Czy można pisać tak, żeby niemal na każdej stronie czytelnika czymś zaskoczyć? Debiutancka powieść ukraińskiego pisarza Oleha Poliakova zatytułowana „Niewolnice i przyjaciele pani Tekli” przekonuje nas, że zdecydowanie tak.
Czegoś takiego jeszcze nie jedliśmy
[Oleh Poliakov „Niewolnice i przyjaciele pani Tekli” - recenzja]
Czy można pisać tak, żeby niemal na każdej stronie czytelnika czymś zaskoczyć? Debiutancka powieść ukraińskiego pisarza Oleha Poliakova zatytułowana „Niewolnice i przyjaciele pani Tekli” przekonuje nas, że zdecydowanie tak.
Oleh Poliakov
‹Niewolnice i przyjaciele pani Tekli›
Piątek, piątego lutego dwa tysiące dwudziestego piątego roku. Za pięć piąta. To wtedy rozpoczyna się akcja tej powieści; akcja pełna zwrotów, zapętleń, nieoczywistości. Artem spotyka się w restauracji z Teklą. To jego nowa przełożona, która zatrudniła go w nieźle płatnym, ale dosyć tajemniczym projekcie. „Chcemy, żebyś zajął się wsparciem medialnym pewnych badań nad rozwojem zdolności przywódczych (…) człowieka”, tłumaczy pracodawczyni.
Wątek Artema prowadzony jest równolegle z opowieścią Tamy, jego dawnej koleżanki z klasy. Jej wspomnienie ze szkolnych lat z nim związane nie jest najlepsze. Może były to nastoletnie uczucia, niepewne i wstydliwe, bez wątpienia jednak takie, które wbrew sobie pamięta się całe życie. Tama przebywa obecnie z mamą w jakimś dziwnym, nie do końca określonym miejscu: może to hotel, a może zakład zamknięty? Zwraca tu uwagę – i myli tropy – chwilami dosyć futurystyczna sceneria.
Przygotujmy się, że tych „zmyłek” po drodze będzie bardzo wiele. Powieść wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i opisom. Strona po stronie tworzą się tutaj literackie światy, które równie szybko za chwilę znikają, przekształcają się w kolejne, pączkują, meandrują w nieznane. Poszczególne sceny kojarzą mi się z fraktalami; te obiekty, tworzące nieoczekiwane kształty, trudno liniowo i tradycyjnie opisać, choć rządzą nimi ściśle określone matematyczne prawa.
Z prozą Oleha Poliakova jest podobnie: jest ona realistyczna, ale z pewnym zabarwieniem „sur”. Nic nie wskazuje na to, aby był to sen, również brak tu całkowicie groteski i komicznych przeinaczeń. „Sur” jest na tyle leciutkie, że można o nawet chwilami o tym zapomnieć. Mniej tu futuryzmu niż w „Transmisji” Hariego Kunzru, ale jednocześnie jest o wiele więcej szczegółów realistycznych niż w prozie Harukiego Murakamiego. Jak sklasyfikować więc książkę ukraińskiego pisarza, gdyby oczywiście było trzeba? Otóż ja nazwałam „Niewolnice i przyjaciele pani Tekli” powieścią pararealistyczną.
Bo wszystko tu jest na swoim miejscu – i nowa praca Artema, projekt jego i Tekli się dynamicznie rozwija, mamy też przygotowania do pokazu mody słynnego projektanta, casting, próby… Z kolei Tama jako deweloperka dogląda budowy nowego osiedla, by wymienić bez spoilerowania kilka chociaż wątków. Scenerię części akcji tworzą ciekawie opisane różne miejsca w Kijowie i ukraińska prowincja. Bardzo dobrze zarysowane są postacie – mają ostre kontury, są charakterystyczne i wiarygodne psychologicznie, poruszające się w ponowoczesnym świecie.
Taka jest jednak czasami kolejność scen czy konwencja narracji (pomijającej wiele szczegółów), że wszystko jednocześnie zanurzone jest w jakiejś nierzeczywistości, płynne i nie do końca przewidywalne, trudno uchwytne. Wszystko to świadczy to o wielkiej prozatorskiej inwencji autora i jego niezwykłej literackiej wyobraźni. Na uwagę zasługują także liczne, choć zdecydowanie nie nużące opisy. Oleh Poliakov jako pisarz, doskonale „widzi” szczegóły (można to już dostrzec od pierwszej strony), potrafi je pięknie, poetycko wręcz łączyć: „(…) jesienne słońce delikatnym strumieniem wlewało się do środka przez szczeliny w drewnie i tworzyło prawdziwe lato, z jego gęstym ciepłem i przytulnością.” To jeden z wielu przykładów.
Cały efekt tej prozy zasadza się również na świetnym tłumaczeniu Witalija Miskova. Dialogi i narracja brzmią znakomicie, „z jajem”, odpowiednio potocznie i potoczyście – nie ma tu sztuczności, tak mocno nieraz przeszkadzającej w przekładanym tekście. Tłumacz zdołał również wydobyć w przekładzie ledwo uchwytny komizm, dystans i to jedyne w swoim rodzaju delikatne „przymrużenie oka” autora, które czytelnik co jakiś czas dostrzega, niczym mrugającą diodę mówiącą nam: „zaskoczony? To i tak jeszcze nie wszystko”.
Zachęcam gorąco, żeby koniecznie dać się zaskoczyć przez „Niewolnice i przyjaciele pani Tekli”! Dla mnie osobiście lektura tej książki była połączeniem literackiej uczty (proza z ambicjami intelektualnymi, nawiązująca do popularnych gatunków literackich, choć sama niedająca się sklasyfikować) i zabawy (o komicznym jej zabarwieniu wspominałam). A skoro już posługuję się kategoriami kulinarnymi: po uczcie nieraz zdarza się nam powiedzieć, że czegoś tak znakomitego i oryginalnego jeszcze nie jedliśmy… Tak samo jest z książką Oleha Poliakova.