Wyróżniona Nagrodą Bookera w 2015 „Krótka historia siedmiu zabójstw” zapada głęboko w pamięć za sprawą formy, poetyckiego języka wulgaryzmów i sensacyjnego przebiegu akcji.
Przeklęta Jamajka
[Marlon James „Krótka historia siedmiu zabójstw” - recenzja]
Wyróżniona Nagrodą Bookera w 2015 „Krótka historia siedmiu zabójstw” zapada głęboko w pamięć za sprawą formy, poetyckiego języka wulgaryzmów i sensacyjnego przebiegu akcji.
Marlon James
‹Krótka historia siedmiu zabójstw›
Autor książki, Marlon James pochodzi z Jamajki, obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych, dzieląc swój czas pomiędzy pisanie oraz pracę wykładowcy w college’u. „Krótka historia siedmiu zabójstw” to jego trzecia powieść, głęboko sięgająca do trzewi Jamajki, jej historii, polityki i kultury. Z jednej strony – mamy tu rozliczenia z historią, z drugiej – także ujęcie uniwersalnych prawideł rządzących rozwojem i realiów krajów słabych ekonomicznie.
Trzeba się oswoić z formą tej powieści – narracja nie jest linearna jak w klasycznej beletrystyce, ale składa się z mnóstwa pojedynczych głosów. Każdy skupia się na „swoim” wycinku rzeczywistości, tworząc barwny obraz całości. Głosy przenikają się, tworząc kakofonię dźwięków, przekrzykując się nawzajem, uparcie walcząc o naszą uwagę. Każda postać ma swoją prawdę, którą chce „sprzedać” czytelnikowi.
Największy szok – ale też i podziw – budzi język książki. Napisać oryginał, to z pewnością było wyzwanie. Ale przetłumaczyć na inny język – jeszcze większe. Tłumacz Robert Sudół wykreował skomplikowane, specyficzne idiolekty niewykształconych ludzi z społecznych nizin. W przekładzie posługuje się tymi językami z wirtuozerią – nad wyraz konsekwentnie i z wyobraźnią, naginając ortografię, wprowadzając neologizmy, nadając wypowiedziom niepowtarzalną melodię i charakterystyczny rys. Genialne są dialogi!
Szczególną ozdobą książki są wulgaryzmy… tak chyba trzeba to ująć. Oczywiście nie brakuje ich nawet w dużej ilości w innych utworach, ale u Marlona Jamesa jest ich takie zagęszczenie, że odnoszę wrażenie, iż wyczerpałam co najmniej dwuletni limit „naświetlania się” przekleństwami. A i tak przecież życie codzienne w naszym kraju ich nam nie skąpi (i to również w miejscach, które z budową nie mają nic wspólnego). Inaczej jednak niż w rzeczywistości – nie reaguję oburzeniem, bo taki, a nie inny klimat tekstu jest jak najbardziej uzasadniony, pozwalając wykreować obraz Przeklętej Jamajki. Poza tym, tłumacz udowodnił, że wulgaryzmy mogą mieć swoją poetykę, ba, harmonię, a posługiwanie się nimi to jak najbardziej proces twórczy, wręcz sztuka. Co tu dużo mówić, w polskim przekładzie te „wyrazy” po prostu żyją – i mają się nadzwyczaj doskonale. Są soczyste, mięsiste i wchodzą w czytelnika jak w masło.
„Krótką historię siedmiu zabójstw” można odczytywać na różne sposoby: powieść gangsterską, polityczną, a nawet sensacyjną, książkę o różnych formach władzy i przemocy, obrazach nierówności i dyskryminacji. Jest to portret Jamajki lat siedemdziesiątych XX wieku, wtedy – kraju „na rozdrożu”, po politycznym zwrocie w lewo, dokonanym po odejściu od władzy konserwatystów. Jamajka – jak pokazuje to James – była w owym czasie szczególnie podatna na zewnętrzne wpływy. Kogo tutaj nie ma: to pole działania dla kubańskich komunistów, kolumbijskich speców od przerzutu narkotyków i „chłopców” z CIA, czujnie obserwujących rozwój politycznych wydarzeń. W tle brzmią znane przeboje tamtych czasów (ich tytuły są zestawione przez tłumacza na końcu książki), a fani grupy Rolling Stones znajdą tutaj dla siebie szczególnie wiele ciekawostek.
