Powieść „Dziewczyny z placu” nawiązuje do okresu schyłku PRL-u w Polsce. Obok opisów najważniejszych wydarzeń historycznych są tu losy głównych bohaterów, mieszkańców warszawskiego Placu Konstytucji.
Niewidoczne i nieważne
[Dominika Buczak „Dziewczyny z placu” - recenzja]
Powieść „Dziewczyny z placu” nawiązuje do okresu schyłku PRL-u w Polsce. Obok opisów najważniejszych wydarzeń historycznych są tu losy głównych bohaterów, mieszkańców warszawskiego Placu Konstytucji.
Dominika Buczak
‹Dziewczyny z placu›
Powieść jest kontynuacją „Placu Konstytucji”, pierwszej części sagi, w której poznaliśmy losy Mani Pabisiak, której lata młodości przypadły na pierwsze lata po wojnie. Mania – tutaj już Maria – ma teraz około sześćdziesiątki, syn Adam jest już dorosły. W książce pobrzmiewają echa dramatycznego roku 1968, gdy okazało się, że kilkoro kolegów z klasy Adama musiało wyjechać za granicę.
Czytamy o stanie wojennym, jego końcu oraz przynoszącym nadzieję roku 1989. Jest kawiarnia „Niespodzianka”, miejsce wykuwania się demokratycznej opozycji. Wraz z przemianami w kraju, dopełniają się także losy ludzi. Polaryzują się postawy, kształtują poglądy. Autorce udało się dobrze sportretować atmosferę tamtych lat niepewności, zmęczenia codziennymi obowiązkami domowymi (zakupy, gotowanie), wszechogarniającej szarzyzny.
„Dziewczyny z placu” to nie powieść polityczna, ale obyczajowa. Zamiarem książki było pokazanie losów głównych bohaterów na tle wielkich wydarzeń w kraju. Jak się wydaje, nie został on do końca zrealizowany. Można odnieść wrażenie, że postacie i ich życiowe perypetie są opisane w oddaleniu od tego, co rozgrywa się na społeczno-politycznej płaszczyźnie. Przykładem może być żona Adama, Irena, dziennikarka radiowa. Jej postać nie została do końca wykorzystana. Nie wiemy, jaką dokładnie tematyką zajmuje się w radiu, jakie robi materiały. Jedynym dowodem na to, że jest związana z otaczającą rzeczywistością jest to, że dyskutuje o toczących się wydarzeniach z jednym kolegą z rozgłośni.
Książka jest przegadana, nudnawa, monotonna. Autorka stawia na jednostajne opowiadanie o losach głównych bohaterów, o ich przemyśleniach i wspomnieniach. Rzadko buduje sceny, które mogłyby pokazać coś więcej. W rezultacie postacie są raczej płaskie i papierowe. Powieść przeważnie dotyczy okresu lat 80. XX wieku, ale z niezrozumiałych względów znalazły się tutaj także sceny rozgrywające się w czasach współczesnych, w drugiej dekadzie XXI wieku (co więcej, nie zostało to na początku rozdziału zaznaczone). Co wnoszą do całości powieści zmagania Magdy z wiecznie nienapisaną habilitacją? Tym bardziej, że nie widzimy jej na uczelni wśród studentów i przełożonych, co również pełniej pokazałoby panującą w kraju atmosferę. Tymczasem nawet nie wiemy, jaką dziedziną nauki się zajmuje. Niespodziewanie i raczej w oderwaniu od reszty fabuły, zostaje też wspomniany strajk czarnych parasolek. Lektura jest więc trochę chaotyczna i czytelnik musi mocno się wysilić, aby znaleźć elementy łączące wszystkie wątki. Jednym z nich jest Plac Konstytucji – miejsce zamieszkania wszystkich bohaterów oraz zmieniająca się na przestrzeni lat Warszawa.
Książka ma tytuł „Dziewczyny z placu”, ale okazuje się, że to, co najważniejsze, jeśli chodzi o głównych bohaterów, dotyczy przeważnie mężczyzn. Jest odkrycie tajemnicy ojcostwa, jest wielki życiowy dramat Adama, dojrzewanie do życiowych realiów Siwego (na początku też zresztą mamy problem, by ustalić, kim on jest). To akurat jeden z najlepiej opisanych wątków powieści, z psychologiczną głębią, wielowymiarowy.
Jednak w powieści kobiety są niemal niewidoczne i nieważne. Przyjaźń Marii z Zofią jest nijaka. Owszem, często mówi się, że w tamtym okresie późnego PRL-u tak właśnie było, że najważniejsze sprawy załatwiali między sobą mężczyźni, a kobiety były pomijane. Mimo to tytuł nie wydaje się trafiony, a nawet może być uznany za pewną formę złośliwości pod adresem jednej z postaci.
Nie do końca zostały wyważone w powieści proporcje – wydaje się, że jak na rodzinną sagę rozgrywającą się na społeczno-politycznym tle, zbyt dużo miejsca zajmuje wątek Adama. Przesłania on właściwie całą resztę innych postaci. Nie można przy tym oprzeć się wrażeniu, że opowiadając o czasach sprzed kilkudziesięciu lat, autorka zabiera głos na tematy aktualne obecnie, które narosły u nas w Polsce z wielką siłą w ostatnim czasie. Jeśli jest w tej książce opisana historia emancypacji pewnej zbiorowości, to z pewnością nie są to tytułowe dziewczyny.
Powieść pozwala jednak starszym czytelnikom przypomnieć sobie trudne, jakże inne od obecnych czasów lata ich młodości, młodsi mogą dowiedzieć się, jak wyglądały realia tamtych lat. Refleksja na temat przeszłości zawsze jest cenna, chociaż wielka szkoda, że nie wykorzystano całego potencjału tkwiącego w „Dziewczynach z placu”.