Po siedmiu latach ponownie wziąłem do ręki „Żmijową harfę” Anny Brzezińskiej, wydaną tym razem przez wydawnictwo Runa. Wypada się przyjrzeć, jak udała się nowa wersja jednej z najlepszych powieści polskiej fantasy.
Parę nut bez motywu przewodniego
[Anna Brzezińska „Żmijowa harfa” - recenzja]
Po siedmiu latach ponownie wziąłem do ręki „Żmijową harfę” Anny Brzezińskiej, wydaną tym razem przez wydawnictwo Runa. Wypada się przyjrzeć, jak udała się nowa wersja jednej z najlepszych powieści polskiej fantasy.
Anna Brzezińska
‹Żmijowa harfa›
I czytałem to już, i
recenzowałem nawet… Ba, w swoim czasie była to jedna z moich ulubionych książek (dałem jej 100% ekstraktu), powieść, którą czytałem ze smakiem kilka razy. Pisząc obecny tekst, nie tylko porównuję więc „Żmijową harfę” A.D. 2007 z tą samą książką sprzed siedmiu lat, ale też muszę sprawdzić, jak mi się zmieniło postrzeganie świata. Szmat czasu minął, wiele książek się przewinęło – czy drugi tom sagi o Twardokęsku znów będzie zachwycać?
Przy „Plewach na wietrze” porównań można było uniknąć, bo to zupełnie inna bajka niż „Zbójecki gościniec”. Przy „Żmijowej harfie” tak łatwo nie będzie. Niech mi zatem czytelnik wybaczy, że nie będzie to typowa recenzja, bo też i okazja nietypowa. Na początek: darujmy sobie próby wprowadzenia w wydarzenia. I za dużo tu wątków, i, umówmy się, od siedmiu lat ta książka żyje pomiędzy fanami fantasy.
„Żmijowa harfa” jest powieścią, którą można próbować podłączyć zarówno do nurtu opowieści o magicznych wyprawach, jak też do podgatunku fantasy politycznej (gdzie osią są intrygi splątane w magicznym świecie) czy do fantasy pseudohistorycznej, tworzącej swe krainy Nigdy-Nigdy w oparciu o przeszłe kultury naszej Ziemi. Annie Brzezińskiej udało się zrównoważyć i połączyć wiele elementów, których zazwyczaj zespolić się nie da i których obecność zazwyczaj służy do dzielenia fantasy na różne gatunki. I ten właśnie koktajl (który, jak dalej zobaczymy, można uzupełniać), czyni powieść tak wyjątkową.
Drugi przyczynek do uznania „Żmijowej harfy” za rzecz na tle innych dzieł z tego gatunku nietypową to zespolenie świata magiczno-religijnego z ziemskim. Zazwyczaj autorzy stawiają te dwa światy obok siebie, czyniąc z czarowania jeszcze jedno rzemiosło wklejane do tkanki średniowiecznego świata. I chociaż sadze o Twardokęsku daleko do wyrzeźbienia świata dogłębnie zmienionego codzienną obecnością sił nadprzyrodzonych, to powiązanie tych dwu światów występuje tu na poziomie niespotykanym, a całość bazuje w równej mierze na losach ludzi, jak i bogów – oraz na ich nakładaniu się.
„Żmijowa harfa” to najlepsza z dotychczas wydanych części cyklu, bo najlepiej udało się w niej zrównoważyć akcję, kreację postaci i prezentację bogatego świata Krain Wewnętrznego Morza. „Plewy na wietrze” troszeczkę kojarzą się z podręcznikiem historii; „Letni deszcz. Kielich” przytłumiony jest polityczno-wojennym wątkiem Twardokęska. Tu książkę zdominowały kobiety: to Zarzyczka i Szarka prowadzą opowieść, to świat widziany przez pierwszą z nich najbardziej zapada w pamięć i decyduje o odbiorze powieści. Wszystkie intrygi, ludzkie i boskie, nabierają osobistego charakteru, a czytelnik ma przed sobą nie tylko piękną opowieść i bogaty świat, ale i bohaterkę zdolną porwać go siłą swoich przeżyć.
Pojęcie „literatura kobieca” krąży po fantasy. Jakie książki takim hasłem można określić, jaka jest jego definicja… no, tu sporom nie ma końca. Zdarzyło mi się wypracować taką definicję i, co ciekawe, „Żmijowa harfa” jako jedyny z tomów sagi o Twardokęsku ją spełnia.