Centralnym punktem powieści staje się zamach na Boba Marleya, jamajską megagwiazdę muzyki reggae. Muzyk i kilka osób z jego otoczenia zostali postrzeleni na dwa dni przed organizowanym przez niego koncertem charytatywnym. Miał on być wydarzeniem prowadzącym do złagodzenia ostrej kampanii przedwyborczej – i głosem poparcia dla ówcześnie rządzącego lewicowego premiera. Autor stara się tutaj pokazać, że ostra walka polityczna może przenosić się na inne sfery i prowadzić do eskalacji fizycznej przemocy. Przesłanie nie budzi wątpliwości: wszystko może stać się kwestią polityczną.
Sporo takich politycznych wątków rzeczywiście odnajdujemy w „Krótkiej historii siedmiu zabójstw”: problemy rasowe, płciowe, liczne zagadnienia związane z nierównością ekonomiczną, brakiem szans na społeczny awans. Na pierwszy plan wysuwa się tu przede wszystkim socjologia gett – osiedli ludzi biednych, dla których przemoc jest jedyną formą wyrażenia własnej indywidualności i potwierdzenia prawa do życia. Getta są mroczne, skupiają w sobie całe zło tego świata. I to Marlonowi Jamesowi udało się bez wątpienia pokazać w całej pełni – bez przemilczeń, eufemizmów czy skrywania dramatycznych obrazów brutalnej codzienności za symbolami. Brudny naturalizm tych scen mocno kłuje w oczy i wytrąca nas z dobrego samopoczucia. Tylko sama scena zamachu na Marleya została opisana w formie nawiązującej do poetyckiego slamu, tradycji improwizowanej poetyckiej opowieści.
„Krótka historia siedmiu zabójstw” to także przenikliwy i poruszający obraz maczyzmu, machismo – wywodzącej się z kultury latynoamerykańskiej, której Jamajka jest oczywiście częścią. Postacie kobiece są tu wielokrotnie ofiarami przemocy, obiektami seksualnymi, podległe mężczyznom – i własnej biologii. Męskość natomiast utożsamiana jest z dominacją i gotowością do brutalnych czynów, z zabójstwem na czele. Dla nikogo nie ma tu taryfy ulgowej: „twoja moc, żeby mie zabić, może powstrzymać tylko moja moc, żeby zabić ciebie” [pisownia oryginalna]. Władza mężczyzn nie podlega kwestii i jest podkreślana przy każdej okazji.
Nie jest to powieść przyjemna do czytania. Nie nadaje się na pewno na bezproblemową lekturę do poduszki. Jest zbyt głośna – zarówno w swoim społecznym wydźwięku, jak i w swoim języku. Ale nagrodzenie jej nagrodą Bookera jest w pełni zasłużone. Powieść w nowatorski sposób przełamuje utarte językowe granice, pokazując, że można w prozie zawrzeć jeszcze coś więcej, pójść jeszcze dalej niż w tradycyjnej „ugrzecznionej” beletrystyce. Gromadzi się w „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” cały ból i frustracja tych gorzej urodzonych, bez szans i perspektyw na poprawę swojego losu. Marlon James pozwala im przemówić własnym głosem. Końcowe sceny wskazują na jeszcze jedno: Jamajczycy nawet na emigracji w Ameryce pozostaną Jamajczykami. To jasny przekaz autora – nie jestem od tego, by naprawiać świat. Pisarz jest od tego, by wszystko opisać – i zainteresować swoją twórczością czytelników.