Ciemna strona Kinga
[Stephen King „Rage”, Stephen King „Wielki Marsz”, Stephen King „Ostatni bastion Barta Dawesa”, Stephen King „Uciekinier”, Stephen King „Chudszy”, Richard Bachman „Regulatorzy” - recenzja]
We wstępie do "The Bachman Books" King pisze, że jego alter ego powstało, aby umożliwić publikację kilku wczesnych utworów, które podobały mu się na tyle, aby zaprezentować je czytelnikom. Po którymś z kolei zauważył jednak, że pseudonim zaczął żyć własnym życiem. Z każdą kolejną powieścią nabierał charakteru, stawał się indywidualnością. Przybrał na tyle realną formę, że trudno było pisarzowi się z nim rozstać. King opowiada, że Bachman jest odzwierciedleniem mrocznej części jego duszy, tą częścią osobowości, która ujawnia się w ponure, deszczowe dni. Opierając się na tym stwierdzeniu, bez trudu można odnaleźć różnice dzielące obie twarze autora.
Zacznijmy od ludzi. Bachmanowskich bohaterów bardzo trudno polubić. Nie znajdziemy tu rubasznej Dolores, klubu frajerów z "To", obdarzonych niechcianymi mocami dzieciaków, jak Danny z "Lśnienia" lub Charlie z "Podpalaczki", nie będzie żadnych dręczonych przez fanów pisarzy ani roztropnych strażników więziennych. Nic z tego. W zamian otrzymujemy mało sympatycznych mężczyzn, prawdziwych "złych chłopców", do tego często będących szaleńcami. Richards z "Uciekiniera" jest impulsywny i wulgarny, za pobicie pracodawcy wyrzucono go z pracy, Charles z "Rage" to szalony morderca, Halleck z "Chudszego" to bogaty, nieprzyjemny grubas, który wykorzystuje swoje znajomości, aby wymknąć się z rąk sprawiedliwości. Jeśli w ogóle udaje im się zdobyć naszą sympatię, to tylko dzięki współczuciu. Bachman stawia ich w sytuacjach bez wyjścia, nieuchronnie dążących do katastrofy i nawet jeżeli dzieje się to na ich własne życzenie, jak w przypadku uczestników "Wielkiego marszu", zaczynamy ich mimo wszystko żałować. To prawda, że popełniają swoje grzeszki, ale kara, jaką otrzymują, jest zdecydowanie niewspółmierna do winy.
Prawie każdy bohater Bachmana - co jest często podkreślanym elementem jego książek - ma w przyszłości zmierzyć się ze swym dość ponurym, zazwyczaj, przeznaczeniem. Przetrwanie dla uczestnika Wielkiego marszu jest równoważne śmierci przedostatniego zawodnika, dom Barta Dawesa zostanie wyburzony 20 stycznia 1974, Halleck, rozpoczynając od wagi 246 funtów, chudnie kilka kilogramów dziennie, Richards musi przetrwać w Uciekinierze dokładnie miesiąc. Czas u Bachmana odgrywa bardzo ważną rolę, co rzutuje także na tytuły rozdziałów, które bardzo często są godzinami, datami, liczbami (oznaczającymi na przykład spadającą wagę Hallecka).
Kolejną ważną różnicą związaną z postaciami, jest fakt, że Kingowscy bohaterowie mają nadzieję. King, jak sam mówi, doskonale zdaje sobie sprawę, że "dobrzy" nie zawsze wygrywają, ale w większości przypadków tak jest. Nawet jeżeli giną, to spotyka ich po drodze wiele dobrego, a przed śmiercią często realizują zamierzony cel. Bohaterowie Bachmana są tej nadziei pozbawieni. To maluczkie ofiary walczące z potworami, samotnie zmagają się z wielkimi korporacjami (Uciekinier), całym społeczeństwem ("Rage"), państwem ("Ostatni bastion..."). Startują na przegranej pozycji, coraz bardziej się pogrążają i niechybnie dążą ku tragicznemu finałowi. W powieściach Bachmana szczęście i uśmiech losu nie istnieją.
Także gatunkowo oba wcielenia autora prezentują się dość różnorodnie. U jednego i drugiego znajdziemy horror, powieść science-fiction, thriller. Różnica za to istnieje w rozmachu tworzonych opowieści. Książki Kinga to często epickie dzieła rozpisane na tysiąc stron, z setkami bohaterów, gąszczem wątków i retrospekcji. Bachman reprezentuje za to bardzo zwartą formę, tworzy szybkie, krótkie historie z jedną postacią, na której całość się opiera.
Richard Bachman
‹Regulatorzy›
Co interesujące, z większości opisanych schematów wymykają się "Regulatorzy". Bohaterów pierwszoplanowych jest kilku, pojawiają się wśród nich kobiety. Brak charakterystycznej granicy czasowej oraz motywu walki jednostki z całym światem. Książka jest rozwlekła, mało w niej też dobrych pomysłów. Dowodzi to w pewien sposób, że wydanie Regulatorów pod pseudonimem było bardziej kaprysem i zabiegiem marketingowym, niż przemyślanym kreowaniem pewnego odłamu twórczości autora.
