Przechodzimy tu do jednej z kilku najistotniejszych, moim zdaniem, zalet „Achai”. Otóż jest to ulubiony przeze mnie typ powieści, której autor ku czemuś zmierza, w związku z czym rozsiewa tropy i aluzje, sugerując, że nadchodzi zmiana. Wiemy, od samego początku, że przeznaczeniem Achai jest zatrząść posadami świata. Zaan z Siriusem niechcący zapoczątkowują Odrodzenie. Dotychczasowy układ polityczny, zaczyna się chwiać, pojawiają się pierwsze rysy, do których powstania przyczyniają się niejednokrotnie nasi bohaterowie. Dzieje się zatem wiele, a dziać się będzie jeszcze więcej, bo „Achaja” zdaje się być dopiero początkiem, pierwszym tomem dylogii.
Baba z jajami
[Andrzej Ziemiański „Achaja. Tom I” - recenzja]
Przechodzimy tu do jednej z kilku najistotniejszych, moim zdaniem, zalet „Achai”. Otóż jest to ulubiony przeze mnie typ powieści, której autor ku czemuś zmierza, w związku z czym rozsiewa tropy i aluzje, sugerując, że nadchodzi zmiana. Wiemy, od samego początku, że przeznaczeniem Achai jest zatrząść posadami świata. Zaan z Siriusem niechcący zapoczątkowują Odrodzenie. Dotychczasowy układ polityczny, zaczyna się chwiać, pojawiają się pierwsze rysy, do których powstania przyczyniają się niejednokrotnie nasi bohaterowie. Dzieje się zatem wiele, a dziać się będzie jeszcze więcej, bo „Achaja” zdaje się być dopiero początkiem, pierwszym tomem dylogii.
Andrzej Ziemiański
‹Achaja. Tom I›
Nie cierpię przyznawać się do błędu. A muszę to teraz zrobić, bo napisana przez Andrzeja Ziemiańskiego „Achaja”, która swego czasu (dzięki lekturze jej fragmentu w „Science Fiction”) zdawała się być zbliżającą katastrofą polskiej fantasy, okazała się bardzo dobrą, wciągającą, zabawną i pasjonującą powieścią przygodową. Krew się, owszem, leje, seksu też nie zabraknie, ale wszystko to, z nielicznymi wyjątkami, znakomicie wpasowuje się w szalony galop wydarzeń. Cóż, jeszcze raz potwierdza się stara prawda, że książki należy czytać w całości, a zanęcające kawałki lepiej ignorować.
Fabuła składa się z trzech głównych wątków – po pierwsze, jest to historia Achai. Młode to dziewczę nie pragnęło od życia niczego specjalnego, ale los skazał ją na wielkość. Zaczyna się od tego, że zła macocha wrabia Achaję w służbę wojskową, a następnie załatwia jej ekspresowy transfer w niewolę. Tam nasza bohaterka przejdzie ciężką szkołę życia, zgodnie z prastarą łacińską zasadą per aspera ad astra. Szczegółowego opisu nieszczęść nie podaję, muszę jednak przyznać, że autor ma szczęście, że w paru momentach powieści nie znajdował się w moim pobliżu, bo… no, cóż książka naprawdę wciąga, a bohaterowie, mięsiści i krwiści, budzą w czytelniku żywe uczucia. „Achaja” nie pozostawia obojętnym, nieraz budzi wściekłość i rozczarowanie.
Często mamy jednak okazję, aby się serdecznie pośmiać – o to Andrzej Ziemiański zadbał w drugim, równoległym wątku Zaana i Siriusa. Połączenie jest zaiste wybuchowe – stary przechera, kuty na cztery nogi chytrus, znający wszystkie podłe sztuczki, jakie ludzkość zdołała obmyślić, przyłącza się do młodego awanturnika bez kompleksów i zasad, aby razem z nim podbić świat i uwiecznić swe imię na kartach historii. Obu nie obce są przekręty i awantury, aż w końcu wpadają na pomysł tak szalony, że musi się powieść. Ich losy najbardziej skrzą się chyba humorem i radością, bo chociaż nieraz grozi im zmielenie w trybach wielkiej polityki, to, w przeciwieństwie do Achai, nasi dwaj bohaterowie nie zostaną przeciągnięci pod kilem wszelkich upodleń tego świata.
Do tego dochodzi wątek trzeci – trudny do zaklasyfikowania opis przygód czarownika Mereditha. Otóż Andrzej Ziemiański wchodzi tu w obszary kojarzące się raczej z fantastyką naukową, pisze wywody dość ścisłe i zajmuje się sprawami kojarzącymi się z cyberpunkiem i metafizyką. Przygoda schodzi tu na drugi plan, nad czytelnikiem i nic nie podejrzewającymi bohaterami zaczyna rozciągać się bardzo nieprzyjemny cień. Bogowie postanowili coś zrobić, a ponieważ z definicji są to istoty mało zważające na los jednostek, zanosi się na przykrości – ogień i masową zagładę co najmniej.
Przechodzimy tu do jednej z kilku najistotniejszych, moim zdaniem, zalet „Achai”. Otóż jest to ulubiony przeze mnie typ powieści, której autor ku czemuś zmierza, w związku z czym rozsiewa tropy i aluzje, sugerując, że nadchodzi zmiana. Wiemy, od samego początku, że przeznaczeniem Achai jest zatrząść posadami świata. Zaan z Siriusem niechcący zapoczątkowują Odrodzenie. Dotychczasowy układ polityczny, zaczyna się chwiać, pojawiają się pierwsze rysy, do których powstania przyczyniają się niejednokrotnie nasi bohaterowie. Dzieje się zatem wiele, a dziać się będzie jeszcze więcej, bo „Achaja” zdaje się być dopiero początkiem, pierwszym tomem dylogii.
Wszystko to, o czym traktowała do tej pory ta recenzja – kreacja bohaterów i ukazanie ich wewnętrznych zmian, intrygi wielkich i przekręty małych, starcia w wielkiej i małej skali (jest nawet jedna strzelanina!), epidemie i tortury – miało szczęście trafić w ręce autora znającego swe rzemiosło. Andrzej Ziemiański umiał napisać tę powieść, wiedział, jak czytelnika rozwścieczyć, a jak rozbawić, wiedział, gdzie zagadkę rozwiązać, a gdzie zostawić przynętę na dalsze strony. Mówiąc krócej – to się po prostu świetnie czyta, to są trzy godziny wyrwane z życiorysu, to jest czas poświęcony wyłącznie na śledzenie losów Achai & Co. Wyczyn ten zasługuje tym bardziej na podziw, jeżeli uwzględni się, że w „Achai” nie stroni się od słownictwa wagi superciężkiej i scen mocno drastycznych. I w zasadzie przez całą powieść nie ma się wrażenia, że są to wtręty obce, rażące i zupełnie zbędne (są dwa – trzy wyjątki, ale, hej, „Achaja” to ponad sześćset stron!).
Polecam zatem „Achaję” gorąco, bo jest to jedna z najlepszych rozrywkowych powieści fantasy, jaką zdarzyło mi się ostatnio czytać.