„Umysł bez granic” to motywujący poradnik, jak poszerzać swoje możliwości intelektualne, a przede wszystkim – jak budować i podtrzymywać motywację do nauki. Entuzjazm autorki się udziela, ale poza tym nie odkrywa ona nic szczególnie nowego.
Nauczyć się można wszystkiego
[Jo Boaler „Umysł bez granic” - recenzja]
„Umysł bez granic” to motywujący poradnik, jak poszerzać swoje możliwości intelektualne, a przede wszystkim – jak budować i podtrzymywać motywację do nauki. Entuzjazm autorki się udziela, ale poza tym nie odkrywa ona nic szczególnie nowego.
Jo Boaler
‹Umysł bez granic›
Żyjemy w czasach, gdy przychodzi nam się uczyć przez całe życie. Dlatego gdy przystępujemy do nauki, ważne jest, aby wiedzieć, jakie są nasze mocne i słabe strony, jaki jest nasz styl uczenia się. To od tego zależy wybór odpowiedniej metody pracy – niezależnie od tego, jakiego przedmiotu się uczymy i w jakim jesteśmy wieku. Warto też zerwać z przekonaniem, że do tej czy innej dziedziny wiedzy „nie mamy głowy”. Trzeba tylko zadbać, by nasza nauka przebiegała w zgodzie z naszymi predyspozycjami.
„Umysł bez granic” podpowiada nam przede wszystkim, że ucząc się, zmieniamy strukturę mózgu. Jest to możliwe w każdym wieku. Na pewno cennym wnioskiem, jaki płynie z lektury jest to, aby nie wmawiać sobie, że jest już za późno albo nie mamy talentu do tej czy innej dziedziny. Innymi słowy: nie ma ludzi niezdolnych do nauki, są tylko uczeni nieodpowiednią metodą. Daje to nam jako uczącym się więcej autonomii, a jeśli jesteśmy rodzicami dzieci, które uczą się i dochodzą rozwiązań niekonwencjonalnie – możemy być spokojniejsi, że są one na dobrej drodze. Słowem, każdy może się nauczyć wszystkiego – i warto sięgnąć po książkę chociażby ze względu na to przesłanie. Autorka w wielu miejscach swojej publikacji podkreśla, że zdolności, z którymi się rodzimy, nie są niezmienne i można nad nimi pracować. (Czy jednak jest to coś nowego, skoro od lat słyszymy wokół: talent to tylko ułamek sukcesu, liczy się ciężka praca?)
Jak to z amerykańskimi poradnikami bywa, w „Umyśle bez granic” pobrzmiewa ta jedyną w swoim rodzaju nuta: przeczytajcie i posłuchajcie mnie, a wasze życie radykalnie się zmieni, staniecie się innymi ludźmi. Spójrzcie, ten czy ów poszedł tą drogą i wydarzyły się cuda, wy też możecie. Sporo jest tutaj tego rodzaju „kaznodziejskiej” otoczki. Można też mieć zastrzeżenia do tego, że niejeden opisywany pojedynczy zaledwie przypadek zostaje przenoszony na uniwersalną płaszczyznę. Są wątki budzące wątpliwości, jak na przykład stwierdzenie autorki, że za pomocą odpowiedniego treningu można wykształcić słuch absolutny (przywołane jest tutaj badanie japońskiego naukowca na próbie 24 osób). To zbyt ogólny i zbyt daleko idący wniosek, chociażby dlatego, że nie wiemy, czy badani po eksperymencie wykazywali słuch absolutny czynny czy bierny. Poza tym wiadomo, że statystycznie więcej osób jest obdarzonych słuchem absolutnym w populacji, gdzie język ojczysty jest językiem tonalnym (a do takich należy japoński). Aby stwierdzenie autorki mogło być wiarygodne, należałoby przeprowadzić badania porównawcze w grupie osób, które jako ojczystym posługują się językiem bez tonów – na przykład angielskim.
