezużytecznej informacji. Dalej, wiara w jedyną słuszną trajektorię krzywej postępu, będąca wynikiem wiary autora w siłę „chrześcijańskiego kapitalizmu”. To drugie wydaje mi się naiwne. Owszem, zaliczyliśmy ogromny skok technologiczny, ale nie uważam, by to gwarantowało nieprzerwany sukces. Rozbudowane systemy kanalizacji miały już miasta w dolinie Indusu, a potem ludzkość na kilka tysięcy lat zapomniała o tak wygodnym wynalazku jak bieżąca woda. Stare cywilizacje wytracają impet. Wreszcie, ta nasza dramatycznie eksploatuje środowisko naturalne. Zatem zmienia swoją niszę. Czy w sytuacji, w której zmiana okazałaby się drastyczna (np. gwałtowne zmiany klimatu), przyzwyczajeni do wygód i będący słabego zdrowia obywatele (bo przecież już od kilkudziesięciu lat nie ma pod tym kątem selekcji) byliby w stanie szybko i skutecznie się zaadaptować?
Wracając zresztą do ewolucji biologicznej – nie znam przykładu, gdzie zmierzałaby ona do zmniejszania się różnorodności ekosystemu. Odwrotnie, różnorodność form życia się zwiększa, dodatkowo pojawiają kolejne poziomy organizacji, w obrębie których następuje potem intensywna radiacja. Występuje tu zazwyczaj coś w rodzaju wąskiego gardła: określona grupa taksonomiczna, a zatem współdzieląca pewne cechy, wycinek całego wachlarza dostępnego organizmom na jej poziomie organizacji, „przeskakuje” na wyższy poziom. I wykorzystując nowe możliwości, różnicuje się na tym poziomie
3). Zróżnicowanie pozwala na dostosowanie się do rozmaitych nisz ekologicznych i zwiększa szansę przetrwania w sytuacji nagłych zmian. U Dukaja technologia pozwala na manipulowanie rzeczywistością, co uniezależnia gatunki inteligentne od kaprysów środowiska nieożywionego. Ale przecież nisza ekologiczna jest kształtowana także przez inne organizmy żywe. Zatem analogicznie – konkurujące Cywilizacje modyfikują wzajemnie swoje środowisko, wymuszając kolejne zmiany. Dlatego sądzę, że podział na zjednoczoną ludzkość na jedynie słusznej ścieżce i Deformantów podążających ślepymi uliczkami jest błędny. Być może to któryś Deformant posiada cechy umożliwiające przetrwanie i rozwój po jakiejś nagłej katastrofie spowodowanej przez jego sprzymierzonych kuzynów. Albo po prostu pozwalające na ruszenie z miejsca, kiedy metoda świadomych kroków doprowadziłaby do z pozoru niemożliwej do przekroczenia ściany. Czasem trzeba się cofnąć i pobłądzić.
Wreszcie jedyna i ostateczna Forma Doskonała, będąca fizyką pozwalającą na zbudowanie maszynerii, wytwarzającej najefektywniejszą inteligencję. Co to znaczy „najefektywniejszy”? Liczący najszybciej? A może zdolny do przeprowadzania największej ilości równoległych procesów? Czy potrafiący wprowadzić sensowne uproszczenia, pozwalające na pominięcie części obliczeń? Dlaczego miałaby istnieć dokładnie jedyna najlepsza konfiguracja, a nie na przykład kilka równoważnych? Wyobrażam sobie np. układy symetryczne, w końcu symetrie pojawiają się w fizyce cząstek.
