„Papierowy motyl” Diane Wei Liang, choć nominalnie to kryminał, nie jest opowieścią o zbrodni. To opowieść o Chinach. Chinach sprzed dekady, ale zapewne niewiele różniących się od współczesnych. Chinach zamieszkanych przez setki milionów smutnych, nieszczęśliwych ludzi.
Konrad Wągrowski
Państwo smutku
[Diane Wei Lang „Papierowy motyl” - recenzja]
„Papierowy motyl” Diane Wei Liang, choć nominalnie to kryminał, nie jest opowieścią o zbrodni. To opowieść o Chinach. Chinach sprzed dekady, ale zapewne niewiele różniących się od współczesnych. Chinach zamieszkanych przez setki milionów smutnych, nieszczęśliwych ludzi.
Diane Wei Lang
‹Papierowy motyl›
Mei Wang, główna bohaterka powieści (a właściwie całego ich cyklu – wcześniej mieliśmy okazję zapoznać się z „Okiem jadeitu”), jest detektywem nieco nietypowym. Nietypowym, ponieważ… nie jest detektywem. W komunistycznych Chinach taki zawód jest nielegalny. Jako że jest jednak na niego zapotrzebowanie społeczne, Mei, kobieta inteligentna i odważna, pełni tę funkcję, ukrywając ją pod mianem konsultanta. Prowadzenie działalności pod taką przykrywką nie jest proste – z jednej strony skorumpowana policja zwykle przymyka oko, z drugiej, w każdej chwili sytuacja może się zmienić i Mei może mieć kłopoty.
Tym razem otrzymuje zlecenie odnalezienia młodej piosenkarki Kaili, której szuka jej kochanek, starszy i bogaty właściciel firmy płytowej. Szukając dziewczyny, Mei trafia na informacje o jej dawnym związku ze studentem Linem, który brał aktywny udział w protestach 1989 roku na placu Niebiańskiego Spokoju. Równolegle ze śledztwem Mei poznajemy w powieści losy Lina, który, kilka miesięcy wcześniej, po ośmiu latach obozu pracy próbował powrócić do Pekinu. Domyślamy się, że między nim i Kaili musiało dojść do czegoś, czego efektem było zniknięcie dziewczyny i czekamy, aż Mei wyjaśni tę sprawę.
Ale choć oczywiście chcemy poznać losy Lina i Kaili, to nie ma co oszukiwać, że to w „Papierowym motylu” jest najistotniejsze. Choć mamy zbrodnię i śledztwo, to w gruncie rzeczy książka jest powieścią obyczajową. Dużo ważniejsza od prostej intrygi kryminalnej jest wizja Chin, kraju, o którym niedawno było głośno z okazji Igrzysk Olimpijskich, ale o którym w gruncie rzeczy cały czas wiemy niewiele. Mei będzie naszą przewodniczką po Chinach wielkomiejskich, zarówno wśród elity, jak i biedoty (z której wywodzi się asystent pani detektyw, Gupin). Lin podczas swej wędrówki pokaże nam chińską wieś.
Wyłaniający się z „Papierowego motyla” wizerunek Chin, państwa, w którym komunistyczna władza jednej partii łączy się z drapieżnym kapitalizmem, jest przygnębiający. Wygląda na to, że aby być osobą zadowoloną z życia w tym wielkim kraju, trzeba być bezmyślnym komunistycznym aparatczykiem. Ludzie mający własne zdanie szczęśliwi być nie mogą. Próbujący prowadzić interesy natykają się cały czas na korupcję, wszechobecną w tym dziwacznym, pozornie kapitalistycznym systemie gospodarczym. Aby jakoś sobie radzić, trzeba wciąż lawirować, nie mając żadnej gwarancji, że następnego dnia reguły nie ulegną zmianie. Pieniądze zresztą też szczęścia nie dają – historia niedawna tego kraju jest tak złożona, tak pełna dramatów, że właściwie musiała dotknąć każdego. Antypaństwowa przeszłość na zawsze pozostanie w kartotekach, Lin nie ma szans na rozpoczęcie zwyczajnego życia po odbyciu wyroku. Ludzie żyją w cieniu wyborów, jakich musieli dokonać podczas Rewolucji Kulturalnej czy w trakcie studenckich protestów. Matka Mei była zmuszona poświęcić swego męża, aby ocalić córki. Sama Mei pozostawiła przyjaciół i nie wzięła udziału w wydarzeniach maja i czerwca 1989 roku, czego do tej pory nie może sobie wybaczyć. A biedni? Cóż, mieszkańcy
hutongów (najbiedniejszych dzielnic) nie mają czasu na problemy moralne czy etyczne, muszą bez przerwy wiązać koniec z końcem. Przeważnie – o czym mówi nie tylko książka Liang, ale i na przykład świetny dokument „
Chiny w kolorze blue” – mało kto pracuje tylko dla siebie, większość próbuje z głodowych pensji utrzymać też rodziny na prowincji. Przybysze w Pekinie, choć oczywiście potrzebni wielkiej metropolii, nie mają żadnych praw, świadczeń, nie przysługuje im pomoc medyczna. Zawsze też policja może przyczepić się do ich nielegalnego pobytu.
Poznaliśmy ostatnio przy okazji olimpiady wizję Chin pełną kolorów, wystawną, dynamiczną. To mogło przysłonić prawdziwy obraz tego kraju, a książka Liang przypomina, że problemy chińskie nie ograniczają się do okupacji Tybetu. Smutna historia Lina i Kaili, żyjących w smutnym kraju pełnym nieszczęśliwych ludzi oczywiście nie może mieć happy endu.