„Radykalna nadzieja” jest odpowiedzią na nadejście trudnych czasów w Stanach Zjednoczonych. Ten zbiór trzydziestu jeden tekstów różnych autorów, który odpowiedzieli na zaproszenie Caroliny de Robertis, akcentuje największe wyzwania stojące obecnie przed USA oraz przepełniony jest dumą ze swojego kraju.
Słowa mają siłę
[„Radykalna nadzieja” - recenzja]
„Radykalna nadzieja” jest odpowiedzią na nadejście trudnych czasów w Stanach Zjednoczonych. Ten zbiór trzydziestu jeden tekstów różnych autorów, który odpowiedzieli na zaproszenie Caroliny de Robertis, akcentuje największe wyzwania stojące obecnie przed USA oraz przepełniony jest dumą ze swojego kraju.
Dla wielu osób w Stanach Zjednoczonych wybór Donalda Trumpa na prezydenta był wydarzeniem budzącym smutek i pesymizm. Jego kampania wyborcza, oparta na podsycaniu ksenofobii, dyskryminacji rasowej, homofobii i mizoginii, budziła kontrowersje. Gdy wynik wyborów został przesądzony – Carolina de Robertis, inicjatorka „Radykalnej nadziei”, z bólem myślała o wywalczonych z trudem w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat prawach obywatelskich, które ponownie znalazły się w realnym niebezpieczeństwie.
Autorami zamieszczonych w tym tomie tekstów są pisarze z uznanym dorobkiem. Są tu nazwiska znane w Polsce, jak na przykład laureaci Nagrody Pulitzera: Junot Díaz (
„Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao”) i Viet Thanh Nguyen (
„Sympatyk”). Są też m.in. Mona Eltahawy (autorka też recenzowanego u nas (
„Buntu”) czy Hari Kunzru (znany z takich tytułów jak „Impresjonista” czy „Transmisja”). Wszystkie wypowiadające się w „Radykalnej nadziei” osoby łączy to, że należą do mniejszości rasowych, seksualnych, etnicznych – które stały się w dyskursie Donalda Trumpa obiektem pogardy, wrogości i wykluczenia.
Tom ten powstał, by dać wszystkim rozczarowanym wyborami prezydenckimi „odwagę i siłę”, jak głosi podtytuł. I to zadanie może rzeczywiście spełnić. Teksty są pełne emocji, odwołują się do indywidualnych doświadczeń, opowiadają o marzeniach, lękach czy wizji szczęścia. Są miejsca, gdzie autorzy nie przebierają w słowach: Luis Alberto Urrea nazywa „wiadomo kogo” Pomarańczowym Cezarem, a Carolina de Robertis diagnozuje ostro: „zinstytucjonalizowaną władzę przejęła banda skorumpowanych przywódców, rasistów, mizoginistów i ksenofobów, niekompetentnych szubrawców, którzy chcą zburzyć świątynię naszej demokracji”.
Bardzo interesująca jest forma literacka wszystkich tekstów. Są to eseje epistolarne, nawiązują więc do tradycyjnego listu, wymarłego gatunku w dobie poczty elektronicznej i skrótowych komunikatów wysyłanych za pośrednictwem telefonu. Literatura amerykańska ma na tym polu bogate tradycje. Carolina de Robertis przywołuje teksty: „Zadrżał mój loch. List do mojego bratanka w setną rocznicę emancypacji” Jamesa Baldwina oraz „List z więzienia w Birmingham” Martina Luthera Kinga. Forma eseju epistolarnego potrafi znakomicie połączyć w sobie wnikliwą myśl polityczną z prywatnymi refleksjami autora. Efektem są bardzo poruszające i inspirujące przemyślenia – o czym świadczy „Radykalna nadzieja”.
Książka podzielona jest na trzy części: podrozdział „Korzenie” wspomina historię Stanów Zjednoczonych (i niejedną „ikoniczną” postać zasłużoną w walce o prawa człowieka). Przejmująca jest również długa lista wymienionych przez Achy Obejas miejsc na Ziemi, przez które przeszła „rzeka łez” (między innymi Ulster, plac Tiananmen, Kigali, Sarajewo, ale też – Warszawa i Katyń). Autorzy adresują swoje eseje do swoich przodków – rozumianych symbolicznie, ale też i dosłownie. W części „Gałęzie” – zebrane zostały teksty, w których autorzy zwracają się do współczesnych ludzi bądź społeczności, próbując zaakcentować najważniejsze i najbardziej palące pytania o współczesność. „Nasiona” z kolei spoglądają w przyszłość, ku nienarodzonym jeszcze pokoleniom lub tym, którzy są jeszcze zbyt mali, by rozumieć otaczającą rzeczywistość.
Ze wszystkich tekstów przebija bezsprzecznie duma z osiągnięć własnych, bądź poprzednich pokoleń w budowaniu coraz lepszego świata. Sukcesem stało się dla wielu wypowiadających się tu osób to, że każdy może decydować o własnym życiu, miejscu osiedlenia się, wyborze stylu życia, zdefiniowania szczęścia, budowania przyszłości. Ale wiele jest tu także goryczy, bo są to jednocześnie wartości, które obecnie są wielu ludziom odbierane. Nie brak tu rozliczeń (również jeśli chodzi o ostatnią kampanię wyborczą), że nie wszystko się udało, że popełniono błędy czy pozwolono sobie na zaniedbania. Wskazane są także niektóre globalne problemy współczesności (nierówności ekonomiczne, podsycanie strachu i wrogości, mechanizmy kapitalizmu wymierzone przeciwko człowiekowi, ciemne strony imigracji, ochrona środowiska naturalnego). Zaś Claire Messud konkluduje, że Donald Trump jako prezydent USA nie jest przyczyną problemów amerykańskiego społeczeństwa, ale – objawem.
Można patrzeć na „Radykalną nadzieję” jako na żarliwą obronę amerykańskich wartości, rozpisaną na ponad trzydzieści głosów. I zastanawiać się jednocześnie, czy książka taka jak ta, może być przydatna i interesująca dla tych, którzy nie są Amerykanami. Jestem przekonana, że tak, nawet jeśli nie do końca będzie nam odpowiadał jej chwilami mocno patetyczny styl wypowiedzi. Współczesny świat jest niezrozumiały i nieprzewidywalny również dla innych. Nasze życie przepojone jest chaosem i strachem i nieraz zastanawiamy się, jak to zmienić. Autorzy stawiają na siłę międzyludzkich kontaktów i budowanie trwałych więzi, opartych na zaufaniu. Akcentują moc indywidualnych działań. Bardzo potrzebne jest to podtrzymywanie wiary w pokojowy dialog, otwartość i tolerancję, by rozwiązywać konflikty, pokonywać podziały i nie ulegać nienawiści. Słowa mają wielką siłę, także – a może zwłaszcza – w trudnych czasach.
"Jego kampania wyborcza, oparta na podsycaniu ksenofobii, dyskryminacji rasowej, homofobii i mizoginii, budziła kontrowersje".
Słowa-wytrychy, które nic nie znaczą. Stosowane nagminnie przez liberalne media, głównie CNN, w celu niszczenia przeciwników politycznych.
Dziękuje autorce recenzji za mimowolne ostrzeżenie przed tą książką.