Czytając sympatyczną „Cukiernię w ogrodzie” żeglujemy po angielskim kanale Grand Union i odrabiamy jednocześnie ważną życiową lekcję asertywności. Troszcząc się o innych, nie wolno zapominać o sobie.
Nie daj się!
[Carole Matthews „Cukiernia w ogrodzie” - recenzja]
Czytając sympatyczną „Cukiernię w ogrodzie” żeglujemy po angielskim kanale Grand Union i odrabiamy jednocześnie ważną życiową lekcję asertywności. Troszcząc się o innych, nie wolno zapominać o sobie.
Carole Matthews
‹Cukiernia w ogrodzie›
Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na usytuowanie akcji powieści, bliskie miejsca zamieszkania autorki (niedaleko miasta Milton Keynes). To śródlądowy kanał Grand Union w Wielkiej Brytanii biegnący z Londynu do Birmingham. Pełni funkcję transportową, ale żeglują także po nim barkami turyści oraz ci, którzy z mieszkania na wodzie uczynili sposób na życie. To dla nich przy nabrzeżach kanału otwierają się zakłady usługowe, puby i sklepy.
Jednym z takich lokali jest „cukiernia w ogrodzie” prowadzona przez Faye. Można do niej dotrzeć zarówno od strony wioski – odwiedzają ją stali mieszkańcy z okolicy. Ale dopływają tutaj także przypadkowi goście z barek. Mogą liczyć na dobre jedzenie, wspaniałe ciasto i miłą atmosferę odpoczynku wśród zieleni. Faye musiała zająć się obłożnie chorą matką. Zrezygnowała z pracy w urzędzie i otworzyła cukiernię, by mieć mamę na oku, pracując w domu. Co prawda, od zawsze uwielbiała życie na wodzie, tak samo jak jej nieżyjący już ojciec. Ale teraz ma już ponad czterdzieści lat i zbyt dużo na głowie, by o tym jeszcze myśleć.
Od razu dostrzegamy, że Faye przede wszystkim jest wykorzystywana. Jej matka wcale nie jest chora. Po prostu któregoś dnia położyła się do łóżka i oznajmiła, że nie ma zamiaru wstawać. Od tej pory spędza dni przed telewizorem w dusznym pokoju na piętrze (świeże powietrze i zieleń ogrodu zabija!) i nie ma ochoty nawet na zejście na dół. Trzeba jej zanosić wszystkie posiłki i sprzątać. Faye z trudem radzi sobie ze wszystkimi obowiązkami, ale próby zmiany sytuacji kończą się emocjonalnym szantażem - to sztuka, którą jej mama doprowadziła do perfekcji. Faye ma jeszcze siostrę. Edie (nieźle zarysowana postać "z problemami") mieszka w Nowym Jorku i dziwnym trafem stale potrzebuje pilnie pieniędzy. Irytujące, jak często Faye zapomina o sobie i rezygnuje z wielu rzeczy, by wesprzeć bezczelnie wykorzystujące ją matkę i siostrę.
Na szczęście Faye nie jest sama. W cukierni pomaga jej Lija, Łotyszka, która trochę może kojarzyć się z Lisbeth Salander z trylogii Stiega Larssona. „Łotewska Lisbeth” jednak nie rozwiązuje tu żadnych mrocznych zagadek, ale niezrównanie gotuje i piecze niebiańskie ciasta. Faye ma jeszcze Anthony’ego. Są parą już dziesięć lat, choć nie mieszkają ze sobą. Dobrze się znają i nic nie jest w stanie zaburzyć równowagi ich związku. Faye zawsze stara się być dla niego miła i odgadywać jego nastroje. Anthony to zresztą uosobienie brytyjskości, postać opisana przez Carole Matthews nie bez przymrużenia oka, z nutą właśnie brytyjskiego humoru.
Faye traci wewnętrzną równowagę, gdy tuż przed otwarciem sezonu na wiosnę do cukierni przypływa na barce Danny. Dostaje dorywczą pracę. Trzeba uporządkować ogród po zimie, posprzątać cały teren, przygotować stoliki i cały kawiarniany sprzęt do stanu używalności. Postać Danny’ego daje dużo do myślenia. Kiedyś był pracownikiem korporacji, trybikiem w systemie nie zawsze działającym etycznie. Aż przyszedł moment otrzeźwienia, gdy podczas firmowego wyjazdu zobaczył młode dziewczyny zaproszone „do przypieczętowania kontraktu” przez grube ryby korporacji, zblazowanych, gnuśnych facetów, prywatnie – mężów i ojców. Stosowna do okoliczności i zasłużona rozrywka, prawda? Podobno „wszyscy tak robią”. Ale gdy się głębiej zastanowić – czy w takim świecie ma się toczyć cała kariera Danny’ego?
Tymczasem w życiu Faye następuje zasadniczy przełom. Kończy się życie takie, jakie zna. Traci to, co zna od urodzenia. Teraz dopiero się przekona, na kogo może liczyć w krytycznej sytuacji. Czy pomoże jej Edie, która tylko „stosuje się do życzenia matki”? Co zrobi Lija? A jednak ma swoje mroczne tajemnice! Kim okaże się Danny? Anthony, owszem, okazuje jej wsparcie, ale… Faye musi poukładać ze wszystkimi relacje i sama po raz pierwszy odpowiedzieć sobie na pytanie, czego chce od życia i jaka powinna być jej przyszłość. Ma w tym swój udział piękna drugoplanowa postać 93-letniego Stana, codziennie przychodzącego na lunch do cukierni Faye. Wojenny weteran, odznaczony Krzyżem Wiktorii. Jest w nim wiele pozytywnej energii i życiowej mądrości. Nie pozwala sobie na użalanie się i malkontenctwo. Spróbujcie przy okazji odgadnąć, jaka jest jego ulubiona zupa.
Pogodna w nastroju „Cukiernia w ogrodzie” napisana jest lekko i niewymuszenie, ale porusza też wiele istotnych życiowych problemów. Dużo miejsca zajmują tu kwestie poświęcania się dla innych, ulegania im dla świętego spokoju, w imię fałszywego poczucia obowiązku. Autorka patrzy na ludzi z sympatią, potrafi wytknąć im wiele wad, co czyni jednak z delikatnością i dużą dozą poczucia humoru. Sceneria powieści, toczącej się nad kanałem Grand Union, dodaje wszystkiemu uroku i niezwykłości.
Może tylko zakończenie wydaje się zbyt wydumane, bo absolutnie nie przekonuje ostatnia scena pomiędzy Faye i Edie. Zbyt melodramatyczny i przerysowany jest też pościg Faye za odpływającą barką. Jednak cała reszta wynagradza wszystko. Carole Matthews zadbała przede wszystkim o to, by w lustrze życia Faye mogli przejrzeć się czytelnicy i mówi im: nie daj się! Opis dnia urodzin głównej bohaterki mówi właściwie wszystko. To dodaje jej (i oby także nam) odwagi, by więcej nie tracić czasu i zacząć zajmować się tym, co naprawdę się lubi. Niczego nie odkładać na jutro, nawet najbardziej szalonych pragnień. Jutro może już nie być drugiej szansy, a w nas pozostanie na zawsze żal niespełnienia.