Kryminał noir, Holokaust, mesjasz, terroryzm, historia alternatywna – to wszystko znajdziemy w powieści Michaela Chabona „The Yiddish Policemen’s Union”, który dziś ukazuje się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B. (jako „Związek żydowskich policjantów”). Powieści godnej uwagi, pewnie, sprawnie i zajmująco napisanej.
Cudzego nie znacie: Nie dość, że Żyd, panie, to jeszcze czerwony…
[Michael Chabon „The Yiddish Policemen’s Union” - recenzja]
Kryminał noir, Holokaust, mesjasz, terroryzm, historia alternatywna – to wszystko znajdziemy w powieści Michaela Chabona „The Yiddish Policemen’s Union”, który dziś ukazuje się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B. (jako „Związek żydowskich policjantów”). Powieści godnej uwagi, pewnie, sprawnie i zajmująco napisanej.
Michael Chabon
‹The Yiddish Policemen’s Union›
Meyer Landsman jest policjantem od zabójstw na dalekiej północy – w Federalnym Dystrykcie Sitka na Alasce. Zdołowanym, zaniedbanym żydowskim policjantem z ciągotami do butelki, depresją po śmierci siostry w katastrofie samolotu i z byłą żoną w roli szefa. Landsman ma na głowie aż za wiele kłopotów, gdy w hotelu, w którym przemieszkuje, zostaje zamordowany ćpun-szachista, występujący pod nazwiskiem Emanuel Lasker. To nie jest nawet sprawa Landsmana – nie powinien być na służbie jeszcze przez osiem godzin. Jednak detale: filakteria jako opaska zaciskowa do „strzału” w żyłę, korespondencyjna partia szachów w toku, egzekucyjny charakter zabójstwa – czysty strzał w potylicę – nie pozwalają Landsmanowi zostawić śledztwa kolegom z wydziału. Im głębiej wejdzie w dochodzenie, im bardziej będzie węszyć w zamkniętym środowisku chasydów i mafiozów (zbiorach o zaskakująco dużej części wspólnej) – w tym większe bagno wpadnie.
Landsman nie jest policyjnym odpowiednikiem samotnego doktora Fleischmanna z „Przystanku Alaska” – wraz z nim w dystrykcie Sitka żyją trzy miliony ocaleńców z Holokaustu i ich potomków. W tym alternatywnym świecie w Shoah zginęło „tylko” dwa miliony Żydów – a nie sześć, jak w naszej rzeczywistości. Jednak schronienie w autonomicznym, wydzielonym fragmencie Alaski było tylko tymczasowe – po wojnie w Europie uciekinierzy mieli wrócić „do siebie” bądź do nowo powstałego państwa Izrael. Ale Izrael nie przetrwał nawały arabskich ataków i po trzech miesiącach upadł, zaś sześćdziesięcioletnia dzierżawa wysp Baranof i Chichagof dobiega końca 1 stycznia. Wszyscy Żydzi niemający obywatelstwa USA bądź zielonej karty będą musieli szukać nowego domu. Chętnych na ich przyjęcie nie widać…
Chabon bardzo zgrabnie łączy kryminalną intrygę z alternatywną historią, która faktycznie mogła się wydarzyć. Plan Harolda Ickesa, mający pobudzić gospodarczo Alaskę za pomocą osadnictwa europejskich Żydów uciekających przed nazizmem, znalazł się w Kongresie jako projekt ustawy, jednak upadł z uwagi na nikłe poparcie i sprzeciw wpływowego reprezentanta Terytorium Alaski, Anthony’ego Dimonda. W świecie Landsmana Dimond zginął w wypadku samochodowym i dzięki temu Plan Osadnictwa Alaskańskiego wszedł w życie. Zmian w historii jest więcej – np. III Rzesza zwyciężyła Związek Sowiecki, koniec II wojny światowej przyniosło dopiero atomowe bombardowanie Berlina w 1946 r., a JFK poślubił Marilyn i wygrał wojnę kubańską. Ten świat, z naszego punktu widzenia, jest lepszy – a jednak nie wszystkim swoim mieszkańcom się podoba. Powiązanie ich planów ze zdawałoby się prostą sprawą prowadzoną przez Landsmana to prawdziwy majstersztyk pisarski.
Michael Chabon przyznaje otwarcie, że powieścią tą oddaje hołd twórcom czarnych kryminałów: Chandlerowi, Macdonaldowi i Hammettowi, i że była ona bardzo trudna do napisania – jako że styl wymienionych pisarzy odbiegał od zwykłego stylu Chabona. Jednak praca ta opłaciła się – książka porywa. Nie tylko gorzka ironia i cynizm głównego bohatera, ale polityczny zmysł Biny Gelbfish, lojalność Berka Shemetsa, oślizgłość Baronshteyna – wszystko to jest przekazane zdaniami, w których ani jedno słowo nie jest zbędne.