Są trzy cechy, które decydują o tym, czy książkę można uznać za „literaturę kobiecą”. Pierwsza to pamięć. Bohaterki nie żyją dniem dzisiejszym, nie żyją przyszłością i planami, lecz stale zanurzone są w odmętach dawnych wydarzeń kierujących ich krokami, mimo że wiele wody w rzekach upłynęło. Nie są w stanie zapomnieć tego, co się zdarzyło, postawić się obok swoich przeżyć; stale rozważają, jak „dziś” i „jutro” wyglądają przez pryzmat „wczoraj”. Losy Szarki i Zarzyczki zdeterminowane są w równej mierze przez to, co się dookoła nich dzieje, jak i poprzez ich własną walkę ze złogami złych wspomnień.
Druga cecha to bogatszy odbiór świata. Richard Morgan w „Modyfikowanym węglu” określił mężczyznę jako wyposażonego do walki i seksu – i coś z tego widać, kiedy czyta się „Żmijową harfę” z punktu widzenia Zarzyczki. W każdej chwili bombardują ją setki wrażeń, dźwięków, obrazów, zapachów, słów… Obok głębokiego zanurzenia we własnej pamięci, postaci literatury kobiecej zagłębione są w świecie dzięki silniejszym, bardziej wrażliwym zmysłom.
I wreszcie to, co chyba najważniejsze: uwikłanie w nieprzystający, wrogi świat. W literaturze kobiecej protagonistka stoi na z góry przegranej pozycji. Całe otoczenie wymusza na niej przyjęcie jakiejś określonej postawy, wtłacza ją w rolę, nie pytając o zdanie. Dla wszystkich wokół jest ona nośnikiem: idei, dzieci, uczuć, ale mało kogo interesuje, czego tak naprawdę chce sama kobieta.
Te trzy cechy ma „Żmijowa harfa” – ale i „Mgły Avalonu”, i „Pani światła”/„Pani ciemności”, i większość twórczości C.J. Cherryh (mimo że głównym bohaterem jest tam często mężczyzna), i wiele innych powieści, nie zawsze z kręgu fantasy, czy nawet, szerzej patrząc, speculative fiction.
Nadal jest to napisane piękną polszczyzną, na którą niewielu autorów może się poważyć. Sprawność pisarska Anny Brzezińskiej nie została zaburzona przez upływ lat – to wciąż jest dzieło, które warto czytać na głos i smakować rytm polszczyzny. Wydaje się jednak, że dzisiaj autorka potrafi napisać frazę lepiej wpadającą w ucho, bez chropowatości, pewnej surowości właściwej starszym jej książkom.
Nadal jest to również powieść przepysznie skonstruowana, z umiejętnie rozłożonymi kulminacjami, trzymająca czytelnika w napięciu. Więcej nawet: wydaje się, że wersja z roku 2007 jest bardziej dynamiczna, bez żadnych spowolnień tempa, których można było się doszukać w powieści sprzed siedmiu lat.
W sumie, szukając różnic, doszukać się można tych dwóch: pewnego przyspieszenia tempa i wygładzenia języka, który brzmi teraz lepiej.
Jest to jednak reedycja. Ta sama fabuła, ci sami bohaterowie, te same kluczowe wydarzenia. I trzeba powiedzieć uczciwie: komu grosz miły, a „Żmijową harfę” z roku 2000 ma, ten niech lepiej kupi coś innego, bo innych zmian niż powyższe nie znajdzie.
„Żmijowa harfa” jest jedną z tych niewielu książek, które zyskują nad czytelnikiem kontrolę, odrywając go od wydarzeń dnia codziennego. Szybko popada się w czytelnicze zadurzenie, przejście do świata Szarki i towarzyszy następuje niepostrzeżenie, a potem już niełatwo zrezygnować z lektury. Wiele napisałem o przeróżnych zaletach tej powieści, ale wszystko to składa się na jedno – parę ładnych godzin przygód, śmiechu i wzruszeń. Ta książka dotyka czytelnika, nie pozwala stanąć z boku.
Wychodzi, że „Żmijowa harfa” zasługuje jednak na te 100%. Wielka książka.