Tym razem nietypowo – słów kilka o powieści obyczajowej czyli „Madame” Antoniego Libery.
Sen o słodkiej Francji
[Antoni Libera „Madame” - recenzja]
Tym razem nietypowo – słów kilka o powieści obyczajowej czyli „Madame” Antoniego Libery.
„Jak ta książka została napisana!” oznajmiła moja koleżanka, wręczając mi „Madame” w prezencie. Rzeczywiście, w powieści Antoniego Libery wyraźnie widać troskę o formę, a wręcz jej przerost nad treścią. Styl nie jest przesadnie kwiecisty, ale nie jest też przezroczysty, choć jeśli mam być szczera, to gdy już zwracam uwagę na warstwę językową, najbardziej cenię u autorów umiejętność trafnego, nieco poetyckiego, a przy tym odkrywczego ujęcia opisywanego obiektu, czy zdarzenia
1). Libera nie pisze w taki sposób, zamiast tego osnuwa swoją książkę dookoła dzieł literatury i sztuki.
Niektórzy nazywają ten utwór romansem, jednak wątek miłosny dotyczy tutaj nie tyle narratora i tytułowej bohaterki a… kultury francuskiej. Albo nawet szerzej – kultury wysokiej. Narrator, wychowany w inteligenckiej rodzinie, od małego uczony gry na pianinie, francuskiego oraz zapewne wszystkiego tego, co jego rodzice uważali za konieczne w edukacji kulturalnego człowieka, nie tylko interesuje się literaturą i sztuką, ale wręcz nią żyje. Szkoda tylko, że Libera z tym przesadził, obdarzając swojego bohatera przemyśleniami, które nie brzmią jak rozważania tak młodego człowieka (inna sprawa, że podczas lektury przyszedł mi na myśl redakcyjny kolega Mieszko, w jego przypadku mogłabym uwierzyć, że tak – w sensie formy – właśnie myślał, nawet w wieku licealnym). Chłopak, niestety, nie wzbudził mojej sympatii – podejrzewam, że gdyby dane mi było znaleźć się w świecie powieści, traktowałabym go jak przedstawiona na kartach „Madame” nauczycielka biologii, krytykująca krnąbrnego ucznia za „wymądrzanie się”. Młodzieniec z pewnością jest oczytany i niegłupi, ale też zmanierowany i przeświadczony o własnej wyższości. Drażni to, jak wypowiada się o innych ludziach, nie wzdragając się przed określeniami w rodzaju „plebs” czy „czerń”. Nastolatek żyje we własnym świecie, a rzeczywistość postrzega poprzez odniesienia literackie, zamiast odwołać się do zdrowego rozsądku.
Swoją drogą to zabawne – fantastyka zwykle dąży do „realizmu” w obrębie świata przedstawionego i jego założeń, tymczasem w „Madame”, która jest powieścią obyczajową, Libera świadomie „gra w fikcję”, przedstawia wydarzenia niekoniecznie prawdopodobne, nie dba o wiarygodność psychologiczną postaci, przedkładając nad nią grę w literackie tropy i uwagi na temat rozmaitych dzieł sztuki. Sam autor określił „Madame” jako parodię powieści o dojrzewaniu, co stawia w nieco innym świetle zarówno protagonistę, jak i jej treść.
Jako całość, uważam dzieło Libery za książkę ciekawą. Pierwsze rozdziały przyciągają uwagę czytelnika – szkolne anegdoty są przezabawne i absolutnie zgadzam się co do oceny jakości literackiej dzieł Żeromskiego („Ludzi bezdomnych” zaczynałam czytać trzy razy, tak bardzo odrzucał mnie nieznośnie egzaltowany styl, dodam też, że podobnie, jak bohaterowie recenzowanej powieści, doszukiwałam się w twórczości autora „Przedwiośnia” seksualnych aluzji). Początkowo sądziłam nawet, że to „autentyczne”, ubarwione wspomnienia z dzieciństwa autora i z pewnym rozczarowaniem dowiedziałam się, że książka jest jedynie stylizowana na utwór autobiograficzny (choć podejrzewam, że niektóre szkolne incydenty mogły być inspirowane prawdziwymi wydarzeniami).