Autorowi udało się stworzyć fascynującą wizję miejsca łączącego w sobie współczesność i nostalgię za dawno minionymi czasami. Sitka to Miasto, Którego Nie Było – dawna stolica rosyjskiej Alaski, miasto z dzielnicami chasydzkich tradycjonalistów o atmosferze galicyjskiego sztetl, z placem Korczaka i zasypanym śniegiem parkiem Szołem Alejchem, z KosherMartem i ulicą Maksa Nordaua. W tym mieście Landsman mieszka w hotelu „Zamenhof” (w którym wszystkie tabliczki są w esperanto), mija cerkiew Świętego Michała i zajada chińskie pączki, sprzedawane przez Filipińczyka. To także enklawa otoczona terenami indiańskiego plemienia Tlingitów, z którymi sitkijscy Żydzi miewali krwawe zatargi, ale i zawierali małżeństwa.
Owocem takiego mieszanego związku jest partner i kuzyn Landsmana – Berko Shemets. Przypomina się od razu dowcip o Afroamerykaninie czytającym żydowską gazetę w nowojorskim metrze. Siedzący obok pejsaty Żyd trąca go w ramię i pyta przyjaźnie: – A nie wystarczy panu, że jest pan czarny? Dowcip, jak bardzo wiele żydowskich wiców, śmieszny i smutny zarazem. Podobnie tragikomiczną (jednak z przewagą tragedii) postacią jest właśnie Berko Shemets – znany uprzednio jako Johnny „Żyd” Bear – dwumetrowy, ponadstukilogramowy koszerny olbrzym w jarmułce i z mezuzą na drzwiach. Po odtrąceniu przez indiańskich krewnych matki, zabitej na początku Zamieszek Synagogalnych, Johnny Niedźwiedź wylądował w rodzinie nastoletniego Meyera Landsmana i przyjął ją – z pełnią rozpaczliwej sumienności – za swoją. Jego niezachwiana lojalność wobec partnera niejednokrotnie ratuje Landsmanowi życie.
Barwne postacie to kolejna mocna strona powieści – Berko to tylko jeden, choć najważniejszy, z szeregu bohaterów drugiego i trzeciego planu. Chabonowi wystarczy nieraz kilka słów, by zakreślić wyróżniającą się osobowość. „Strażnik granic” Itzak Zimbalist, żona rabina Shpilmana, szachiści z Klubu Szachowego Einstein, Hertz Shemets, Alter Litvak, detektyw Wilfred Dick – wszystkie te osoby są tak żywo odmalowane, że stają „przed oczyma duszy” w pełni uformowane. Pozytywne, negatywne – zawsze są ludzkie i intrygujące.
Egzotyka powieści wynika również z wszechobecności jidysz – języka obecnie coraz rzadziej spotykanego. Chabon w artykule „The Frozen Chosen” Patricii Cohen wyznaje, że idea świata opisanego w „The Yiddish Policemen’s Union” przyszła mu do głowy po wyszperaniu na półkach wielkiej kalifornijskiej księgarni pozycji „Say It in Yiddish!” – książki wydanej pierwotnie w 1958 r. i absolutnie, całkowicie nieprzydatnej w obecnych realiach. Stąd przesiąknięcie powieści terminami z jidysz – którym domyślnie posługują się bohaterowie (książka jest oczywiście napisana po angielsku) – brzmiącymi w polskich uszach obco i jednocześnie dziwnie swojsko.
Co ważne, „The Yiddish Policemen’s Union” zachęca do refleksji i poszukiwań, np. na temat frapującej idei eruv, wymyślonej w celu ominięcia restrykcyjnych przepisów obchodzenia szabasu, ale także zmusza do pytań natury bardziej historiozoficznej. Dlaczego Żydom nie udało się w Chabonowskiej historii obronić Eretz Yisroel? Wszak potencjał ludnościowy i finansowy mieli większy. A może konieczne było rozpaczliwe przekonanie, że to ostatni bastion, żeby możliwe było wygranie wojny z otaczającym żywiołem arabskim w 1948 r.? Może to właśnie świadomość istnienia Sitki, świadomość tego, że tam, na Alasce istnieje jeszcze inne protopaństwo żydowskie, osłabiła determinację bojowników tamtejszych wersji Hagany i Irgunu, a także zmniejszyła wsparcie finansowe amerykańskich Żydów? W tym sensie utworzenie Dystryktu Sitki, czyli zwycięstwo terytorialistów, uniemożliwiło bądź odroczyło w czasie powstanie Państwa Izrael na terenach Palestyny – celu działań syjonistów.
Na zakończenie – początek. Czyli rozszyfrowanie tytułu. Wprawdzie pozbawiony odznaki Landsman próbuje wykazać swój zawód, okazując legitymację tytułowego „Związku żydowskich policjantów”, jednak nie działalności związkowej dotyczy powieść. To raczej określenie podwójnego związku: partnerskiego – Landsmana i Berka Shemetsa – oraz małżeńskiego – Landsmana i Biny Gelbfish. To te związki utrzymują Landsmana przy życiu, dosłownie i w przenośni, a tej powieści o wielkich tematach nadają charakter głęboko ludzki.