Książka nawiązuje do neurodydaktyki, modelu nauczania „przyjaznym mózgowi”, zwiększającego jego sprawność. Autorka wspomina o „neuroplastyczności” mózgu, czyli teorii, że podczas uczenia się sieci neuronów tworzą się, łączą i wzmacniają. To przekłada się na nasz potencjał intelektualny. Nie jest to oczywiście fałszywe stwierdzenie, ale też z drugiej strony, nie jest nowe. To podejście do dydaktyki (obecne od paru lat także w Polsce pod nazwą neurodydaktyki) budzi jednak kontrowersje przede wszystkim z racji przyjętych błędnych założeń, a większość przedstawionych tu wniosków została udowodniona już dawno.
Autorka, oprócz zaakcentowania „ukrytych” możliwości naszego mózgu, wskazuje też na przypisywane określonym grupom społecznym (kobietom, kolorowym, itp.) ograniczenia i brak zdolności. Jo Boaler jest nauczycielką i dydaktykiem matematyki, stąd większość opisywanych przez nią przykładów i przypadków dotyczy tego właśnie przedmiotu. Bardzo dobrze, że Jo Boaler uwrażliwia nas na te problemy i wzywa do zrywania z tymi szkodliwymi stereotypami, choć zarysowany przez nią kontekst kulturowy tej książki jest specyficznie amerykański. Dotyczy to także organizacji systemu nauczania i określonych wymagań na poszczególnych szczeblach kształcenia.
Książka podzielona jest na rozdziały, w których autorka dzieli się z nami „sześcioma kluczami do wiedzy”, jak to nazywa. Każdy „klucz” to jeden rozdział, w którym znajdziemy wiele przykładów niestandardowych sytuacji związanych z uczeniem się. Jo Boaler wnikliwie swoje założenia analizuje. Jeśli jednak wczytamy się w „klucze”, okaże się, że nie są one niczym innym, jak inaczej tylko nazwanymi zasadami dydaktyki ogólnej, które przynajmniej w Polsce zostały opisane w podręcznikach już w latach 60. i 70. XX wieku. (I, co ciekawe, nadal obowiązują, bowiem są one w pewnym sensie niczym zasady geometrii). Na przykład „klucz do wiedzy nr 4” (efektywność uczenia się wzrasta, gdy podchodzimy do teorii wielowymiarowo) to nic innego jak zasada poglądowości w nauczaniu. Natomiast „klucz nr 6” (kontakt z ludźmi ułatwia proces uczenia się) jest ilustracją zasady indywidualizacji i uspołecznienia. To tylko wybrane przykłady świadczące o tym, że po pierwsze: autorka nie mówi nam niczego nowego, a po drugie: polska dydaktyka nie ma się czego wstydzić, jeśli chodzi o osiągnięcia – i to jeszcze przed okresem rozwoju neurobiologii oraz intensywnych badań w tej dziedzinie.
Polskie tłumaczenie tej książki mogłoby być zdecydowanie lepsze, gdyby zostało przejrzane przez specjalistę z dziedziny dydaktyki. Można byłoby uniknąć niezręczności w tłumaczeniu notki biograficznej Jo Boaler, która wykłada dydaktykę matematyki (a nie, jak czytamy, „nauczanie matematyki”). Tłumacz z upodobaniem posługuje się terminem „transformatywny”, którego nie ma w języku polskim. To niepotrzebna kalka językowa, bo mamy w naszym języku wiele odpowiedników słowa „transformative” – chociażby przełomowy, znaczący, istotny, zależnie oczywiście od kontekstu.
Jak wspomniałam na początku, entuzjazm płynący z książki się udziela, i jest to najważniejsza zaleta „Umysłu bez granic”. Mamy tutaj niejedną podpowiedź, jak uwierzyć w siebie i swoje możliwości, i to niezależnie od wieku. U progu Nowego Roku, jeśli jednym z naszych postanowień będzie poprawienie ocen w szkole (uczniowie) albo zapisanie się na kurs języka obcego (dorośli), znajdziemy tutaj być może niejedną inspirację do tego, aby nasze postanowienia z sukcesem zrealizować.
Podczas pisania tekstu korzystałam z książki: W. Okoń, Wprowadzenie do dydaktyki ogólnej, Wyd. Akademickie „Żak”, 2003.