W środkowej części akcja zwalnia tempa i zaczynają nad nią dominować refleksje narratora. Prowokują one do refleksji nad tym, jak sytuacja wyglądała z perspektywy obiektu westchnień głównego bohatera. Sądzę, że dużo prościej. Jako że w literaturze zasadniczo wolę minimalizm nad rozbuchane wizje, odczuwałam chęć, aby całą tę historię okroić i „ściągnąć na ziemię”, nadinterpretacje zakochanego młodzieńca zastąpić faktami. Tylko że wtedy zamiast kilkuset stron, zostałoby pewnie kilkanaście, ot, nastolatkowi zaimponowała elegancka i urodziwa pani dyrektor i próbował zbliżyć się do niej. Na marginesie dodam, że niektóre sposoby, do jakich się uciekał (śledzenie, podglądanie, zdobywanie danych osobowych), nieszczególnie kojarzyły mi się z „romantyczną miłością”, a raczej z potencjalnie niebezpieczną obsesją. Choć sama nauczycielka też nie jest osobą kryształowo uczciwą i w pewien sposób wykorzystuje głównego bohatera, aby dobrze wypaść w oczach osób oceniających jej nauczycielskie kompetencje.
Czytając, zwróciłam też uwagę na kwestię, z którą się osobiście nie zgadzam – to typowy „kompleks polski”. Szara, siermiężna i ponura rzeczywistość PRLu zostaje przeciwstawiona mitowi „słodkiej Francji”, przedstawianej jako kraina wykwintnych i eleganckich ludzi, sztuki, wyższej kultury materialnej i duchowej. Oczywiście w czasach powszechnej biedy wernisaż urządzany przez francuską ambasadę mógł się jawić jak coś z innego świata, jednak wizja jest zanadto „czarno-biała”. Smuci mnie to, że w narracji o Polsce dominują – zwłaszcza ostatnio – skrajności: albo bezkrytyczny zachwyt i narodowe mity, albo samobiczowanie się i tęskne spojrzenia na zachód. Choć może zanadto uogólniam – w końcu książka opowiada o chłopaku dorastającym w latach sześćdziesiątych.
Napisana na konkurs „Madame” odniosła sukces – w bieżącym roku ukazało się szóste jej wydanie, została także przetłumaczona na wiele języków. Jeśli chodzi o mnie, nie okazała się utworem, który trafił w moją wrażliwość, jednak absolutnie nie żałuję lektury.

1) Żeby nie być gołosłowną podam przykład, który swego czasu mnie urzekł, a pochodzi z miniaturki literackiej Radka Raka pt. „Dom czasu przeszłego”: „Są takie domy, gdzie czas butwieje pod postrzępionymi tapetami i nie dzieje się nic, bo wszystko, co było do wydarzenia, już się stało.” „Babcia odwróciła się od świata i z pogodną rezygnacją odeszła w czas przeszły.”
"Jeśli chodzi o mnie, nie okazała się utworem, który trafił w moją wrażliwość, jednak absolutnie nie żałuję lektury."
Bo to chyba jedna z tych książek, które należy przeczytać w odpowiednim wieku, inaczej zastanawia się człowiek nad czym te zachwyty. Pierwszy raz sięgnąłem po "Madame" okołu 20 lat temu kiedy sam byłem uczniem liceum i rzecz zrobiła na mnie naprawdę spore wrażenie. kilka lat temu, będąc już 30+ powtórzyłem sobie całość i nie bardzo mogłem zrozumieć co (poza językiem i konstrukcją) tak mnie pociągało za pierwszym razem.