King i Bachman poruszają się także w zupełnie innych kręgach tematycznych. Brak u Bachmana urokliwych obrazów małych miasteczek, dzieci i opisów sposobu postrzegania przez nie świata, przemyśleń na tematy pisarstwa, zagłębiania się w psychikę kobiet. Odnaleźć możemy za to kilka innych przewijających się motywów.
Jednym z nich jest wspomniana już walka jednostki z utartymi normami i niesprawiedliwością społeczną oraz bezradność wobec urzędniczego podejścia państwa do człowieka. Z przyczyn od siebie niezależnych, będących konsekwencją tylko tego, że urodzili się w takim miejscu i o takim czasie, bohaterowie Bachmana zmuszeni są do podejmowania szalonych, tragicznych w skutkach decyzji. Dla dobra ogółu trzeba czasem poświęcić jednostki - autor pokazuje taką sytuację z ich punktu widzenia.
King w swoich książkach konsekwentnie opisuje życie małego amerykańskiego miasteczka. O stronniczość posądzać go trudno, gdyż zapamiętale wytyka wady i grzeszki jego mieszkańców, niemniej kreowany obraz ostatecznie wypada raczej pozytywnie. Często pełen jest ciepła i sympatii. Bachman w dwóch powieściach - "Chudszy" i "Regulatorzy" - całkowicie się temu przeciwstawia. Bezlitośnie wytyka wady amerykańskiego społeczeństwa, skupiając się na klasie wyższej, tępi konsumpcyjny tryb życia, postępująca głupotę, skrywany bardzo płytko rasizm. Ulica Topolowa z "Regulatorów" w bardzo udany sposób kontrastuje z miasteczkiem Castle Rock.
W "Uciekinierze", "Wielkim marszu" oraz częściowo w "Regulatorach" poruszana jest kwestia przyszłości telewizyjnej rozrywki. King pokazuje, że formuła każdego teleturnieju wyczerpuje się, a wszystkie następne muszą być bardziej ekscytujące i widowiskowe. Widzowie pragną wrażeń, a ludzkość coraz bardziej uzależniona jest od szklanego ekranu. Idealnym spektaklem telewizyjnym - prorokuje - będzie show, w którym uczestnicy będą grać o najwyższą stawkę - o własne życie. Temat jest aktualny zwłaszcza w świetle zalewających polskie anteny reality shows. Co prawda, jak na razie we wszelkiego rodzaju "Łysych i blondynkach" oraz "Big brotherach" widowiskowość skupia się na prezentowaniu uczestników dłubiących w nosie przy jedzeniu, ale nie tak dawno temu miałem okazję na niemieckim kanale RTL zobaczyć teleturniej, w którym do przywiązanej do kręcącego się koła uczestniczki cyrkowiec z przepaską na oczach rzucał nożami. Atrakcyjność programu łatwo zwiększyć podniesieniem ryzyka, kto wie zatem, czy King nie ma racji. W mniej więcej trzechsetnym numerze Esensji, który powinien ukazać się koło roku 2025 (czas wydarzeń opisanych w Uciekinierze), obiecuję powrócić do tematu i opisać, w jakim stopniu przepowiednie się spełniły.
Przestrogi Bachmana z pewnością są słuszne, ale dziwią o tyle, że jego powieści same w sobie także są niewiarygodnie krwawe i brutalne. King nigdy szczególnie przed makabrą się nie bronił, ale Bachman wspina się w tym względzie na wyżyny. Jego powieści przepełnione są opisami przeróżnych sposobów umierania, bohaterowie tracą kończyny, głowy, są rozpruwani, rozrywani, spalani żywcem. Jedno z drugim trochę się kłóci, zwłaszcza że zawarta przemoc z pewnością nie służy temu, aby pokazać jak było, jest lub może być źle (jak na przykład w "Szeregowcu Ryanie" Spielberga), ale ma za zadanie w prosty sposób uatrakcyjnić powieść.
Barier dzielących Kinga i Bachmana jest sporo. Nie wydają mi się one jednak na tyle znaczące, aby osoba nie przepadająca za jednym autorem, zachwyciła się drugim (choć podobno kilku takich krytyków się znalazło). Bachman jest po prostu elementem Kinga, ciemną stroną jego osobowości, ponurakiem, twardzielem, który snuje pełne pesymizmu historie. Pisał je w deszczowe dni lub nocą, pewnie lepiej było mu wtedy nie przeszkadzać, przelewał na papier kłębiące się w nim chmury. Oczyszczał się. Podobnie czuje się po jego powieściach czytelnik. Pogrąża się w szaleństwie, przeżywa katusze, aby po ostatniej stronie poczuć ulgę, że to nie on jest bohaterem przeczytanej książki i że udało mu się wreszcie wyrwać z koszmaru. I myśli sobie, że z pewnością jeszcze tu kiedyś wróci.
Szkoda tylko, że Bachman odszedł tak prędko.
Niech spoczywa w spokoju.