Wreszcie, czemu ten optymalny świat miałaby zamieszkiwać dokładnie jedna Inkluzja Ultymatywna? Tu znów powrócę do Natury. Choćby taki przykład jak ogromne bogactwo planktonu. Dlaczego w tak wydawać by się mogło jednorodnym środowisku, jak, powiedzmy, metr sześcienny wody z oceanu w strefie, do której dociera światło, żyje nieprzebrane mrowie organizmów, tworzących sieci troficzne na kilku poziomach skali wielkości – od pikoplanktonu, czyli najmniejszych bakterii połączonych wzajemnymi zależnościami, przez większe bakterie, pierwotniaki po małe wielokomórkowe organizmy. A „poniżej” i „powyżej” tego wszystkiego mamy jeszcze bakteriofagi i duże wielokomórkowce. Na każdym z tych poziomów, zarówno gdy chodzi o wielkość, jak i o zwyczaje żywieniowe, żyje więcej niż jeden gatunek. Zjawisko to wciąż nie zostało w pełni wyjaśnione. Skoro więc model przedstawiony w powieści Dukaja „adaptuje” do swoich potrzeb ewolucję biologiczną, czemu miałby w tym przypadku odbiegać? To takie uproszczone. Może zostać tylko jeden, najlepszy. A to tylko nasze, ludzkie nawyki myślowe, wywodzące się, jak mniemam, ze stadnego trybu życia i wynikającej zeń obsesji tworzenia hierarchii. Kto powiedział, że rzeczywistość ma wpasowywać się w nasze wzorce? Już sama korpuskularno-falowa natura materii pokazuje, że świat wykracza poza nasz sposób pojmowania.
Powyższe rozważania świadczą o „Perfekcyjnej niedoskonałości” dobrze – bo przecież jest ona efektowną historią, która ma skłaniać do przemyśleń. To się udało. Powieść Dukaja jest ciekawa, nawet jeśli niektóre rozwiązania nie przekonują, a warstwa emocjonalna kuleje. Pytanie zresztą, czego przede wszystkim oczekuje się od literatury? Jeśli inspirujących koncepcji – wtedy zdecydowanie warto sięgnąć po „Perfekcyjną…”. Jeśli natomiast jakiejś prawdy o człowieku, jego emocjach i relacjach, to można tu znaleźć kilka ciekawych spostrzeżeń, ale niewiele ponadto.
1) Zastanawiam się jedynie, w jaki sposób doszło do transportu Haka i jak trafił w ostateczne miejsce zdeponowania (brzmi enigmatycznie, ale sądzę, że kto czytał, domyśli się, a kto nie, nie ucierpi). Bohater też się nad tym zastanawia, ale ostatecznie nie poznaje odpowiedzi.
2) Poza tym wzbudziła we mnie automatyczną antypatię swoją myśliwską pasją.
3) Dla zainteresowanych: prokarionty jako całość posiadają bardzo zróżnicowany metabolizm, choćby różnorodne typy oddychania, chemosyntezy, fotosyntezy, „egzotyczne” fermentacje, zdolność metabolizowania nietypowych związków, ale dość prostą budowę komórki. Eukarionty, choć w porównaniu z prokariontami mogą korzystać z zaledwie części szlaków metabolicznych, mają zróżnicowaną budowę komórki. Kiedy znów porównać pierwotniaki z organizmami wielokomórkowymi o wyspecjalizowanych tkankach – dostępna różnorodność struktur komórkowych u pierwotniaków (ogółem) jest większa, ale z kolei wielokomórkowce różnicują strukturę całego organizmu w większej skali.
"Chagi" nie znam, choć wnioskując z blurba istnieją podobne motywy. Powtarzają się one także w "Innych pieśniach", mnie to jednak nie przeszkadzało. Benedykt Gierosławski z "Lodu" rzeczywiście jest dość drętwy, a przy tym hiperekscentryczny. Generalnie w tej powieści bohaterowie to żywe nośniki idei i to właśnie dla zgrabnie sprzedanych, a bardzo ciekawych koncepcji oraz niezłej stylizacji językowej warto tę książkę przeczytać. Nie dla bohaterów. No i klimat raczej unikatowy w znanej mi fantastyce.
"Linia oporu" natomiast nie odbiega jasnością przekazu i poziomem wejścia w świat od "Perfekcyjnej niedoskonałości".